Bardzo zaluje. Latami rozmyslalem nad sposobem przekazania wszystkiego, ale to niemozliwe.
— Cialo pochodzi spoza Ziemi — rzekl Lewis. — Jestesmy tego pewni.
— Tak myslicie? — powiedzial Enoch.
— I dom — dodal Lewis — tez nie jest zwyczajny.
— Dom postawil moj ojciec — ucial Enoch.
— Ale cos go odmienilo. Nie takim go zbudowal.
— Wszystko zmienia sie z biegiem lat.
— Ale pan sie nie zmienia.
Enoch usmiechnal sie.
— Nie moze pan tego zniesc, co? Uwaza pan, ze to nieprzyzwoite.
Lewis potrzasnal glowa.
— Nie, tak nie mysle. W ogole trudno mi cokolwiek powiedziec. Obserwuje pana od dluzszego czasu i akceptuje panska osobe. Naturalnie, nie rozumiem, jaka pan odgrywa role, ale w pelni akceptuje. Czasem mysle, ze chyba zwariowalem, potem mi przechodzi. Nie chcialem sie panu naprzykrzac. Staralem sie zostawic wszystko tak, jak bylo. I ciesze sie z tego, teraz gdy juz pana znam. A jednak zle sie dzieje. Zachowujemy sie jak wrogowie, jak dwa psy, a tak byc nie powinno. Sadze, ze mamy ze soba wiele wspolnego. Cos ma sie stac, a ja nie chce w zaden sposob temu przeszkodzic.
— Juz pan przeszkodzil — powiedzial Enoch. — Zabral pan cialo; nie mozna bylo zrobic nic gorszego. Gdyby nawet pan usiadl i zaczal zastanawiac sie, jaka tu szkode mi wyrzadzic, zaden pomysl nie bylby podlejszy. Nie tylko wobec mnie. Wcale nie chodzi o mnie. Skrzywdzil pan cala ludzkosc.
— Nie rozumiem — rzekl Lewis. — Przykro mi, ale nic z tego nie rozumiem. Tam byl napis, na kamieniu…
— To moja wina — przyznal Enoch. — Nie powinienem byl klasc tego kamienia. Ale wtedy wydawalo mi sie, ze tak trzeba.
Nie myslalem, ze ktos przyjdzie weszyc i…
— To byl panski przyjaciel?
— Przyjaciel? Ach, ma pan na mysli cialo. Wlasciwie nie. Nie ta konkretna osoba.
— Zaluje, ze tak sie stalo — powiedzial Lewis.
— Zal nic tu nie pomoze.
— A moze da sie jeszcze cos zrobic? Oprocz, oczywiscie, przywiezienia ciala?
— Tak, jest cos do zrobienia — odrzekl Enoch. — Niewykluczone, ze bede potrzebowal pomocy.
— Niech pan mowi — powiedzial Lewis. — Jesli to wykonalne…
— Przydalaby sie ciezarowka — powiedzial Enoch. — Zeby wywiezc pare
— Zalatwione. Bedzie czekala. Z ludzmi, ktorzy pomoga ja panu zaladowac.
— Moze zechce porozmawiac z jakims autorytetem. Wysokim autorytetem. Prezydent. Sekretarz stanu. Moze sekretarz ONZ-tu. Jeszcze nie wiem. Musze sie zastanowic. Chodzi mi nie tylko o umozliwienie rozmowy, lecz takze o jakas gwarancje, ze wysluchaja tego, co bede chcial im powiedziec.
— Postaram sie o przenosny sprzet krotkofalowy — powiedzial Lewis. — Bedzie czekal w pogotowiu.
— I o kogos, kto mnie wyslucha?
— Tak jest. Kogo tylko pan zechce.
— Jeszcze jedno…
— Tak?
— Moze nie bede potrzebowal niczego. Ani ciezarowki, ani calej reszty. Moze przyjdzie mi zostawic wszystko po staremu.
Jezeli tak sie stanie, czy pan i inni w to zamieszani bedziecie potrafili zapomniec, ze o cokolwiek prosilem?
— Mysle, ze tak — odrzekl Lewis. — Ale dalej bede prowadzil obserwacje.
— To mi nawet na reke — wyznal Enoch. — Kiedys moge potrzebowac pomocy. Ale juz zadnych ingerencji.
— Czy nic wiecej nie mozemy dla pana zrobic?
Enoch potrzasnal glowa.
— Dalej musze radzic sobie sam.
Zorientowal sie, ze powiedzial chyba juz zbyt wiele. W koncu, czy mogl ufac temu czlowiekowi? Dlaczego mialby ufac komukolwiek?
Jesli jednak zdecyduje sie porzucic Galaktyke Centralna i powierzyc Ziemi swoj los, bedzie prawdopodobnie potrzebowac pomocy. Ci z Galaktyki mogliby miec jakies zastrzezenia co do jego zapiskow i nieziemskich pamiatek. Jesli postanowi zatrzymac je, pewnie bedzie zmuszony dzialac w pospiechu.
Czy naprawde chcial porzucic Galaktyke Centralna? Bylby zdolny wyrzec sie jej? Czy odrzucilby stanowisko zawiadowcy innej stacji na innej planecie? Gdy przyjdzie czas decyzji, czy zdobedzie sie na zerwanie wiezi z innymi swiatami, z tajemnicami gwiazd?
Uczynil juz pierwszy krok. Tutaj w ciagu ostatnich kilku minut bez glebszego zastanowienia — jakby juz podjal decyzje — omowil warunki swojego zwrotu w strone Ziemi.
Stal rozmyslajac, zaskoczony wlasnym postepowaniem.
— Ktos bedzie tu czekal — powiedzial Lewis. — Tu, przy tym strumieniu. Ja albo czlowiek, z ktorym bede w kontakcie.
Enoch kiwnal glowa w zamysleniu.
— Codziennie w czasie panskich porannych spacerow ktos bedzie spotykal sie z panem — ciagnal Lewis. — Albo moze pan przyjsc tu do nas, kiedy tylko pan zechce.
„Ale konspiracja — pomyslal Enoch. — Jakby zgraja dzieciakow bawila sie w zlodziei i policjantow.”
— Musze juz isc — powiedzial. — Zaraz przyjedzie poczta.
Wins nie bedzie wiedzial, co sie ze mna stalo.
Ruszyl w strone szczytu.
— Do zobaczenia — rzucil Lewis.
— Do zobaczenia — odparl Enoch.
Zaskoczony, poczul, ze napelnia go otucha; jak gdyby nagle wszystko obrocilo sie na lepsze, dawno spisane na straty — odnalazlo sie.
26.
Enoch spotkal listonosza w polowie drogi do stacji. Stary grat pedzil podskakujac na porosnietych trawa wybojach, roztracajac wybujale galezie krzewow.
Ujrzawszy Enocha, Wins zaczal hamowac, wreszcie stanal i czekal w samochodzie.
— Robisz objazd czy zmieniles trase? — spytal Enoch zblizajac sie.
— Nie czekales przy skrzynce, a musialem sie z toba zobaczyc.
— Jakas wazna przesylka?
— Nie, nie chodzi o poczte. Chodzi o starego Hanka Fishera.
Jest teraz w Millville, zamawia kolejke za kolejka w knajpie „U Eddiego” i gardluje na lewo i prawo.
— Stawianie wszystkim nie lezy w naturze Hanka.
— Rozpowiada wszem i wobec, jak to chciales uprowadzic Lucy.
— Nie uprowadzilem jej — powiedzial Enoch. — Hank rzucil sie na nia z batem, wiec ukrylem ja do czasu, az mu przeszlo.
— Nie powinienes byl tego robic, Enochu.
— Byc moze. Ale Hank byl gotow zbic ja na kwasne jablko.
Dostalo sie jej zreszta raz czy dwa.
— Hank chce ci narobic klopotu.
— Grozil, ze to zrobi.