– Jak? – spytalam.
– W bojce przy barze. Na dole.
Ogarnela mnie przemozna chec powrotu do jeepa i szybkiej ewakuacji.
– Nic nam nie grozi? – zapytalam. Patch spojrzal na mnie z boku.
– Aniele…
– Sorry.
Sala na dole wygladala identycznie jak w dniu, kiedy bylam tam po raz pierwszy. Pomalowane na czarno sciany. Posrodku obite suknem stoly do bilardu. Po bokach kilka stolikow do pokera. Przycmione swiatlo podwieszonych pod sufitem reflektorkow. W powietrzu duszacy zapach dymu z cygar.
Patch wybral stol najdalej od schodow. Wzial z baru dwie butelki 7UP i zdjal z nich kapsle, uderzajac o kontuar.
– Nigdy nie gralam w bilard – wyznalam.
– Wybierz kij. – Wskazal mi przymocowany do sciany stojak. Wzielam jeden z kijow i wrocilam z nim do naszego stolu.
Patch przesunal dlonia po ustach, scierajac z nich usmiech.
– Cos nie tak? – spytalam.
– W bilardzie nie ma home run. Przytaknelam.
– Nie ma. Rozumiem.
Usmiechnal sie szeroko.
– Trzymasz go jak kij baseballowy. Spojrzalam na rece. Faktycznie. Trzymalam go jak kij do baseballu.
– Tak mi jest wygodnie.
Stanal za moimi plecami, polozyl dlonie na moich biodrach i ustawil mnie przed stolem. Otaczajac mnie ramio nami, chwycil kij.
– W ten sposob – powiedzial, przesuwajac moja dlon o kilkanascie centymetrow. – I… tak. – Ujal mnie za lewa reke, ukladajac kciuk i palec wskazujacy w „petelke'. Nastepnie wsparl lewa reke na stole, jak trojnog. Wsunal czubek kija miedzy „petelke', nad kostka serdecznego palca. – Ugnij sie w talii – pouczyl.
Pochylilam sie nad stolem, czujac na karku cieply oddech Patcha, ktory szybkim ruchem wyciagnal kij spomiedzy moich palcow.
– W ktora bile chcesz uderzyc? – spytal, majac na mysli kule ustawione na stole, naprzeciw mnie, w trojkat. – Polecam te zolta, z przodu.
– Najbardziej lubie czerwony kolor.
– Niech bedzie czerwona.
Patch przesunal kijem w przod i w tyl, celujac w wygrywajaca bile, zeby mnie nauczyc ruchu.
Przymruzywszy oczy, popatrzylam na bile rozgrywajaca i kule ustawione w trojkacie.
– Ciut za daleko – powiedzialam. Poczulam, ze sie usmiecha.
– O ile sie zalozysz, ze nie?
– O piec dolcow. Lekko pokrecil glowa.
– Kurtka.
– Chcesz moja kurtke?
– Chce, zebys ja zdjela.
Stracilam panowanie nad reka, tak ze wyrwala sie do przodu i uderzyla w bile rozgrywajaca, ktora trafila w czerwona i rozbila trojkat. Odbite rykoszetem bile potoczyly sie w rozne strony.
– Okej – powiedzialam, sciagajac kurtke – moze i troche mi zaimponowales.
Patch przyjrzal sie mojej jedwabnej bluzce bez plecow. Mial zamyslone wejrzenie i oczy czarne jak ocean o polnocy.
– Ladnie – pochwalil.
Podszedl na drugi koniec stolu, taksujac uklad bil.
– Stawiam piec dolarow, ze nie wbijesz tej w niebieskie paski – powiedzialam, wybierajac ja umyslnie, bo przed rozgrywajaca zaslaniala ja masa kolorowych.
– Mozesz zachowac te pieniadze – odparl Patch.
Gdy nasze spojrzenia sie spotkaly, na jego twarzy pojawily sie lekkie doleczki.
Moja temperatura znow podskoczyla o stopien.
– No, co? – zapytalam.
Pochyliwszy sie nad stolem, wytrawnie wycelowal i uderzyl w rozgrywajaca, ktora z impetem trafila w zielona i osemke, wrzucajac bile w niebieskie paski do luzy.
Rozesmialam sie nerwowo i aby to ukryc, zaczelam wylamywac kostki w paskudnym odruchu, ktoremu nie ulegalam jeszcze nigdy.
– Okej, moze i zaimponowales mi troche bardziej. Wciaz pochylony nad stolem, Patch popatrzyl na mnie.
Skore ogarnelo cieplo.
– Nie bylo zadnego zakladu – powiedzialam, opierajac sie pokusie zmiany pozycji. Kij troche slizgal mi sie w rekach, wiec dyskretnie wytarlam dlon o biodro.
Jakbym nie pocila sie juz i tak za bardzo, Patch odpowiedzial:
– Mam u ciebie dlug i kiedys go odbiore. Zasmialam sie niepewnie.
– Akurat.
Na schodach po drugiej stronie sali rozbrzmial glos i tupot. Po chwili na dole pojawil sie wysoki zylasty facet o jastrzebim nosie i kedzierzawych granatowoczarnych wlosach. Najpierw spojrzal na Patcha, a potem przesunal wzrok na mnie. Z krzywym usmiechem na twarzy podszedl do nas i wychylil butelke 7UP, ktora zostawilam na brzegu stolu.
– Przepraszam, ale to… – zaczelam.
– Nie mowiles, ze jest taka delikatna – zwrocil sie do Patcha, ocierajac usta wierzchem dloni. Mial silny irlandzki akcent.
– Jej tez nie mowilem, jaki z ciebie prymityw – zripostowal Patch, rozciagajac usta w usmiechu.
Facet oparl sie o stol przy mnie i wyciagnal reke.
– Nazywam sie Rixon, slonce – przedstawil sie. Niechetnie wsunelam dlon w jego dlon.
– Nora.
– Przeszkadzam? – zapytal Rixon, spogladajac na mnie i na Patcha.
– Nie – odparlam w tej samej chwili, gdy Patch odpowiedzial „tak'.
Wtem Rixon rzucil sie figlarnie na Patcha i obaj padli na podloge, turlajac sie i okladajac. Rozlegly sie chrapliwo smiechy, odglosy razow i trzask rozrywanego ubrania. Zobaczylam nagie plecy Patcha. Mial na nich dwie podluzne grube blizny, biegnace od okolicy nerek do lopatek, w formie odwroconej litery „V'. Wygladaly tak okropnie, ze z przerazenia zaparlo mi dech.
– Ej! Zlaz ze mnie! – wrzasnal Rixon.
Patch puscil go i kiedy wstawal, rozdarta koszula rozchylila sie. Zrzucil ja i cisnal do kosza na smieci w kacie.
– Dawaj bluze – nakazal Rixonowi. Rixon mrugnal do mnie szelmowsko.
– Co ty na to, Nora? Oddac?
Patch przyskoczyl do Rixona, rozbawiony, a ten przystopowal go rekami.
– Spokojnie – cofnal sie o krok. Zdjal bluze i rzucil ja Patchowi, odslaniajac obcisly bialy podkoszulek.
Gdy Patch wciagal bluze na brzuch tak twardy, ze nieomal stanelo mi serce, Rixon zwrocil sie do mnie:
– Mowil ci, skad ma to przezwisko?
– Slucham?
– Zanim nasz kolezka wzial sie na dobre do bilardu, preferowal goly boks irlandzki, a nie byl za dobry w te klocki. – Rixon pokiwal glowa. – Szczerze mowiac, byl zalosny. Co noc musialem go latac i potem juz wszyscy tak na niego mowili. Radzilem mu, zeby zrezygnowal z boksu, ale mnie nie sluchal.
Podchwyciwszy moje spojrzenie, Patch poslal mi usmiech zlotego medalisty barowych bijatyk. Usmiech szorstki i straszny, ale z nuta pozadania. Nie nuta – wrecz symfonia. Kiwnal glowa w strone schodow i wyciagnal do mnie reke.
– Chodzmy stad – powiedzial.