10.

Wewnatrz stacji przekaznik wiadomosci gwizdal zalosnie.

Enoch zawiesil karabin, polozyl plik poczty i figurke na biurku i pospieszyl w drugi koniec pomieszczenia do urzadzenia. Wcisnal guzik, tracil dzwignie i gwizdanie ustalo.

Odczytal wiadomosc na plytce:

NR 406302 DO STACJI 18327. BEDE WCZESNYM WIECZOREM TWOJEGO CZASU. ZAPARZ KAWE. ULISSES.

Enoch usmiechnal sie. Ulisses i jego kawa! Jak dotad byl jedynym obcym, ktoremu smakowal ziemski poczestunek. Inni, owszem, probowali — raz lub dwa.

To ciekawe. Polubili sie z Ulissesem od samego poczatku, od burzowego popoludnia, kiedy usiedli razem na schodach, a zrzucona ludzka maska odslonila twarz obcego.

Przerazajace oblicze, odpychajace. Twarz okrutnego klauna. „Skad mi to przyszlo do glowy — pomyslal Enoch — przeciez klaun nie jest okrutny.”

Lecz mial takiego przed soba: kolorowa siatka plam na twarzy, twarde, mocno zwarte szczeki, cienka kreska ust. Potem zobaczyl oczy i zapomnial o reszcie. Byly duze, o miekkim spojrzeniu, blyszczaly zrozumieniem. Dosiegly go jak wyciagnieta dlon przyjaznej istoty.

Deszcz spadl z szumem na pola, bebnil o dach przybudowki, dotarl takze do nich; krople wody z zacieciem bily w kurz podworka, a zaskoczone zmokle kurczaki szalenczo szukaly schronienia.

Enoch skoczyl na nogi, zlapal przybysza za ramie i wciagnal pod daszek ganku.

Stali naprzeciw siebie. Ulisses zdjal resztki maski, odslaniajac okragla, bezwlosa glowe i kolorowe oblicze. Twarz Indianina w napadzie szalu, noszacego barwy wojenne, i do tego kilka cech klauna, jak gdyby caly ten makijaz mial przedstawiac absurdalna groteske wojny. Jednak Enoch od razu zauwazyl, ze to nie farba, a naturalne ubarwienie istoty przybylej z odleglych gwiazd.

Mimo zaskoczenia i zdumienia Enoch nie mial zadnych watpliwosci — dziwna istota nie pochodzila z Ziemi. Nie byla na pewno czlowiekiem. Potrafila przybrac ludzka postac, z para rak i nog, z glowa i twarza, ale nosila w sobie jakies zaprzeczenie czlowieczenstwa, cos nieludzkiego.

W dawnych czasach mogl tak wygladac demon, lecz owe czasy minely (choc w niektorych czesciach kraju jeszcze nie calkiem) ludzie nie wierzyli w demony, duchy czy inne; postacie z upiornego rodu, ktore wedlug ludzkich wyobrazen chodzily kiedys po ziemi.

— Z gwiazd” — powiedzial przybysz. I pewnie stamtad przybyl. Choc nie bylo w tym sensu. To przechodzilo wszelkie ludzkie wyobrazenia. Nie wiadomo bylo czego sie trzymac. Brak bylo jakiegos odniesienia, punktu oparcia. Pozostawala w myslach luka, ktora byc moze miala sie z czasem wypelnic, niby tunel wielkiego zdziwienia, ciagnacy sie w nieskonczonosc.

— Nie spiesz sie — powiedzial obcy. — Wiem, ze to nielatwe.

I nie potrafie pomoc ci w zaden sposob. W koncu nie ma zadnego dowodu, ze istotnie przybywam z gwiazd.

— Ale tak dobrze mowisz…

W twoim jezyku, chciales powiedziec. Nie sprawil mi wiekszych trudnosci. Gdybys znal wszystkie jezyki galaktyczne, zrozumialbys, jak bardzo jest latwy. Twoj jezyk nie jest skomplikowany. Nalezy do podstawowych posrod wielu sposobow porozumiewania sie.

Enoch uznal, ze to moze byc prawda.

— Jesli chcesz — zaproponowal obcy — oddale sie gdzies na dzien lub dwa. Dam ci czas do namyslu. Potem wroce. Do tego momentu wszystko przemyslisz.

Enoch usmiechnal sie sztywno; czul nienaturalnosc usmiechu na twarzy.

— Mialbym wtedy czas — powiedzial — by wszczac alarm w calej okolicy. Moglaby czekac cie zasadzka.

Obcy potrzasnal glowa.

— Jestem pewien, ze tego nie zrobisz. Zaryzykuje. Jesli chcesz…

— Nie — rzekl Enoch tak cicho, az sam sie zdziwil. — Nie.

Trzeba wychodzic losowi naprzeciw. Nauczylem sie tego na wojnie.

— Nadajesz sie — powiedzial obcy. — Swietnie pasujesz. Nie pomylilem sie w ocenie ciebie i jestem z siebie dumny.

— Ocenie?

— Chyba nie myslisz, ze znalazlem sie tu przypadkiem.

Znam cie, Enochu. Prawie tak dobrze, jak ty sam siebie. Moze nawet lepiej.

— Wiesz, jak sie nazywam?

— Oczywiscie.

— No dobrze — powiedzial Enoch. — A jak brzmi twoje imie?

— Ogarnia mnie wielkie zaklopotanie — odrzekl obcy. — Ja nie mam imienia. Znak mojej osoby, owszem, spelniajacy potrzeby mojej rasy, ale nic takiego, co daloby sie wypowiedziec.

Nagle, nie wiadomo dlaczego, Enoch przypomnial sobie przygarbiona sylwetke mezczyzny siedzacego na plocie. Spokojnie strugal on sobie nozykiem kij, podczas gdy nad jego glowa swistaly kule armatnie, a w odleglosci trzech kilometrow graly muszkiety.

— Potrzebne ci imie — oswiadczyl Enoch. — Niech bedzie Ulisses. Musze cie jakos nazywac.

— Niech tak bedzie — powiedzial dziwny przybysz. — Ale czy wolno spytac, dlaczego Ulisses?

— Bo to jest imie — odrzekl Enoch — wielkiego przedstawiciela rodzaju ludzkiego.

To byl, oczywiscie, absurd. Nie istnialo zadne podobienstwo miedzy przygarbionym generalem wojsk Polnocy, ktory przysiadl na plocie i strugal kij, a tym drugim Ulissesem, stojacym na ganku.

— Ciesze sie, ze je wybrales — powiedzial Ulisses. — Brzmi godnie i szlachetnie, z duma bede je nosil. A ty zostaniesz dla mnie Enochem — wszak przyjaciol wolamy po imieniu; przepracujemy wspolnie wiele twoich lat.

Teraz dopiero zaczelo to do Enocha docierac.

„Moze i dobrze, ze nie pojalem tego od razu” — pomyslal.

— A moze moglbym — powiedzial, walczac ze swiadomoscia, ktora zaczynala w nim narastac, narastac zbyt gwaltownie — poczestowac cie czyms. Zaparze kawy.

— Kawy? — Ulisses cmoknal cienkimi wargami. — Masz kawe?

— Zaraz nastawie. Wbije jajko, zeby fusy opadly.

— Delicje — ucieszyl sie Ulisses. — To najlepszy napoj ze wszystkich, jakie pilem na odwiedzanych planetach.

Weszli do kuchni. Enoch przerzucil wegle pod plyta pieca kuchennego, a nastepnie wlozyl drwa. Zaniosl maszynke do kawy do zlewu, nalal do niej wody z wiadra i nastawil do gotowania. Poszedl do spizarni po jajka, potem zszedl do piwnicy i wrocil z szynka.

Ulisses siedzial sztywno na krzesle i obserwowal krzatanine Enocha.

— Zjesz jajecznice na szynce? — spytal Enoch.

— Ja jem wszystko — odrzekl Ulisses. — Przystosowujemy sie niezwykle latwo. Wlasnie dlatego wyslano mnie na te planete jako… jak to nazywacie? Rozgladacz?

— Zwiadowca — sprostowal Enoch.

— Wlasnie, zwiadowca.

„Latwo sie z nim rozmawia — pomyslal Enoch — zupelnie jak z innym czlowiekiem, choc, Bog swiadkiem, nie wyglada on jak czlowiek. Raczej jak paskudna karykatura czlowieka.”

— Mieszkasz w tym domu od dawna — powiedzial Ulisses. — Jestes do niego przywiazany.

— To moj dom — odrzekl Enoch — od dnia moich narodzin.

Вы читаете Stacja tranzytowa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату