– To tyle, jesli chodzi o twoj plan – powiedzial. Spojrzalam na niego wsciekle, ale tez z przestrachem.
Odpowiedzial usmiechem ociekajacym groza, potwierdzajac, ze spokojnie moge pocic sie do woli.
– Co sie dzieje? – mialo to zabrzmiec wrogo. – Skad we mnie przekonanie, ze slysze w myslach twoj glos? I czemu powiedziales, ze przeniosles sie do szkoly ze wzgledu na mnie?
– Zmeczylo mnie podziwianie twoich nog z daleka.
– Chce prawdy. – Z trudem przelknelam sline. – Domagam sie ujawnienia wszystkiego.
– Ujawnienia wszystkiego – powtorzyl z chytrym usmieszkiem. – Czy to ma cos wspolnego z twoja obietnica, ze mnie obnazysz? O co ci wlasciwie chodzi?
Zapomnialam, o czym rozmawiamy. Czulam tylko, ze spojrzenie Patcha jest wyjatkowo gorace. By przerwac kontakt wzrokowy, spuscilam oczy na rece. Lsnily od potu, wiec schowalam je za plecami.
– Musze sie zbierac – powiedzialam. – Mam zadanie…
– Co sie tam stalo? – Wskazal broda windy.
– Nic.
Zanim zdazylam go powstrzymac, przywarl dlonia do mojej dloni, tworzac z naszych rak strzelista wieze. Wsunal palce miedzy moje palce i mocno je zacisnal.
– Zbielaly ci kostki – powiedzial, muskajac je wargami. -I jestes rozdrazniona.
– Puszczaj. Wcale sie nie zdenerwowalam. Wybacz, ale mam zadanie…
– Noro – Patch wymowil moje imie cicho, ale z moca.
– Poklocilam sie z Marcie Millar. – Nie mialam pojecia skad sie wziela ta nagla potrzeba zwierzenia. Nie chcialam sie przed nim otwierac. – Zadowolony? – udalam irytacje. – Zechcesz mnie laskawie puscic?
– Marcie Millar?
Na prozno probowalam wyplatac palce z jego dloni.
– Nie znasz Marcie? – zapytalam cynicznie. – Niemozliwe, wziawszy pod uwage, ze po pierwsze jestes w naszym ogolniaku, a po drugie masz chromosom Y.
– O co sie poklocilyscie?
– Nazwala Vee grubaska.
– No i?
– A ja ja anorektycznym prosiakiem. Najwyrazniej usilowal stlumic usmiech.
– I tyle? Nie pobilyscie sie? Nie bylo gryzienia, drapania, wyrywania wlosow?
Zmruzylam oczy.
– Moze nauczymy sie walczyc, co, Aniele?
– Umiem walczyc. – Unioslam podbrodek, choc to bylo klamstwo.
Tym razem nie powstrzymal usmiechu.
– Bralam nawet lekcje boksowania. – Kickboxingu. Na silowni. Raz.
Wystawil otwarta reke.
– Wal! Najmocniej, jak dasz rade.
– Nie lubie… bezsensownej przemocy.
– Jestesmy sami. – Czubki jego butow zetknely sie z moimi. – Ktos taki jak ja moglby cie wykorzystac. No, pokaz co potrafisz.
Cofnawszy sie o pare centymetrow, zauwazylam jego motor.
– Podwioze cie – zaproponowal.
– Pojde pieszo.
– Jest pozno i ciemno.
Mial racje, czy mi sie to podobalo, czy nie.
W duchu toczylam ze soba zawody w przeciaganiu liny. Juz piesza wedrowka do domu bylaby idiotyzmem, a tu jeszcze na dodatek musialam wybierac miedzy jazda z Patchem a ryzykiem spotkania po drodze kogos grozniejszego…
– Mam wrazenie, ze chcesz mnie podwiezc tylko dlatego, ze wiesz, jak bardzo tego nie chce. – Westchnelam roztrzesiona, zalozylam kask i usiadlam za nim na motorze.
Z braku miejsca na siedzeniu musialam sie do niego przytulic.
Patch leciutko parsknal, rozbawiony.
– Spokojnie znalazlby sie inny powod.
Dodal gazu, ruszajac w strone wyjscia, ktore zagradzal szlaban w bialo-czerwone pasy. Kiedy zblizalismy sie do automatu oplat i juz obawialam sie, czy zwolni, by wrzucic monety, lagodnie zahamowal. Podskoczylam na siodelku, przywierajac do niego jeszcze blizej. A Patch spokojnie zaplacil i wyjechal na ulice.
Gdy przyhamowal na podjezdzie, zsiadajac, przytrzymalam sie go, zeby nie stracic rownowagi, i oddalam mu kask.
– Dzieki za podwiezienie – powiedzialam.
– Co robisz w sobote wieczor? Chwila namyslu.
– Mam randke z tym co zawsze.
Wyraznie sie zainteresowal.
– Tym co zawsze?
– Zadaniem.
– Odwolaj.
Troche sie wyluzowalam. Patch byl cieply, silny i cudow nie pachnial – jakby mieta i wilgotna ziemia. Po drodze nikt nie wyskoczyl nam na jezdnie i we wszystkich oknach parteru palilo sie swiatlo. Poczulam sie bezpiecznie jak nigdy. No, moze nie do konca, biorac pod uwage, ze Patch przyparl mnie do muru w ciemnym tunelu i chyba jednak mnie sledzil.
– Nie umawiam sie z nieznajomymi – oswiadczylam
– Na szczescie ja tak. Przyjade o piatej.
ROZDZIAL 17
W sobote od rana bylo zimno i padalo. Siedzialam przy oknie, patrzac, jak deszcz bombarduje gradem pociskow coraz wieksze kaluze na trawniku. Na kolanach mialam obszarpany egzemplarz Hamleta, za uchem dlugopis, a kolo stop kubek po goracej czekoladzie. Lezacy na lawie arkusz pytan z lektury byl tak samo niewypelniony jak przed dwoma dniami, gdy wreczyla mi go pani Lemon, a cos takiego nigdy nie nastraja zbyt optymistycznie.
Mama wyszla na kurs jogi pol godziny temu, ale mimo ze przecwiczylam sobie kilka sposobow powiedzenia jej o randce z Patchem, nie zdolalam wykorzystac zadnego z nich. Stwierdzilam, ze to nic wielkiego – mam juz przeciez szesnascie lat i moge sama decydowac, kiedy i po co wychodze z domu – ale tak naprawde powinnam byla poinformowac ja, ze sie umowilam. Swietnie: teraz przez caly wieczor bedzie mna targalo poczucie winy…
Gdy zegar w sieni wybil czwarta trzydziesci, radosnie cisnelam ksiazki w kat i pobieglam do swojego pokoju. Caly dzien pochlanialy mnie szkolne zadania i rozne domowe obowiazki, wiec nie mialam czasu myslec o randce z Patchem. Ale kiedy na przygotowanie sie zostalo mi zaledwie kilka minut, wpadlam w lekka panike. Nie wszystko miedzy nami zostalo dopowiedziane. Nasz ostatni pocalunek urwal sie tak nagle. Predzej czy pozniej trzeba bedzie cos z tym zrobic… Nie mialam cienia watpliwosci, ze chce to zalatwic, lecz nie bylam pewna, czy jestem na to gotowa juz dzis wieczor. Na dodatek w myslach raz po raz, jak czerwona choragiewka, pojawiala sie przestroga Vee: „Trzymaj sie z daleka od Patcha'.
Usiadlam przed lustrem toaletki, zeby sie uwaznie obejrzec. Makijaz mialam minimalny, ograniczony do paru musniec tuszem do rzes. Wlosy troche za bardzo skoltunione, ale czy to cos nowego? Przydalby sie blyszczyk. Oblizalam dolna warge, dodajac jej polysku – i momentalnie wrocilam myslami do niedokonczonego pocalunku z Patchem. Objela mnie fala zaru. Jesli czuje to na wspomnienie o niedokonczonym pocalunku, to co dopiero bedzie, kiedy pocalujmy sie naprawde? Usmiechnelam sie do swojego odbicia.
– Nie szalej – upomnialam sie, przymierzajac kolczyki. Najpierw zalozylam duze, zwariowane, z turkusami… No nie, bez przesady. Odlozylam je i wzielam topazowe lezki. No, juz lepiej. Ciekawe, co zaplanowal Patch?