A jednak sie bal. Widac to bylo po wyrazie jego twarzy.

— Nie zartuje — rzekl Enoch.

Obaj stali przez moment naprzeciw siebie, wreszcie Hank usiadl.

— Moze zechce pan zjesc z nami kolacje?

Enoch pokrecil glowa. Spojrzal na nieznajomego.

— Pan jest tym od zen-szenia? — spytal.

Mezczyzna przytaknal.

— Tak mnie nazywaja.

— Chce z panem porozmawiac. Na dworze.

Claude Lewis wstal.

— Wcale nie musisz isc — powiedzial Hank. — On nie moze cie zmusic. Niech mowi tutaj.

— Chetnie sie przejde — rzekl Lewis. — Wlasciwie sam chcialem z tym panem porozmawiac. Pan Enoch Wallace, prawda?

— Tak, to on — potwierdzil Hank. — Juz piecdziesiat lat temu powinna spotkac go smierc ze starosci. A spojrz, jak wyglada.

W nim siedzi czart. Mowie ci, on paktuje z diablem.

— Zamknij sie, Hank — uciszyl go Lewis.

Obszedl stol i skierowal sie do drzwi.

— Dobranoc — rzekl Enoch do pozostalych.

— Prosze pana — powiedziala pani Fisher. — Dziekuje, ze odprowadzil pan corke. Hank jej juz nie uderzy. Moge to panu przyrzec. Sama dopilnuje.

Enoch wyszedl i zamknal drzwi. Podniosl latarnie. Lewis juz czekal na podworzu. Enoch zblizyl sie do niego.

— Odejdzmy kawalek — powiedzial.

Zatrzymali sie przy ogrodzie i zwrocili twarzami do siebie.

— Sledzil mnie pan — odezwal sie Enoch.

Lewis kiwnal glowa.

— Pracuje pan dla kogos, czy moze sledzil mnie pan ze zwyklej ciekawosci?

— Niestety, to pierwsze. Nazywam sie Claude Lewis. Wlasciwie nie mam powodu ukrywac — jestem agentem CIA.

— Nie jestem szpiegiem ani zdrajca — powiedzial Enoch.

— Nikt pana o to nie podejrzewa. Tylko pana obserwujemy.

— Wie pan o cmentarzu?

Lewis potaknal.

— Zabraliscie cos z grobu.

— Tak. Z tego pod kamieniem z dziwnymi znakami.

— Gdzie to jest?

— Ma pan na mysli cialo? W Waszyngtonie.

— Nie wolno wam bylo tego robic — powiedzial Enoch gniewnie. — Nawarzyliscie piwa. Teraz musi pan sciagnac cialo z powrotem. Jak najszybciej.

— Uplynie troche czasu. Przewioza je samolotem. Zajmie to okolo dwadziestu czterech godzin.

— Predzej nie mozna?

— Moze uda mi sie troche szybciej.

— Niech pan sie postara. To bardzo wazne.

— Dobrze. Nie wiedzialem…

— Lewis.

— Tak?

— Niech pan nie gra ze mna. Zadnych sztuczek. Niech pan robi, co kaze. Usilujebyc opanowany, bo to jedyne wyjscie. Ale jeden pana ruch… — Zlapal Lewisa za koszule. — Rozumiesz, Lewis?

Lewis stal w bezruchu. Nie probowal sie uwolnic.

— Tak — powiedzial. — Rozumiem.

— Dlaczego pan to zrobil, do cholery?!

— Taka moja robota.

— Robota, akurat. Sledziliscie mnie, w porzadku. Ale dlaczego spladrowaliscie grob?

Puscil Lewisa.

— W tym grobie. Co to bylo? — spytal Lewis.

— To nie panski smierdzacy interes — odparl Enoch. — Ma pan sprowadzic cialo. Jest pan pewien, ze sie uda? Nic nie stoi na przeszkodzie?

Lewis potrzasnal glowa.

— Absolutnie nic. Zadzwonie, jak tylko dotre do telefonu.

Powiem im, ze to rozkaz.

— To wszystko — rzekl Enoch. — Zwrocenie ciala bedzie najwazniejsza rzecza, jaka pan w zyciu dokona. Niech pan o tym nie zapomina. To dotyczy wszystkich na Ziemi. Pana, mnie — wszystkich. Jak sie nie uda, odpowie mi pan za to.

— Tym karabinem?

— Moze — powiedzial Enoch. — Niech pan nie probuje mnie zwodzic. Nie zartuje; jesli bedzie trzeba, nie zawaham sie.

W tej sytuacji zabije kazdego, absolutnie kazdego.

— Wallace, moze mi pan powiedziec, o co tu chodzi?

— Nie — odparl Enoch.

Podniosl latarnie.

— Idzie pan do domu?

Enoch kiwnal glowa.

— Zdaje sie, ze nie przeszkadza panu, ze pana obserwujemy.

— Nie — powiedzial Enoch. — Przeszkadza mi tylko, ze sie wtracacie. Oddajcie cialo i mozecie mnie dalej sledzic, jesli chcecie. Tylko nie naciskajcie. Nie pakujcie sie w nie swoje sprawy. Trzymajcie lapy przy sobie.

— Ale przeciez… dobry Boze, czlowieku, tu sie cos dzieje.

Moze mi pan chyba cos powiedziec…

Enoch zawahal sie.

— Tylko ogolnie. O co chodzi? — naciskal Lewis. — Zadnych szczegolow, po prostu…

— Niech pan sprowadzi cialo — powiedzial Enoch powoli. — Moze jeszcze porozmawiamy.

— Zwroce je — przyrzekl Lewis.

— Jezeli nie — zagrozil Enoch — to tak, jakby pan juz nie zyl.

Odwrocil sie i przez ogrod podazyl w gore zbocza.

Lewis stal dlugo na podworzu i patrzyl jak latarnia, kolyszac sie, niknie w oddali.

22.

Ulisses byl juz sam w stacji, gdy wrocil Enoch. Przybysza z Thubana wyslal w dalsza droge, a Mglistego z powrotem na Wege. Nastawil czajnik i lezal teraz bezczynnie wyciagniety na sofie.

Enoch zawiesil karabin i zdmuchnal plomien latarni. Zdjal kurtke, rzucil ja na biurko. Usiadl w fotelu naprzeciw sofy.

— Oddadza cialo — powiedzial. — Najpozniej jutro o tej porze.

— Szczerze pragne, by to pomoglo — wyznal Ulisses. — Ale raczej watpie.

— Moze nie powinienem byl nic robic.

— Okazales dobra wole. W ogolnym rozrachunku to moze zawazyc.

— Mglisty mogl mi powiedziec, gdzie jest cialo. Skoro wiedzial o jego zniknieciu, musial tez znac miejsce,

Вы читаете Stacja tranzytowa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату