— Mowi, ze najpierw porwales dziewczyne, potem strach cie oblecial, wiec ja odprowadziles. Opowiada, jak to ukryles ja w domu, a on chcial sie tam dostac i nie mogl. Mowi, ze jakis dziwny ten twoj dom. Ponoc siekiera mu pekla od uderzenia w okno.

— Nic w tym dziwnego. Hank po prostu ma bujna wyobraznie.

— Dobrze, ale to nie wszystko. Zaden z nich w bialy dzien i przy zdrowych zmyslach nie zacznie rozroby. Ale w nocy po pijanemu straca resztki rozsadku. Jest kilku takich, ktorzy moga sie wybrac do ciebie.

— Hank pewnie im mowil, ze siedzi we mnie czart.

— Zeby tylko to — westchnal Wins. — Chwile sluchalem, nim ruszylem w droge. — Siegnal do torby i wygrzebal plik gazet; wreczyl je Enochowi. — Enochu, musze ci cos powiedziec. Moze o tym nie wiesz. Latwo jest nastawic ludzi przeciw tobie — bo tak zyjesz i w ogole. Jestes dziwny. Nie, nie chce przez to powiedziec, ze cos jest z toba nie w porzadku — znam cie przeciez i wiem — ale ludzie, ktorzy cie nie znaja, latwo uwierza we wszystko. Nie ruszali cie dotychczas, bo nie dawales im zadnego powodu. Ale gdy Hank podburzy ich swoim gadaniem…

Nie dokonczyl.

— Masz na mysli pospolite ruszenie — dopowiedzial Enoch.

Wins skinal glowa w milczeniu.

— Dziekuje — rzekl Enoch. — Jestem ci wdzieczny za ostrzezenie.

— Czy to prawda, ze do twojego domu nie mozna sie dostac?

— spytal listonosz.

— Wlasciwie tak. Nie wlamia sie do domu ani go nie spala.

Nie moga nic zrobic.

— W takim razie na twoim miejscu nie ruszalbym sie z domu dzis wieczor. Siedzialbym w srodku i nie wystawial nosa.

— Chyba tak zrobie. Zdaje sie, ze to niezly pomysl.

— To tyle — powiedzial Wins. — Chyba nic wiecej nie mam.

Pomyslalem sobie: lepiej, zebys wiedzial. Chyba bede musial przebic sie do drogi na wstecznym. Nie ma jak wykrecic.

— Jedz pod dom. Tam zawrocisz.

— Droga niedaleko — odrzekl Wins. — Dam sobie rade.

Samochod powoli odjezdzal w tyl.

Enoch patrzyl za nim.

Podniosl reke w gescie pozdrowienia, gdy samochod mial zniknac za zakretem. Wins pomachal w odpowiedzi i za chwile pojazd zostal polkniety przez gestwine obrastajaca droge z obu stron.

Enoch odwrocil sie powoli i ruszyl do stacji.

„Motloch — myslal. — Dobry Boze, motloch! Zgraja miotajaca sie z wrzaskiem wokol stacji, dobijajaca sie do drzwi i okien w huku wystrzalow przekresli ostatnia nikla szanse tego — jesli byla jeszcze jakas szansa — ze Galaktyka Centralna odstapi od zamiaru porzucenia stacji. Taka demonstracja dostarczy mocnego argumentu zwolennikom zaniechania ekspansji w glab spiralnego ramienia. Dlaczego tak wiele spraw musialo zbiec sie w czasie? Calymi latami nic sie nie dzialo, a teraz wszystko wali sie w ciagu kilku godzin. Jakby okolicznosci sprzysiegly sie przeciwko mnie. Jezeli nadciagnie motloch, nie tylko los stacji zostanie przypieczetowany, ale rowniez ja nie bede mial innego wyboru, jak tylko przyjac oferte stanowiska zawiadowcy innej stacji. Wbrew wlasnej woli zostane pozbawiony mozliwosci zostania na Ziemi.”

Nagle zdretwial; uswiadomil sobie, ze calkiem prawdopodobne bylo wycofanie oferty przeniesienia go do innej stacji. Obecnosc motlochu palajacego zadza krwi obciazylaby zarzutem barbarzynstwa caly rodzaj ludzki bez wyjatku, wiec takze i jego samego. Zastanawial sie, czy nie powinien zejsc nad strumien i spotkac sie znow z Lewisem. Mozna bylo przeciez poczynic jakies kroki, by zapobiec rozruchom. Zdawal sobie jednak sprawe, ze w takim przypadku winien bedzie jakies wyjasnienie, a obawial sie wyjawiac zbyt wiele. Poza tym byc moze nikt mu nie zagrazal. Mial nadzieje, ze nikt nie potraktuje powaznie slow Hanka Fishera i cala sprawa spali na panewce.

Postanowil zostac na jakis czas w stacji.

„Moze zaden podrozny nie zjawi sie podczas napadu motlochu — myslal — jesli taki nastapi — i caly incydent ujdzie uwagi Galaktyki. Przy odrobinie szczescia moze sie uda. Zwykle po zlej passie przychodzi dobra. Ostatnie kilka dni nie nalezalo do szczesliwych.”

Doszedl do przekrzywionej furtki, przez ktora wchodzilo sie na podworze, i zatrzymal sie, by popatrzec na dom; z jakiegos niepojetego powodu probowal zobaczyc go takim, jakim znal z dziecinstwa.

Dom stal jak zawsze, niezmienny, z jednym wszakze wyjatkiem: dawniej mial koronkowe firanki w kazdym oknie. Podworze wokol zaroslo z biegiem lat: kepa bzu z kazda wiosna rozkrzaczala sie w splatany i wybujaly gaszcz, wiazy posadzone reka ojca Enocha zmienily sie z dwumetrowych wiotkich patykow w ogromne drzewa, krzak herbacianej rozy przy rogu domu padl ofiara dawno zapomnianej zimy, znikly kwietniki i maly ogrod ziol przy furtce, zarosniety teraz nie koszona trawa. Z kamiennego muru po obu stronach furtki zostaly jedynie garbate wybrzuszenia. Napor stuletnich mrozow, zywotnosc pnaczy i traw oraz dlugie lata zaniedbywania dopelnily dziela zniszczenia i za nastepne sto lat nie bedzie juz sladu wybrzuszen. Dalej, na zboczu, gdzie erozja zrobila swoje, na niektorych odcinkach nie pozostalo juz sladu muru.

Wszystko sie zmienilo, a on dopiero teraz zwrocil na to uwage. Dlaczego dopiero teraz? Czy dlatego, ze byc moze powroci na Ziemie? — on, ktory nigdy nie wyrzekl sie ziemi, slonca i powietrza, nigdy nie opuscil ich, lecz dluzej niz innym ludziom dane mu bylo spacerowac nie po jednej planecie, ale po wielu, hen, daleko wsrod gwiazd.

Stal w sloncu poznego lata i dygotal na chlodnym wietrze, ktory zdawal sie docierac z nieznanego wymiaru. Po raz pierwszy rozmyslal (pierwszy raz zostal zmuszony do zastanowienia sie nad tym), kim wlasciwie byl. Nawiedzonym, ktory musial pedzic zycie, nie bedac ani istota z gwiazd, ani czlowiekiem, usilujacym pozostac lojalnym zarowno wobec ludzkosci, jak i Galaktyki, otoczonym cieniami dawnych czasow, ktore beda towarzyszyc mu w czasie i przestrzeni bez wzgledu na jego wybor, na Ziemi i w gwiazdach? Kulturowym mieszancem, niezdolnym zrozumiec ani Ziemi, ani gwiazd, ich dluznikiem, nie splacajacym swoich dlugow? Bezdomna, zablakana istota, ktora nie odroznia dobra od zla, gdyz poznala tyle roznych (przy tym logicznych) punktow widzenia na to, co jest dobrem, a co zlem?

Wspial sie na wzgorze gorujace nad strumieniem. Czul sie przepelniony cieplym blaskiem odzyskanego czlowieczenstwa — znow nalezal do ludzkosci, zlaczony byl z ludzmi sekretnym planem niby w chlopiecej zabawie. Ale czy mozna go bylo nazwac czlowiekiem? A jesli tak, jesli staralby sie o to, co stanie sie z jego stuletnia lojalnoscia wobec Galaktyki Centralnej? Czy rzeczywiscie pragnal byc czlowiekiem?

Wolno minal furtke; w glowie wciaz klebily sie pytania — wielki, nie konczacy sie natlok pytan bez odpowiedzi. Nie, nie narzekal na brak odpowiedzi, lecz na ich nadmiar.

Moze Mary, David i pozostali wpadna wieczorem go odwiedzic; mogliby wtedy wspolnie wszystko rozwazyc…

I nagle przypomnial sobie.

Nie przyjda. Ani Mary, ani David, ani pozostali. Przez dlugie lata odwiedzali go, a teraz juz nigdy nie przyjda do niego; prysl czar, rozwialy sie zludzenia, zostal sam.

Byl samotny i pozostal samotny — z gorycza w sercu przyznal to. Wszystko bylo iluzja, nigdy nie istnialo. Latami oszukiwal samego siebie; z wielkim zapalem, z ochota zaludnil na niby ow kacik obok kominka tworami wyobrazni. Za pomoca obcej techniki, powodowany samotnoscia i tesknota za ludzmi, powolal je do istnienia — byly realne dla wszystkich zmyslow z wyjatkiem nieomylnego dotyku.

Zawiodl go przy tym elementarny zmysl przyzwoitosci.

Polstworzenia. Biedne, zalosne polistoty ni to z tego swiata, ni to zjawy. Zbyt ludzkie w swiecie zjaw, zbyt ulotne w swiecie ludzi.

„Mary, gdybym tylko wiedzial — gdybym wiedzial, nigdy bym nie sprobowal. Wybralbym samotnosc.”

Nie byl juz w stanie tego naprawic. Juz nic nie mogl zrobic.

„Co sie ze mna dzieje?

Co sie ze mna dzieje?”

Nie potrafil juz jasno myslec. Postanowil, ze zostanie w stacji, by uniknac spotkania z rozwydrzona tluszcza, ktora miala nadciagnac. Zaraz jednak przypomnial sobie, iz przeciez nie mogl zostac w srodku, bo Lewis juz

Вы читаете Stacja tranzytowa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату