– Zdmuchnij swiece.

– Zalatwione – odszepnal.

Jego smiech tez zabrzmial delikatnie jak szept.

Zdmuchnelam swiece i wyszlam z lazienki – w ciemnosc. Slyszalam przed soba oddech Patcha… Stwierdziwszy, ze lepiej nie myslec, czy ma cos na sobie, potrzasnelam glowa, by rozbic obrazek, ktory sobie wyobrazilam.

– Ciuchy mi przemokly, nie mam co na siebie wlozyc. Zaczal sie rozbierac. Mokre ubranie szelescilo na skorze jak gumowa wycieraczka.

– Ale ze mnie szczesciarz. – Podkoszulek wyladowal na stercie pod naszymi stopami.

– Jakos mi niezrecznie…

Poczulam, ze sie usmiecha. Stal o wiele za blisko.

– Wykap sie – powiedzialam. – No juz!

– Az tak brzydko pachne?

Prawde mowiac, pachnial przecudownie. Won dymu ulotnila sie, a miety uwydatnila.

Patch zniknal w lazience. Zapalil swiece. Drzwi zostawil uchylone i w pokoju pojawila sie smuga swiatla.

Usiadlam na ziemi i oparlam glowe o sciane. Absolutnie nie powinnam tu zostawac… Powinnam wracac do domu. Nie chodzi nawet o sluby czystosci. Trzeba zglosic smierc kloszardki… A moze nie? Bo jak mialabym zglosic trupa, ktory zniknal? Mysli i tak juz zmierzaly w strone obledu.

Aby nie oszalec, skoncentrowalam sie na glownym argumencie przeciw. Nie moglam zostac w motelu, wiedzac, ze Vee jest z Elliotem i cos jej grozi, gdy ja jestem bezpieczna.

Po chwili namyslu stwierdzilam, ze musze na to spojrzec z innej perspektywy. „Bezpieczna' to w tej sytuacji dosc wzgledne okreslenie. Jak dotad Patch nie wyrzadzil mi zadnej krzywdy, co jednak nie znaczy, ze bedzie moim aniolem strozem…

W sekundzie pozalowalam mysli o aniele strozu. Z cala stanowczoscia porzucilam wszelkie mysli o aniolach – opiekunach, upadlych i innych. Powiedzialam sobie, ze naprawde swiruje. Smierc kloszardki musiala byc tylko halucynacja tak jak blizny Patcha.

Patch zakrecil wode i wyszedl z lazienki w samych dzinsach, ktore opadly mu na biodra. Nie zgasil swiecy i zostawil szeroko otwarte drzwi. Pokoj wypelnilo rozproszone swiatlo.

Sadzac po wygladzie, regularnie uprawial jogging i podnosil ciezary. Tak pieknego ciala nie sposob zbudowac bez morderczej pracy. Nagle poczulam sie nieswojo, zeby nie powiedziec „miekko'.

– Po ktorej stronie chcesz spac?

– Yyy…

Chytry usmieszek.

– Zdenerwowana?

– Nie – odparlam, starajac sie, by w tych okolicznosciach zabrzmialo to pewnie. A okolicznosci byly takie, ze klamalam jak z nut.

– Fatalny z ciebie klamczuch – powiedzial z usmiechem. – Najgorszy, jakiego znam.

Wzielam sie pod boki, komunikujac: „Slucham?'.

– Chodz. – Uniosl mnie z podlogi.

Niedawna nadzieja na opor rozwiala sie momentalnie. Jeszcze dziesiec sekund tej bliskosci i moj system obronny legnie w gruzach.

Na scianie – za Patchem – wisialo lustro. Spostrzeglam polyskujace na plecach blizny w ksztalcie odwroconego „V'.

Struchlalam. Nie udalo mi sie odpedzic wizji szram mruganiem oczu – istnialy naprawde.

Bez namyslu objelam go i pogladzilam reka po plecach. Po lewej stronie pod palcami wyczulam blizne.

Patch napial sie pod dotykiem. Zadrzala mi reka. Dopiero po chwili dotarlo do mnie, ze nie tylko ona. Cala sie trzeslam.

Wessala mnie jakby miekka, czarna rynna – i wszystko pociemnialo.

ROZDZIAL 23

Stalam na dolnym poziomie Bo's Arcade, odwrocona plecami do sciany, twarza do stolow bilardowych. Z glosnikow rozbrzmiewala piosenka Stevie Nicks o bialoskrzydlej golebicy i dobieganiu siedemnastki. Nikogo nie zdziwilo, ze pojawilam sie znikad.

Nagle przypomnialam sobie, ze stoje tylko w majtkach i koszulce. Nie jestem specjalnie prozna, ale zeby stanac prawie naga w tlumie zlozonym z samych facetow i nie wywolac zadnej reakcji? Cos sie nie zgadzalo. Uszczypnelam sie. Bylam jak najbardziej zywa. Machajac reka, by rozpedzic kleby dymu z cygar, po drugiej stronie sali spostrzeglam Patcha. Siedzial wyciagniety przy stole do pokera i przyciskal do piersi karty.

Bosa, ruszylam w jego kierunku, krzyzujac rece, by oslonic biust.

– Mozemy pogadac? – syknelam mu do ucha.

Moj glos zabrzmial niespokojnie. Nic dziwnego, biorac pod uwage, ze nie mialam bladego pojecia, jak znalazlam sie w Bo's Arcade. Przeciez dopiero co bylam w motelu.

Patch rzucil kilka zetonow na stos posrodku stolu.

– Moze teraz?! – powiedzialam. – To pilne… – urwalam, zauwazywszy kalendarz na scianie. Pokazywal sierpniowa date sprzed osmiu miesiecy, tuz przed rozpoczeciem mojego drugiego roku w szkole. Dlugo przed poznaniem Patcha. Stwierdzilam, ze to pomylka, ze ktos nie pozrywal kartek, ale tez zastanowilo mnie, dlaczego kalendarz jest tam, gdzie byc powinien, a ja nie.

Przysunelam sobie krzeslo od stolika obok i usiadlam przy Patch u.

– Ma w reku piatke i dziewiatke pik, asa kier… -zorientowalam sie, ze nikogo to nie ciekawi. Nie, zaraz. Nikt mnie nie widzi!

Na schodach rozlegl sie odglos ciezkich krokow. Po chwili ujrzalam kasjera, ktory chcial mnie wyrzucic, gdy bylam tu pierwszy raz.

– Ktos na gorze chce z toba gadac – oznajmil Patchowi. Patch uniosl brwi w niemym pytaniu.

– Nie chce podac nazwiska – rzekl przepraszajaco kasjer. – Pytalem ja kilka razy. Mowilem, ze jestes zajety gra, ale nie chciala odejsc. Jak chcesz, to ja wywale.

– Nie, przyslij ja tu.

Patch wylozyl karty, zebral zetony i wstal.

– Koncze.

Podszedl do stolu najblizej schodow i oparlszy sie o niego, wsunal rece do kieszeni.

Podazylam za nim. Strzelilam mu palcami przed nosem. Kopnelam go w noge. Grzmotnelam w klate. Nawet nie drgnal.

Na schodach rozlegly sie lekkie kroki i gdy z ciemnosci wylonila sie pani Greene, poczulam sie nieswojo. Wlosy miala rozpuszczone i zupelnie proste. Byla we wzorzystych dzinsach i obcislej rozowej bluzce bez rekawow, boso. W tym stroju wygladala prawie na moj wiek. Ssala lizaka.

Twarz Patcha zawsze jest nieodgadniona i nigdy nie wiem, o czym mysli. Ale na pania Greene patrzyl wyraznie zaskoczony. Szybko doszedl do siebie, tlumiac cale napiecie, a w jego oczach odmalowala sie ostroznosc i nieufnosc.

– Dabria?

Serce zabilo mi mocniej. Probowalam sie uspokoic, ale myslalam tylko o jednym: skoro to sie dzieje osiem miesiecy wstecz, to skad oni sie znaja? Przeciez wtedy jeszcze nie pracowala w szkole. I dlaczego mowi do niej po imieniu?

– Co slychac? – zapytala pani Greene, Dabria, ze wstydliwym usmiechem, wrzucajac lizaka do kosza.

– Co tu robisz? – Byl jeszcze bardziej czujny, tak jakby na jej widok pomyslal, ze swiat nie zawsze jest taki, jak nam sie zdaje.

– Wymknelam sie – odparla z krzywym usmiechem. Musialam cie znow zobaczyc. Staram sie od dawna, ale wymogi bezpieczenstwa… coz, nie sa zbyt latwe do obejscia. Takim jak my nie wolno sie spotykac. Sam wiesz.

Вы читаете Szeptem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату