pocieche, wiec porzucil na chwile zmartwienia i udreki. Czul jednak, ze czaja sie tuz, tuz, i znow zamknal oczy. Moze gdyby zasnal, oddalilyby sie i zmalaly; po przebudzeniu juz by ich nie bylo.

Cos bylo nie tak — i nie wiazalo sie to ze zmartwieniami i udrekami.

Bolala go szyja i ramiona, byl dziwnie zesztywnialy; przy tym poduszka wydawala sie zbyt twarda.

Otworzyl oczy i podparlszy sie na rekach, wyprostowal sie. Wcale nie lezal w lozku. Siedzial na fotelu, a glowe zamiast na poduszce opieral na biurku.

Powoli wstal i przeciagnal sie, probujac rozruszac zdretwiale miesnie. Gdy tak stal, opadly go troski i pytania bez odpowiedzi, ukryte gdzies do tej pory. Odpedzil je, nie calkiem skutecznie, zmuszajac przynajmniej czesciowo do odwrotu; zaczaily sie sprezone do skoku.

Podszedl do kuchenki i zaczal szukac czajnika. Po chwili przypomnial sobie, ze zeszlej nocy postawil go na podlodze obok stolika. Ruszyl wiec po niego. Na stoliku staly dwie filizanki z fusami na dnie. W masie bibelotow, ktore Ulisses odsunal, by zrobic miejsce, lezala przewrocona piramida kul, wciaz jasniejac i blyszczac — kazda kulka obracala sie w innym kierunku niz sasiednia. Enoch podniosl ja. Palcami ostroznie zbadal podstawke, na ktorej osadzone byly kule — szukal jakiejs dzwigni, naciecia, zapadki, przycisku.

„Moglem sie spodziewac, ze niczego nie znajde” — pomyslal.

Sprawdzal przeciez juz wczesniej. A jednak zeszlego dnia Lucy jakos to uruchomila, tak ze wciaz dzialalo. Od ponad dwunastu godzin — i jak dotad nic sie nie stalo.

Postawil piramide na stoliku, wlozyl filizanki jedna w druga i wzial je. Po drodze podniosl z podlogi czajnik. Przez caly czas nie odrywal wzroku od piramidy kul.

„Zwariowac mozna. Nie wiadomo jak to sie wlacza ani wylacza, a jednak Lucy potrafila to uruchomic.”

Zastanawial sie, jak zatrzymac ruch kul, choc nie mialo pewnie wiekszego znaczenia, czy piramida dzialala czy nie.

Zaniosl czajnik i filizanki do zlewu.

W stacji panowala cisza — ciezka, przygnebiajaca. Doszedl jednak do wniosku, ze wrazenie przygnebienia bylo jedynie tworem wyobrazni.

Zblizyl sie do przekaznika i stwierdzil, ze nie ma na plytce zadnej wiadomosci.

„Ze tez sie czegos spodziewalem — pomyslal. — Przeciez odezwalby sie sygnal i rozbrzmiewal az do momentu przesuniecia dzwigni.”

Zastanawial sie, czy to mozliwe, zeby stacje juz teraz zostawiono na pastwe losu. I wszelki transport odbywal sie droga okrezna? To bylo malo prawdopodobne, gdyz opuszczenie ziemskiej stacji oznaczaloby odciecie rejonow, ktore rozciagaly sie za nia. Nie przewidziano w sieci zadnych skrotow siegajacych do spiralnego ramienia, ktore umozliwialyby powrot. Nie bylo nic nadzwyczajnego w tym, ze czasem wiele godzin lub nawet caly dzien uplywal bez zadnej wizyty. Ruch odbywal sie nieregularnie i bez ustalonego rozkladu. Zdarzalo sie, ze zapowiedziane przybycia nastepowaly z opoznieniem spowodowanym brakiem odpowiednich warunkow, kiedy indziej znow nikt sie nie zjawial, choc sprzet stal przygotowany jak teraz.

„Nerwy — pomyslal. — Robie sie nerwowy.”

Daliby mu znac, gdyby mieli zamknac stacje. Dla przyzwoitosci.

Podszedl do kuchenki i nastawil czajnik. W lodowce znalazl pudelko kaszy z pewnej odmiany zboza uprawianego na jednym z porosnietych dzungla swiatow w ukladzie Drakona. Wyjal pudelko i odlozyl z powrotem, decydujac sie ostatecznie na dwa ostatnie jaja z tuzina, ktore Wins przywiozl z miasta tydzien temu.

Spojrzal na zegarek; spal dluzej, niz mu sie wydawalo. Zblizal sie czas codziennej przechadzki.

Postawil patelnie na kuchence i wlozyl do niej lyzeczke masla. Czekal, az maslo sie roztopi, potem wbil jajka.

„A moze dzis nie pojde na spacer” — pomyslal. Po raz pierwszy mial sie go wyrzec; raz czy dwa nie byl na przechadzce, poniewaz szalala zamiec. „Dotad chodzilem na spacer, ale czy to wystarczajacy powod, by zawsze tak robic. Nie, dzis nie pojde. Odbiore poczte kiedy indziej. Nadrobie wczorajsze zaleglosci.” Sterta gazet wciaz lezala na biurku nie przeczytana. Nie zapisal ani linijki w dzienniku, a nagromadzilo sie mnostwo waznych wydarzen. Musial szczegolowo zanotowac bieg wypadkow, bo przeciez zdarzylo sie tak wiele.

Zelazna regula, ktora narzucil sobie od pierwszego dnia funkcjonowania stacji, brzmiala: nie zaniedbywac dziennika. Czasami robil zapiski z opoznieniem, lecz nadrabianie zaleglosci nigdy nie zmusilo go do napisania chocby o jedno slowo mniej, niz jego zdaniem nalezalo, by opisac wszystko wystarczajaco dokladnie.

Spojrzal w przeciwlegly kat pomieszczenia na dlugie rzedy ksiag stloczonych na polkach i pomyslal z duma i satysfakcja o rzetelnosci swej dokumentacji. Miedzy okladkami kolejnych tomow spoczywal wiek pisania, nie brakowalo ani jednego dnia.

„Oto moja spuscizna. Spadek zapisany swiatu, moja karta wstepu do ludzkosci. Wszystko, co zobaczylem i uslyszalem prawie przez sto lat wspolpracy z dziwnymi mieszkancami Galaktyki.”

Gdy tak patrzyl na rzedy ksiag, opadly go pytania, ktore usilowal od siebie odsunac. Tym razem nie bylo odwrotu. Trzymal je na dystans przez krotki czas, potrzebny, by moc zebrac mysli i obudzic sie do zycia ze snu. Teraz juz przestal sie opierac. Poddal sie temu, co bylo nieuniknione.

Wylozyl jajka z patelni na talerz. Zdjal z kuchenki czajnik i zasiadl do sniadania.

Znow spojrzal na zegarek.

Ciagle jeszcze mial czas na odbycie swego codziennego spaceru.

25.

Przy zrodle czekal facet od zen-szenia.

Enoch zauwazyl go z dosc duzej odleglosci i w gwaltownym przyplywie gniewu zadal sobie pytanie: „Czy on czasem nie czeka, by mi powiedziec, ze nie moze zwrocic ciala Mglistego, bo cos tam wyniklo, natrafil na nieprzewidziane trudnosci”.

Przypomnial sobie, jak poprzedniej nocy grozil, ze zabije kazdego, kto bedzie utrudnial przekazanie zwlok.

„Byc moze nie postapilem najrozsadniej” — pomyslal.

Nie mial pewnosci, czy istotnie zdolny byl zabic czlowieka — choc przeciez nie pierwszy raz czlowiek mogl zginac z jego reki. Lecz to bylo dawno i wowczas zabic znaczylo pozostac przy zyciu.

Zamknal na chwile oczy i po raz kolejny ujrzal stok wzgorza ponizej, na ktorym dlugie szeregi mezczyzn przedzieraly sie przez dymne zaslony. Wiedzial, ze ci ludzie wspinaja sie w jednym celu: by zabic jego i innych tkwiacych na szczycie.

Nie bylo to ani pierwsze, ani ostatnie tego rodzaju przezycie, lecz tresc wszystkich lat zabijania skupila sie w jednym wspomnieniu — dlugiej i strasznej chwili, gdy patrzyl na szeregi sylwetek ludzi wytrwale szturmujacych wzgorze, by zabic wlasnie jego.

Wowczas to wlasnie pojal szalenstwo wojny, pusty gest, ktory z czasem straci wszelkie znaczenie, bezsensowny gniew stale podsycany, choc jego przyczyna dawno poszla w zapomnienie. Razacy brak logiki w mniemaniu, ze jeden czlowiek przez swa smierc lub niedole potwierdza pewna racje albo broni jakichs zasad.

„W pewnym punkcie swej dlugiej historii — rozmyslal Enoch — ludzkosc przyjela szalenstwo za zasade postepowania, ktora przetrwala do dzis; gotowa jest zniszczyc sama siebie lub przynajmniej caly swoj materialny i duchowy dorobek zdobyty przez wieki nielatwego rozwoju.”

Lewis siedzial na pniu zwalonego drzewa; na widok zblizajacego sie Enocha wstal.

— Czekalem na pana — powiedzial.

Enoch przeskoczyl strumien.

— Cialo zostanie dostarczone przed wieczorem — poinformowal Lewis. — Waszyngton przesle je samolotem do Madison i stamtad ciezarowka.

Enoch skinal glowa.

— Milo slyszec.

— Oni nalegali, zebym cie spytal raz jeszcze. Te zwloki — co to wlasciwie jest?

— Powiedzialem panu wczoraj, ze nie moge nic powiedziec.

Вы читаете Stacja tranzytowa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату