Marcie usmiechnela sie glupkowato.

– Co?

– Maszkara – odparlam.

– Palantka.

– Zdzira.

– Dziwolag.

– Anorektyczny prosiak.

– Ojej! – Marcie zachwiala sie melodramatycznie, przyci kajac reke do serca. – Mam sie poczuc obrazona? Uwazaj, bo sie jeszcze zdziwisz. Ja przynajmniej umiem nad soba zapanowac.

Stojacy przy drzwiach ochroniarz odchrzaknal.

– Uspokojcie sie! Zalatwcie to na zewnatrz, bo jak nie, wezme was do dyzurki i zadzwonie do rodzicow.

– Niech pan z nia rozmawia. – Wskazala na mnie Marcie. – Akurat ja staram sie byc mila. To ona naskoczyla na mnie, a ja tylko chcialam, zeby przekazala kolezance wyrazy wspolczucia.

– Powiedzialem: na zewnatrz.

– Swietnie panu w mundurze – powiedziala Marcie z charakterystycznym usmiechem pelnym jadu.

Ochroniarz skinal na drzwi.

– Wynocha.

Nie zabrzmialo to zbyt szorstko.

Marcie skierowala sie do drzwi rozkolysanym krokiem.

– Moglby mi pan otworzyc? Nie mam wolnej reki. – Trzymala jedna ksiazke i to w miekkiej oprawie.

Ochroniarz nacisnal guzik dla inwalidow i drzwi rozsunely sie automatycznie.

– Dzieki. – Marcie poslala mu calusa.

Nie poszlam za nia. Nie bylam pewna, co bym wtedy zrobila, ale wypelnialo mnie tyle negatywnej energii, ze moglabym tego gorzko pozalowac. Wyzwiska i klotnie byly ponizej mojej godnosci. Chyba ze mialam do czynienia z Marcie Millar.

Odwrociwszy sie na piecie, zawrocilam do biblioteki. Weszlam do metalowej klatki windy i przycisnelam guzik „sutereny'. Moglam wprawdzie odczekac kilka minut, az Marcie sobie pojdzie, ale postanowilam opuscic budynek inna droga. Przed pieciu laty wladze Coldwater wyrazily zgode na przeniesienie biblioteki publicznej do historycznego budynku na starowce. Kamienica, wzniesiona z czerwonej cegly w latach piecdziesiatych dziewietnastego wieku, miala romantyczna kopule, a na dachu taras do ogladania wplywajacych do zatoki statkow. Niestety, wokol nie bylo miejsca na parking, wiec wykopano tunel laczacy bibIioteke z podziemnym garazem sadu po drugiej stronie ulicy, ktory sluzyl teraz obu instytucjom.

Winda zatrzymala sie z brzekiem. Wysiadlam. Tunel oswietlaly mrugajace bladofioletowo lampy fluorescencyjne. Nie weszlam od razu do srodka, uderzona nagla mysla o nocy, kiedy umarl tato. Ciekawe, czy ulica, na ktorej to sie stalo, byla tak dluga i mroczna jak tunel przede mna…

Wez sie w garsc, powiedzialam sobie w duchu. To byl przypadkowy akt przemocy. Od roku panikujesz na widok kazdej ciemnej alejki, ciemnego pokoju czy szafy. Nie mozesz przezyc reszty zycia w strachu, ze ktos celuje do ciebie z rewolweru.

Zdecydowana udowodnic sobie, ze caly strach jest tylko wytworem mojej wyobrazni, ruszylam w glab tunelu. Buty leciutko stukaly o beton. Przekladajac plecak na lewe ranne, oszacowalam, ile zajmie mi dotarcie do domu na piechote i zastanowilam sie, czy powinnam o zmierzchu pojsc na skroty przez tory. Postanowilam zajac czyms mysli, zeby sie nie skupiac na rosnacym niepokoju.

Na koncu tunelu wyrosl przede mna jakis ciemny ksztalt.

Przystanelam w pol kroku. Serce zabilo mocniej. Patch mial na sobie czarny T-shirt, luzne dzinsy i buty ze stalowymi czubkami. Jego oczy nie wygladaly przyjaznie; chytry usmiech tez nie dodal mi otuchy.

– Co tu robisz? – Odgarnelam wlosy z twarzy i spojrzalam w kierunku wiodacego w gore wyjazdu dla samochodow. Wiedzialam, ze mam go przed soba, ale kilka lamp nie dzialalo i nie bylo go dobrze widac. Jesli Patch zamierzal popelnic gwalt, morderstwo albo inne niegodziwe czyny to udalo mu sie zapedzic mnie w wymarzone miejsce.

Gdy ruszyl w moja strone, zaczelam sie przed nim cofac. Nagle zatrzymalam sie przy jakims aucie, czujac, ze nie wszystko stracone. Wsunelam sie za nie, tak zeby nas dzielilo.

Patch spojrzal na mnie nad dachem samochodu. Jego brwi sie uniosly.

– Mam do ciebie pytania – powiedzialam. – Mase pytan.

– Na jaki temat?

– Na kazdy.

Zadrzaly mu wargi, jakby probowal stlumic usmiech.

– A jesli moje odpowiedzi cie nie zadowola, zwiejesz? -Wskazal glowa wyjazd z garazu.

Taki mialam plan. Dosc prowizoryczny, wziawszy pod uwage pare oczywistych trudnosci – jak chocby fakt, ze byl ode mnie duzo szybszy.

– Pytaj, slucham.

– Skad wiedziales, ze bede dzisiaj w bibliotece?

– Domyslilem sie.

W zyciu bym nie uwierzyla, ze znalazl sie tu pod wplywem zwyklego przeczucia. Mial instynkt drapieznika. Gdyby dowiedziala sie o nim armia, na pewno zrobilaby wszystko, zeby go zwerbowac.

Gwaltownie rzucil sie w bok. Kontrujac jego ruch, pomknelam w druga strone. Kiedy sie zatrzymal, ja tez sie zatrzymalam. Teraz stal z przodu samochodu, a ja z tylu.

– Gdzie byles w niedzielne popoludnie? – spytalam. -Sledziles mnie, gdy poszlam z Vee na zakupy?

Byc moze to nie Patch byl facetem w kominiarce – ale to nie wykluczalo jego udzialu w ostatnich niepokojacych zdarzeniach. Cos przede mna ukrywal. Odkad sie poznalismy, cos przede mna ukrywal. Czy to zbieg okolicznosci, ze do tego brzemiennego w skutki dnia moje zycie toczylo sie normalnym trybem? Chyba nie.

– Nie. A jak sie udaly? Kupilas cos?

– Moze – odpowiedzialam zbita z tropu.

– To znaczy?

Zastanowilam sie. Dotarlam z Vee zaledwie do Victoria`s Secret. Wydalam trzydziesci dolarow na czarny koronkowy stanik, ale nie mialam zamiaru dzielic sie tym akurat z Patchem. Opowiedzialam mu, jak wygladal wieczor – od chwili, gdy zaczelo mi sie wydawac, ze jestem sledzona do znalezienia na poboczu poturbowanej Vee.

– No i? – spytalam, konczac. – Masz cos do powiedzenia?

– Nie.

– Nie wiesz, co sie przydarzylo Vee?

– Nie wiem.

– Nie wierze ci.

– Bo jestes nieufna. – Oparl sie dlonmi o maske. – Juz to przerabialismy.

Wkurzylam sie. Patch znowu zmienil temat. Zamiast skupic sie na nim, znow zajmowalismy sie mna. Najbardziej irytujaca byla swiadomosc, ze wie o mnie rozne rzeczy. I to osobiste. Na przyklad, ze nie ufam ludziom.

Znow zaczal mnie gonic dookola samochodu. Zatrzymalam sie rownoczesnie z nim. Gdy przystanelismy, wbil we mnie wzrok, jakby probujac wyczytac z moich oczu co za chwile zrobie.

– A co sie zdarzylo na Archaniele? Uratowales mnie? zapytalam.

– Gdybym cie uratowal, nie byloby tej rozmowy.

– Chcesz chyba powiedziec, ze gdybys mnie nie uratowal, to juz bym nie zyla.

– Nie to mialem na mysli. Nie zrozumialam.

– Jak to: nie byloby tej rozmowy?

– Bo ty nadal bys zyla… – przerwal. – A ja pewnie nie.

Nim zdolalam pojac, o co mu chodzi, znow rzucil sie za mna, tym razem od prawej strony. Zaskoczona na sekunde, pozwolilam mu skrocic odleglosc miedzy nami. Kiedy zamiast przystanac, okrazal samochod, pedem ucieklam w glab garazu.

Minelam trzy auta i wtedy chwycil mnie za ramie, odwrocil twarza do siebie i przyparl do betonowego dzwigu.

Вы читаете Szeptem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату