przy swiadkach. Gdy jednak znow zblizylam sie do lozka, okazalo sie, ze lekarstwo zaczyna dzialac.
– Nadchodzi – szepnela z ekstatyczna mina. – Narkotyczny przyplyw… juz za chwile… fala ciepla… zegnaj, bolu…
– Vee…
– Puk-puk.
– Posluchaj, to bardzo wazne. -Puk-puk.
– Chodzi o Elliota…
– Puk-puuuuuk – powtorzyla spiewnie. Westchnelam.
– Kto tam?
– Sara.
– Jaka Sara?
– Sara, bo czerwone wyszly! – wybuchnela histerycznym smiechem.
Widzac, ze dalszy nacisk bylby pozbawiony sensu, powiedzialam:
– Zadzwon jutro, kiedy wyjdziesz. – Rozpielam plecak. – Zebym nie zapomniala, przynioslam twoje zadanie. Gdzie polozyc?
Wskazala kosz na smieci.
– Najlepiej tam.
Postawilam fiata w garazu, zamknelam i schowalam kluczyki do kieszeni. Kiedy wracalam do domu, na niebie nie bylo ani jednej gwiazdy i zaczal siapic deszcz. Zsunelam drzwi garazu do ziemi i przekrecilam klucz w zamku. Weszlam do kuchni. Na gorze palilo sie swiatlo i juz po chwili po schodach zbiegla mama i objela mnie czule.
Mama ma faliste ciemne wlosy i zielone oczy. Jest wyzsza ode mnie o dwa i pol centymetra, ale figure mamy identyczna. Zawsze pachnie Love Ralpha Laurena.
– Jak dobrze, ze nic ci nie grozi. – Przytulila mnie mocno. Nie bylabym tego taka pewna – pomyslalam.
ROZDZIAL 13
Nastepnego dnia o siodmej wieczor parking Granicy byl kompletnie zapchany. Po blisko godzinie blagan udalo mi sie z Vee przekonac jej rodzicow, ze musimy uczcic pierwszy wieczor od jej wyjscia ze szpitala chiles rellenos i daiquiri ze swiezymi truskawkami. Tak w kazdym razie im powiedzialysmy. A naprawde kierowaly nami niskie pobudki.
Postawiwszy w koncu dodgea na parkingu, wylaczylam silnik.
– Bleee – skrzywila sie Vee, gdy oddajac jej kluczyki, musnelam ja dlonia. – Nie moglabys sie mniej pocic?
– Jestem zdenerwowana.
– Ojej, co ty powiesz. Mimowolnie spojrzalam na drzwi.
– Wiem, co kombinujesz – powiedziala Vee, zaciskajac wargi. – Wybij to sobie z glowy. Kategorycznie!
– Nie wiesz, o czym pomyslalam. Scisnela mnie za ramie.
– Akurat.
– Nie zwieje – odparlam. – Ja na pewno.
– Klamczucha.
We wtorki Patch mial wolne i Vee przekonala mnie, ze to najlepszy moment, by podpytac jego wspolpracownikow. Wyobrazalam sobie, jak pewnie sune do baru, niesmialo -a la Marcie Millar – spogladam na barmana i jakby nigdy nic zagaduje go o Patcha. Musialam sie dowiedziec, gdzie mieszka. Musialam sie dowiedziec, czy juz byl notowany. Musialam sie dowiedziec, czy cos, choc w najmniejszym stopniu, laczy go z facetem w kominiarce. No i – skad wzieli sie w moim zyciu facet w kominiarce i dziewczyna.
Zajrzalam do torebki, sprawdzajac, czy nie zgubilam listy pytan. Na jednej stronie mialam zapisane pytania o prywatne zycie Patcha, a na odwrocie – podpowiedzi, jak flirtowac. Na wszelki wypadek.
– Czekaj, czekaj – powiedziala Vee. – Co to???
– Nic – odparlam, skladajac kartke.
Chciala mi ja wyrwac, ale bylam szybsza i wepchnelam liste na samo dno torebki.
– Zasada numer jeden – pouczyla Vee. – Przy flirtowaniu nie ma mowy o notatkach.
– Od kazdej zasady jest wyjatek.
– Ale nie w twoim wypadku! – Wziela z tylnego siedzenia dwa plastykowe worki 7-Eleven i wygramolila sie z samochodu. Gdy tylko wysiadlam, rzucila mi je nad dachem.
– Co to? – zapytalam, lapiac reklamowki.
Mialy zawiazane uchwyty, wiec nie bylo widac, co jest w srodku, ale na sto procent zauwazylam wypuczenie od obcasa szpilki.
– Rozmiar osiem i pol – oznajmila Vee. – Ze skory rekina, zebys sie mogla bardziej wczuc w role.
– Nie umiem chodzic na wysokich obcasach.
– No to sie ciesz, bo nie sa wysokie.
– Ale tak wygladaja – odparlam, zerkajac na wystajacy obcas.
– Prawie trzynascie centymetrow. Wysokie maja co najwyzej dziesiec.
Pieknie. Jesli uwodzac kolegow Patcha, nie zlamie sobie karku, to przynajmniej sie przed nimi upokorze.
– Aha – odezwala sie Vee, gdy ruszylysmy chodnikiem do frontowego wejscia. – Zaprosilam dwie osoby. Im wiecej ludzi, tym lepiej, prawda?
– Kogo? – Od zlych przeczuc az zaklulo mnie w zoladku
– Julesa i Elliota.
Nim zdazylam uswiadomic Vee, dlaczego to poroniony pomysl, dodala:
– Chwila prawdy: Tak jakby chodze z Julesem. Po kryjomu.
– Co???
– Zebys ty widziala jego chate. Bruce Wayne moze sie schowac. Jego rodzice to albo narkotykowi magnaci z Arno ryki Poludniowej, albo odziedziczyli jakis wielki spadek. Nie wiem, bo ich na razie nie poznalam.
Odjelo mi mowe. Usta otworzyly mi sie i zamknely – bez slow.
– Od kiedy? – wydusilam wreszcie.
– W sumie to od tego pamietnego sniadania u Enza.
– Pamietnego? Vee, nie masz pojecia…
– Zeby tylko przyszli pierwsi i zajeli stolik. Westchneli, z wyciagnieta szyja rozgladajac sie w coraz wiekszym tlumie przy drzwiach. – Nie chce mi sie czekac. Jeszcze dwie minuty i padne z glodu.
Chwycilam ja za zdrowy lokiec i odciagnelam na bok.
– Musze ci powiedziec cos waznego…
– Wiem, wiem – odparla. – Podejrzewasz, ze to Elliot mnie napadl. Wiec chyba pomylil Ci sie z Patchem. Ale jak troche dzisiaj poszpiegujesz, przekonasz sie, ze mam racje.
Slowo daje, tak samo bym chciala wiedziec, kto na mnie napadl. Moze nawet bardziej niz ty, bo teraz dotyczy mnie to osobiscie. A skoro juz tak sobie doradzamy, to trzymaj sie z daleka od Patcha. Na wszelki wypadek.
– Dobrze, ze sobie to wszystko przemyslalas – rzucilam krotko – a teraz sluchaj: Znalazlam artykul…
Drzwi Granicy otworzyly sie. Uderzyla nas nowa fala goraca, zapachow limonki i kolendry, a z glosnikow buchnely dzwieki zespolu mariachi.
– Zapraszamy do Granicy – powitala nas hostessa. – Dzisiaj tylko we dwie?
Tuz za nia stal w ciemnym foyer Elliot. Zobaczylismy sie w tej samej chwili. Usmiechal sie, zupelnie bez wyrazu.
– Dobry wieczor. – Podszedl, zacierajac rece. – Jak zwykle wygladacie wspaniale.
Dostalam gesiej skorki.
– A gdzie twoj wspolnik? – zapytala Vee, ogarniajac wzrokiem foyer. Z sufitu zwisaly papierowe lampiony, a dwie sciany zdobilo malowidlo meksykanskiego puebla. Na lawkach dla czekajacych nie bylo juz wolnego miejsca. I… ani sladu Julesa.
– Niestety – odparl Elliot. – Gosc jest chory. Bedziecie musialy zadowolic sie mna.
– Chory? – zdziwila sie Vee. – Jak to chory? Co to w ogole za wymowka?