Sciagnelam z glowy czapke.
– Highsmith? – Podajac ja kobiecie, staralam sie zachowac przyjazny ton glosu.
– Widzisz te aleje? – zapytala, wskazujac za moimi plecami.
Odwrocilam sie. Aleja majaczyla kilkadziesiat metrow w tyle.
– Wejdz w nia, przejdz na druga strone i to bedzie Highsmith.
– I tyle? – nie dowierzalam. – Przecznica dalej?
– Ciesz sie, ze to blisko, choc w taka pogode wszedzie jest daleko. Rzecz jasna, mnie teraz cieplutko, bo mam palto i czapke. Daj jeszcze rekawiczki, to cie tam zaprowadze.
Popatrzylam na rekawiczki. Przynajmniej rece mi nie marzly.
– Poradze sobie.
Wzruszywszy ramionami, popchnela wozek do nastepnego rogu, gdzie zajela stanowisko pod ceglanym domem.
Aleja byla ciemna. Walaly sie na niej worki na smieci i zamokle kartonowe pudla. Zauwazylam tez jakis niezidentyfikowany garb, moze stary grzejnik. Choc rownie dobrze mogly to byc zawiniete w dywan zwloki. Do polowy alei ciagnelo sie ogrodzenie z drutu. Zazwyczaj z duzym trudem pokonywalam poltorametrowy plot, a co dopiero ogrodzenie wysokosci trzech metrow. Z obu stron otaczaly mnie domy z cegly o za smarowanych i pozamykanych nu dziesiec spustow oknach.
Przestepujac drewniane skrzynie i worki pelne smieci, brnelam w glab ulicy. Pod stopami trzeszczaly odlamki szkla. Raptem spod nog wylecial jakis bialy ksztalt, az stracilam od dech. Kot, najzwyklejszy kot zniknal przede mna w mroku.
Siegnelam do kieszeni, by poslac Vee SMS-a. Chcialam jej powiedziec, ze jestem w poblizu, i poprosic, zeby mnie wypatrywala, gdy przypomnialo mi sie, ze przeciez zostawilam komorke w plaszczu. No niezle – pomyslalam. – Kloszardka w zyciu nie odda mi komorki!
Postanowilam jednak sprobowac. Kiedy sie obrocilam, aleja przejechal lsniacy czarny sedan. Swiatla hamulcowe rozblysly nagle czerwienia.
Wiedziona slepym instynktem, skulilam sie w cieniu domu.
Drzwi samochodu otworzyly sie i cisze przerwal odglos strzalow. Dwoch. Ktos zatrzasnal drzwi i sedan pomknal w dal z piskiem opon. Serce walilo mi jak mlotem przy wtorze szybkich krokow. Po chwili uzmyslowilam sobie, ze to moje kroki i ze mkne do wylotu ulicy. Skrecilam za rogiem i stanelam jak wryta.
Na stercie smieci na chodniku lezala bezdomna.
Przypadlam do niej.
– Nic pani nie jest? – szepnelam w obledzie, przewracajac ja na plecy.
Miala rozwarte usta i tepe rodzynkowe oczy. Spod plaszcza, ktory przed kilkoma minutami mialam na sobie, tryskala struga ciemnego plynu…
Chcialam od niej odskoczyc, ale w koncu odwazylam sie siegnac do kieszeni. Musialam zadzwonic po pomoc, komorki jednak nie znalazlam.
Na rogu po drugiej stronie ulicy spostrzeglam budke telefoniczna. Wbieglam do niej i wykrecilam dziewiecset jedenascie. Czekajac, az zglosi sie operatorka, spojrzalam w strone ciala kobiety i w jednej sekundzie poczulam zimny strzal adrenaliny. Trup zniknal.
Drzaca reka odwiesilam sluchawke. Uszy wypelnil mi odglos krokow, ale nie wiedzialam, czy dochodza z bliska, czy z daleka.
Tup, tup, tup.
To on – pomyslalam. – Facet w kominiarce.
Wepchnawszy do aparatu kilka monet, chwycilam sluchawke. Probowalam przypomniec sobie numer komorki Patcha. Zaciskajac powieki, przywolalam w pamieci siedem cyfr, ktore wypisal mi na dloni czerwonym atramentem, kiedy sie poznalismy. Wykrecilam je bez namyslu.
– Tak? – odezwal sie Patch.
Na dzwiek jego glosu niemal sie rozplakalam. W tle slychac bylo zderzajace sie bile, na pewno wiec byl w Bo's Ai cade. Mogl tu dotrzec w pietnascie, gora dwadziescia minut.
– To ja – nie odwazylam sie powiedziec tego glosno.
– Nora?
– Jestem w P… Portland. Na rogu Hempshire i Nantucket. Przyjedziesz po mnie? To pilne.
Skulona w dole budki, liczylam po cichu do stu, starajac sie zachowac spokoj, kiedy podjechal czarny jeep commander. Patch rozsunal drzwi budki i przykucnal przede mna
Zdjal wierzchnie ubranie – czarna bluze z dlugimi reka wami – i zostal w czarnym podkoszulku. Nasunal mi bluze na glowe i po chwili ramiona znalazly sie w rekawach Wydawalam sie mniejsza, bo rekawy zwisaly luzno ponizej palcow. Bluza pachniala dymem, slona woda i mietowym mydlem. Miala w sobie cos takiego, ze poczulam przyplyw pewnosci.
– Chodzmy do auta – powiedzial Patch.
Kiedy pomogl mi sie podniesc, objelam go za szyje ramionami i wtulilam sie w niego.
– Niedobrze mi. – Swiat nagle zawirowal. – Musze wziac zelazo.
– Ciii… – Przygarnal mnie mocno. – Wszystko bedzie dobrze. Jestem przy tobie. Udalo mi sie skinac.
– Wynosmy sie stad. Przytaknelam.
– Trzeba zabrac Vee – powiedzialam. – Jest na imprezie, niedaleko.
Gdy Patch skrecal za rog, w glowie rozbrzmiewalo mi echo szczekajacych zebow. Jeszcze nigdy nie bylam tak przerazona. Widok martwej kloszardki przywolal mysli o tacie. Wszystko wokol wydawalo sie nasaczone czerwienia i mimo usilnych staran nie moglam uwolnic sie od wizji krwi.
– Grales w bilard? – zapytalam, przypominajac sobie stukot bil w czasie naszej krotkiej rozmowy przez telefon.
– Bylem bliski wygrania domu.
– Domu?
– Jednego z tych szpanerskich, nad jeziorem. Cos okropnego. Jestesmy na Highsmith. Masz adres?
– Nie moge sobie przypomniec. – Podnioslam sie troche, by lepiej widziec ulice.
Wszystkie domy wygladaly na opuszczone. Ani sladu imprezy. Ba! Ani sladu zycia.
– Masz komorke? – zapytalam. Wyciagnal z kieszeni blackberry.
– Konczy mi sie bateria. Nie wiem, czy wystarczy na rozmowe.
Poslalam Vee SMS-a.
„Gdzie jestes?'
„Zmiana planow – odpisala. – J i E nie moga znalezc tego czegos. Jedziemy do domu'.
Ekranik zalala czern.
– Padla – oznajmilam Patchowi. – Masz ladowarke?
– Nie przy sobie.
– Vee wraca do Coldwater. Moglbys mnie wysadzic pod jej domem?
Pare minut pozniej znalezlismy sie na przybrzeznej autostradzie, mknac przez urwisko nad oceanem. Znalam te okolice. Tuz po zachodzie slonca woda przybiera barwe szarego blekitu i gdzieniegdzie pojawiaja sie na niej refleksy roslin zimozielonych. Teraz, noca, ocean wygladal jak niezmierzona gladka tafla czarnej trucizny.
– Powiesz mi, co sie stalo? – spytal Patch.
Wciaz nie podjelam decyzji, czy powinnam mu cokolwiek zdradzac. Moglam opowiedziec, jak kloszardka podstepnie odebrala mi plaszcz, a potem zostala zastrzelona. Moglam powiedziec, ze kule byly chyba przeznaczone dla mnie. Moglam tez sprobowac mu opisac, jak zwloki kobiety tajemniczo rozwialy sie w powietrzu.
Przypomnialam sobie wsciekle spojrzenie, jakim poczestowal mnie detektyw Basso, kiedy mu powiedzialam, ze ktos wlamal mi sie do pokoju. Stwierdzilam, ze nie zniose swidrujacego wzroku i szyderstwa Patcha. A juz na pewno nie teraz.
– Zgubilam sie i zagadala mnie bezdomna. W koncu oddalam jej plaszcz… – Pociagnelam nosem i wytarlam go wierzchem dloni. – Czapke tez mi odebrala.
– Co cie tam ponioslo? – zapytal Patch.
– Mialam sie spotkac z Vee na imprezie.
Bylismy w polowie drogi miedzy Portland i Coldwater, w bujnie zarosnietej, niezamieszkanej okolicy – gdy