przyprawia mnie o migrene, wiec wszystko przepisuje. Dziwne, ze do notatek nie uzywal komputera. Kto w dzisiejszych czasach pisze recznie?
Usadowila sie na obrotowym krzesle, zalozyla noge na noge i uprzejmie sie do mnie usmiechnela.
– To co? Moze mi troche opowiesz o swoich sesjach z doktorem Hendricksonem? Niewiele odcyfrowalam z tego, co zapisal. Omawialiscie twoj stosunek do nowego zajecia mamy, prawda?
– Nie jest znow takie nowe. Mama pracuje od roku.
– Przedtem zajmowala sie domem, tak? A po smierci taty zatrudnila sie na pelny etat. – Pani Greene zerknela na arkusz papieru w mojej kartotece. – Pracuje w spolce akcyjnej, tak? Koordynuje sprzedaz posiadlosci na calym wybrzezu. – Spojrzala na mnie znad okularow. – Na pewno wiec spedza mnostwo czasu poza domem.
– Chcialysmy zostac w domu na wsi – odparlam, przyjmujac lekko defensywny ton. – Gdyby zatrudnila sie na miejscu, nie byloby nas stac na splacanie hipoteki.
Mimo ze niezbyt przepadalam za spotkaniami z doktorem Hendricksonem, to nagle poczulam sie urazona, ze przeszedl na emeryture i zostawil mnie pani Greene. Powoli zaczynala mnie draznic swoja drobiazgowoscia. Poczulam, ze ma ochote wsadzic nos w najmroczniejsze zakatki mojego zycia.
– No tak, ale pewnie doskwiera ci w domu samotnosc.
– Mamy gosposie, ktora zostaje ze mna codziennie do dziewiatej, dziesiatej wieczorem.
– Gosposia jednak nie zastapi ci matki. Popatrzylam na drzwi z mysla, ze powinnam byc dyskretniejsza.
– Masz przyjaciolke od serca? Chlopaka? Osobe, z ktora mozesz porozmawiac, kiedy gosposia… nie do konca czai. Zamaczala torebke herbaty w kubku i unoszac go, upila lyk.
– Mam przyjaciolke od serca – postanowilam mowic jak najoszczedniej. Im mniej powiem, tym sesja bedzie krotsza. A im krotsza sesja, tym szybciej odwiedze Vee.
Pani Greene uniosla brwi.
– A chlopaka?
– Nie mam.
– Jestes atrakcyjna. Z pewnoscia wzbudzasz zainteresowanie plci przeciwnej.
– Prosze posluchac – zaczelam najspokojniej jak umialam. – Jestem bardzo wdzieczna, ze chce mi pani pomoc, ale identyczna rozmowe przeprowadzilam juz z doktorem Hendricksonem rok temu, gdy zginal tato. Odgrzewanie jej nic mi nie da. To tak, jakbym cofala sie w czasie, aby przebrnac przez to wszystko na nowo. Owszem, przezylam tragedie i koszmar i nadal codziennie probuje sie z tym uporac, ale tak naprawde chcialabym wreszcie pojsc do przodu.
Scienny zegar miedzy nami odliczal kolejne sekundy
– Taaak – odezwala sie w koncu pani Greene z przy kleju nym usmiechem. – Ogromnie mi sie przyda znajomosc twojej perspektywy, Noro. Zreszta od poczatku dazylam do tego, by zrozumiec twoj punkt widzenia. Twoje odczucia odnotuje w kartotece. Chcialabys jeszcze o czyms porozmawiac?
– Nie. – Usmiechnelam sie dla potwierdzenia, ze sobie swietnie radze.
Przerzucila kilka stron w mojej kartotece. Nie mialam pojecia, jakie obserwacje uwiecznil tam doktor Hendrickson – i nie chcialo mi sie czekac na ich ujawnienie.
Podnoszac plecak z podlogi, przesunelam sie na krawedz krzesla.
– Nie zebym pania popedzala, ale o czwartej musze byc w pewnym miejscu.
– Ach tak?
Nie mialam zamiaru wtajemniczac jej w napasc na Vee.
– Musze czegos poszukac w bibliotece.
– Z ktorego przedmiotu? Powiedzialam pierwsze, co mi sie nasunelo:
– Z biologii.
– A skoro mowa o przedmiotach, jak ci idzie? Masz jakies problemy?
– Nie.
Znow odwrocila kilka kartek.
– Znakomite stopnie – zauwazyla. – Jak widze, pomagasz w biologii koledze z lawki, Patchowi Cipriano. Popatrzyla na mnie, liczac, ze to potwierdze.
Zdziwilam sie, ze pomoc w nauce jest tak wazna, by trzeba ja bylo wpisywac do kartoteki szkolnego psychologa.
– Jeszcze nie znalezlismy czasu, zeby sie pouczyc. Trudno nam pogodzic rozklad zajec. – Wzruszylam ramionami na znak, ze nic na to nie poradze.
Postukala moimi aktami w biurko, by ulozyc luzne kartki w porzadny stosik, po czym wsunela je do srodka nowej, opisanej recznie kartoteki.
– Lojalnie ostrzegam cie, ze poprosze pana McConau-ghy'ego o ustalenie konkretnych godzin waszej nauki. Powinniscie spotykac sie w szkole, pod bezposrednim nadzorem ktoregos z nauczycieli albo wykladowcow. Wolalabym, zebys nie uczyla Patcha poza terenem szkoly. Zalezy mi zwlaszcza na tym, abyscie nie spotykali sie sami.
Dreszcz przebiegl mi po ciele.
– Dlaczego? O co chodzi?
– Nie moge o tym rozmawiac.
Po chwili namyslu stwierdzilam, ze nie chce, bym spotykala sie z Patchem sama, bo jest niebezpieczny. „Moja przeszlosc moglaby cie przerazic' – powiedzial na platformie Archaniola.
– Dziekuje, ze poswiecilas mi czas. Nie bede cie dluzej zatrzymywac – powiedziala pani Greene.
Podeszla do drzwi i uchylila je przede mna smuklym biodrem. Usmiechnela sie na pozegnanie. Kompletnie bez wyrazu.
Po wyjsciu z gabinetu pani Greene zadzwonilam do szpitala. Vee byla juz po operacji, ale na razie zostala w pokoju wybudzen i mozna ja bylo odwiedzic dopiero po siodmej. Zerknelam na zegarek telefonu. Jeszcze trzy godziny. Odszukalam samochod na parkingu dla uczniow i padlam na siedzenie, w nadziei ze popoludnie spedzone na odrabianiu lekcji w bibliotece skroci mi czas czekania.
Siedzialam i siedzialam w bibliotece, gdy nagle dotarlo do mnie, ze zapada zmierzch. Zoladek zaczal mi burczec tak glosno, ze powedrowalam myslami w strone automatu tuz przy wejsciu.
Ostatnie zadanie moglam odlozyc na pozniej, ale musialam zrobic jeszcze cos, co wymagalo skorzystania z zasobow biblioteki. W domu byl tylko wiekowy IBM podlaczony do internetu modemem telefonicznym, jak zwykle wiec by oszczedzic sobie niepotrzebnych wrzaskow i wyrywania wlosow z glowy, postanowilam skorzystac z tutejszej sali komputerowej. Moja recenzja Otella miala znalezc sie na biurku redaktora naczelnego e-zinu przed dziewiata i przyrzeklam sobie, ze zjem cos, gdy tylko ja skoncze.
Spakowalam rzeczy i poszlam do windy. W srodku nacisnelam guzik, aby zamknac drzwi, nie od razu wybierajac pietro. Wyciagnelam z plecaka komorke i znowu zadzwonilam do szpitala.
– Dobry wieczor – powiedzialam do pielegniarki, ktora odebrala. – Moja przyjaciolka byla dzis operowana i kiedy telefonowalam wczesniej, powiedziano mi, ze wieczorem przewioza ja z bloku operacyjnego. Nazywa sie Vee Sky.
Po chwili ciszy w sluchawce rozleglo sie stukanie w klawiature.
– Wyglada na to, ze w ciagu godziny przeniosa ja do pojedynczej sali.
– Do ktorej mozna odwiedzac pacjentow?
– Do osmej.
– Dziekuje – rozlaczylam sie i nacisnelam guzik trzeciego pietra.
Na trzecim pietrze skierowalam sie do zbiorow bibliotecznych, liczac, ze lektura kilku recenzji w miejscowej gazecie przyniesie mi natchnienie.
– Przepraszam – powiedzialam do siedzacej za biurkiem bibliotekarki. – Potrzebne mi sa numery „Portland Press Herald' z ubieglego roku. Zwlaszcza z przewodnikiem teatralnym.
– Nie przechowujemy w zbiorach tak swiezych publikacji – odparla. – Ale sprobuj zagladnac do internetu, bo wydaje mi sie, ze „Portland Press Herald' udostepnia archiwum na swojej stronie. Przejdz do konca korytarza i po lewej znajdziesz sale mediow.
W sali mediow zasiadlam przed jednym z komputerow. Juz mialam sie wziac do zadania, gdy przyszedl mi do glowy pewien pomysl. Zdziwilam sie, czemu nie wpadlam na to wczesniej. Upewniwszy sie, ze nikt nie zaglada mi przez ramie, wpisalam w Google „Patch Cipriano'. Liczylam, ze znajde jakis artykul, ktory rzuci swiatlo na jego przeszlosc. A moze nawet jego blog.