„Tam twoje miejsce, gdzie nie ma cie”.

Kiedy zaspiewal ostatnie slowa przy akompaniamencie Tygryski, kotka westchnela i powiedziala cicho:

— Talk, to o nas. Ta malpa Schubert musi miec w sobie cos z kota. Schmidt rowniez. Ty zreszta tez, Paul…

Patrzyl przez chwile na jej smukla postac rysujaca sie na tle gwiazd, po czym wyciagnal reke i polozyl jej na ramieniu. Pod cieplym, krotkim, puszystym futrem nie wyczul zadnego napiecia, zadnej zlosci. Prawie nieswiadomie — moze futro samo dawalo wskazowki jego palcom — zaczal ja delikatnie drapac w szyje, tak jakby drapal Miau.

Tygryska nie poruszyla sie, choc Paulowi zdawalo sie, ze czuje, jak kotka rozluznia miesnie. Dobieglo go ciche, ledwo slyszalne mruczenie — jakby lekki szelest — i kotka odchylila glowe, ocierajac sie uchem o jego reke. Kiedy zaczal glaskac jej kark, kotka podniosla glowe i mruczac coraz glosniej przechylala ja z boku na bok. Nastepnie odsunela sie i przez ulamek sekundy Paul myslal, ze kaze mu przestac, ale uswiadomil sobie, ze chce, aby ja drapac pod broda. Nagle jedwabisty palec spoczal mu na szyi i wolno zaczal przesuwac sie po ciele — Paul zdal sobie sprawe, ze Tygryska glaszcze go koniuszkiem ogona.

— Tygryska… — szepnal.

— Tak, Paul — powiedziala cichutko.

Odpychajac sie lekko lokciami i kolanami od cieplego, przezroczystego okna, zblizyl sie do niej i objal jej szczuple, puszyste plecy — czul, ze kotka wciaz go glaszcze koncem ogona i ze jej miekkie poduszeczki ze schowanymi pazurami delikatnie spoczywaja na jego ramionach. Wtem uslyszal, jak Miau mruczy zalosnie.

— Jest zazdrosna — powiedziala Tygryska, smiejac sie cicho i ocierajac sie policzkiem o policzek Paula. Paul poczul, jak waskim ostrym jezykiem lekko dotyka jego ucha i lize go po karku.

Wszystko, co dotad robil, robil z powaga, jakby kazdy ruch byl czescia rytualu, ktory trzeba wykonac prawidlowo i spokojnie, ale teraz obejmujac to cudowne stworzenie — Wenus w Futrze — zdal sobie sprawe, ze jest podniecony. Rozne obrazy przychodzily mu na mysl: poddal sie nastrojowi, nie tracac jednak panowania nad soba. Obrazy naplywaly z dziwna systematycznoscia, jak wtedy, gdy Tygryska po raz pierwszy odczytywala jego mysli, tym razem jednak wedrowaly przez jego umysl tak wolno, ze mogl je dokladnie i szczegolowo obejrzec. Przedstawiaj one mezczyzn, kobiety i zwierzeta. Przedstawialy milosc erotyczna, gwalty, tortury i smierc — ale Paul wiedzial, ze nawet tortury i smierc maja tylko podkreslic intensywnosc zblizenia, cudowne pogwalcenia wszystkich tajemnic ciala, pelnie kontaktu miedzy dwiema istotami; obrazy mialy bardziej jeszcze upiekszyc zespolenie dwoch cial. Widzial na przemian obrazy i niezwykle symbole przypominajace wspaniale klejnoty i wzorzyste tkaniny lub pelne znaczenia barwne uklady w kalejdoskopie. Po pewnym czasie symboli bylo wiecej niz obrazow: tetnily jak wielkie bebny, drzaly i wibrowaly jak czynele; mial wrazenie, ze otacza go wszechswiat, ze sam mknie we wszystkich kierunkach kosmosu, ze na wznoszacej i opadajacej fali, ktora pedzi wsrod gwiazd w strone gestych ciemnosci, wedruje ku doskonalosci.

Po pewnym czasie wyplynal z miekkiego, bezdennego czarnego loza, znow ujrzal gwiazdy i pochylona nad soba Tygryske, a w swietle gwiazd zobaczyl jej fioletowe kwiaty-teczowki, brazowozielone policzki i rozchylone czerwone wargi beztrosko ukazujace lsniace biale kly. Tygryska recytowala:

Biedna mala malpko, dzis chora jestes znow, Przykrej rozmowy ton rozpalil twe czolo, A moze lew wysniony przestraszyl cie, mow. Albo waz przerazenia oplotl cie wkolo? Ty kaszlesz, ty wzdychasz, dzwonia zabki twoje, Coz za slowa mamroczesz w niespokojnym snie? Wojna, tortura, nienawisc, wsciekle boje. Biedna mala malpko, chodz, przytule cie. Madrzejsze od ciebie i starsze stworzenia Tez z braku nadziei ciezko chorowaly, Szukaly Boga, klely los i mury wiezienia I jak ty, mala malpko, kiedys umieraly. Wiatr galeziami kolysze, noc nastaje, Spij, mala malpko, sen zapomnienie daje.

— Tygrysko, zaczalem pisac ten sonet kilka lat temu — zdziwil sie sennie Paul. — Ale napisalem tylko trzy linijki. Czyzbys…

— Nie — odparla szeptem. — Sam go dokonczyles. Ja go tylko znalazlam, lezal w mroku twojego umyslu, cisniety w kat. A teraz spij, Paul, spij…

Rozdzial 37

Kiedy dojechali do skrzyzowania, to, co ujrzeli, sprawilo, ze Hunter nie musial podejmowac decyzji, ktoredy maja dalej jechac. Szose do Mulholland tarasowaly bowiem trzy zachlapane blotem drogie wozy — ostatnie z wypuszczonych modeli. Pasazerowie wysiedli z nich przypuszczalnie po to, zeby naradzic sie, w ktora strone skrecic. Mimo ze byli tez ochlapani blotem, sprawiali wrazenie ludzi bogatych — zapewne pochodzili z Malibu.

Czekanie, az tamci zwolnia droge, zajeloby sporo czasu, a Hunter zdawal sobie sprawe, ze nie maja ani chwili do stracenia, bo z kazda minuta nieublaganie zmniejsza sie odleglosc miedzy nimi a rozwscieczona grupa nastolatkow, ktora, trabiac zlowrogo, sciga ich z Doliny.

W samym srodku lancucha gorskiego szosa ciagnela sie przez kilometr po prostym odcinku miedzy czarnymi, osmalonymi szczytami. Corvetta i furgonetka byly zaledwie w polowie tego odcinka, kiedy spoza ostatniego zakretu wylonily sie dwa jadace obok siebie zatloczone wozy sportowe, a za nimi nastepne. Hunter lekko przyhamowal i dal znak Hixonowi, zeby go wyprzedzil. Hixon, pamietajac o poleceniu Huntera, nacisnal gaz i ruszyl do przodu. Hunterowi mignely przed oczami posepne twarze mezczyzn stojacych z tylu: Fulbyego, dziadka, Dodda, Wojtowicza i McHeatha, ktory kucal trzymajac jedyny karabin, jaki im zostal.

W wozie Huntera panowalo pelne napiecia milczenie. Anna, ktora siedziala miedzy kierowca a Rama Joan, przytulila sie do matki.

Hunterowi znow mignely przed oczami twarze, tym razem twarze stojacych przy eleganckich wozach bogaczy, ktorzy patrzyli ze zdziwieniem i wyrzutem, jakby chcieli powiedziec: „co za brak wychowania, zeby przejechac nie skinawszy nawet reka — i to teraz, kiedy w obliczu katastrofy obowiazuje powszechna zyczliwosc”.

Hunter nie zyczyl im zle, ale mial jednak nadzieje, ze odwroca uwage scigajacej ich grupy i opoznia nieco szalenczy poscig z Doliny. Kiedy uslyszal za soba pisk hamulcow i strzal, sciagnal usta w grymas, ktory po czesci wyrazal zadowolenie, a po czesci wyrzuty sumienia. Furgonetka Hixona znikla za zakretem, pierwszym z serii ostrych zakretow prowadzacych pod gore, ktory Hunter zapamietal z wczorajszej jazdy. Skrzywil sie i zmruzyl oczy przed zielonkawobialym blaskiem zachodzacego slonca, po czym zaczal sie rozgladac za charakterystycznym ukladem terenu, ktory rowniez wczoraj zapamietal. Ujrzal go przed nastepnym zakretem: skupisko duzych glazow przy szosie. Zatrzymal sie tuz za zakretem i wyskoczyl z samochodu.

— Daj pistolet! — krzyknal do Margo, chwycil bron i zaczal sie wspinac po stromym, spalonym, czarnym zboczu, nad ktorym unosil sie kwasny zapach, az wreszcie znalazl sie za glazami. Wycelowal i strzelil. W pierwszej chwili ogarnal go strach, ze glazy sie nie porusza i ze ostatni ladunek pojdzie na marne, ale po kilku sekundach glazy obrocily sie, zgrzytajac i obijajac sie o siebie potoczyly sie ze zbocza, az wreszcie rabnely o asfalt. Hunter zbiegl ze zbocza, zeby przez kleby unoszacego sie pylu sprawdzic, czy nie trzeba ich troche przesunac, ale okazalo sie, ze droga jest szczelnie zatarasowana.

Z gory rozlegly sie pelne radosci okrzyki; podniosl glowe.i zobaczyl furgonetke na prostej drodze za

Вы читаете Wedrowiec
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату