– Zle, ze tutaj przyszlas.
– Wprawdzie dlugo sie nie widzielismy, ale liczylam na milsza reakcje. – Dabria wydela wargi.
Patch nie zareagowal.
– Nieustannie o tobie mysle – sciszyla glos do seksownego szeptu i zblizyla sie do niego. – Nielatwo bylo sie tu dostac. Lucianna usprawiedliwia teraz moja nieobecnosc. Ryzykuje jej przyszlosc, swoja takze. Zechcesz chociaz, posluchac, co ci mam do powiedzenia?
– Mow – rzekl bez cienia ufnosci.
– Nie zrezygnowalam z ciebie. Przez caly ten czas… -Nagle zalzawily sie jej oczy i gdy odezwala sie znowu, jej drzacy glos zabrzmial spokojniej. – Wiem, w jaki sposob mozesz odzyskac skrzydla.
Nie odwzajemnil usmiechu.
– Gdy tylko je odzyskasz, wrocisz do domu – powiedziala juz pewniej. – I bedzie jak dotad. Nic sie nie zmienilo. Prawie.
– Jaki jest kruczek?
– Nie ma zadnego. Musisz ocalic ludzkie zycie. To bardzo sensowne, wziawszy pod uwage czyn, za ktory zostales wygnany.
– A moja ranga?
Dabria najwidoczniej stracila pewnosc, tak jakby zadal pytanie, ktorego chciala uniknac.
– Wlasnie uslyszales, jak odzyskac skrzydla – szepnela z cieniem wyzszosci. – Chyba zasluguje na jakas wdziecznosc…
– Odpowiadaj. – Z jego ponurego usmiechu wyczytalam, ze dobrze wie. Albo przynajmniej sie domysla. Poczulam, ze odpowiedz Dabrii go zirytuje.
– Prosze bardzo. Bedziesz strozem.
Patch przekrzywil glowe i zasmial sie lekko.
– Co w tym zlego? – spytala Dabria.
– Mam cos lepszego do roboty.
– Patch, posluchaj. Nic nie jest od tego lepsze. Nie ludz sie. Kazdy inny upadly aniol ucieszylby sie, ze moze odzyskac skrzydla i stac sie strozem! A ty?! – Niemal krztusila sie konsternacja, rozdraznieniem i poczuciem odrzucenia.
Patch wyprostowal sie.
– Milo bylo cie spotkac. Dabrio. Wracaj szczesliwie. Bez ostrzezenia zlapala go za koszule i przyciagnawszy do siebie, wycisnela na jego ustach pocalunek. Patch pomalu uwolnil sie i chwycil ja za rece.
W napieciu przelknelam sline, probujac ignorowac zmuszanie i uklucie zazdrosci w sercu. Chcialam odwrocic sie, zaplakac, a jednoczesnie odejsc z krzykiem. Chociaz i tak nic by mi to nie dalo. Bylam niewidzialna. Czyli pania Greene… Dabrie… cos kiedys wiazalo z Patchem. Czy teraz – to znaczy w przyszlosci – tez sa para?… Czy zatrudnila sie w szkole, by byc blizej niego? Czy to sprawilo, ze tak usilnie chciala mnie do niego zrazic?
– Pojde juz – oznajmila, wyzwalajac sie z uscisku. – I tak zabawilam tu zbyt dlugo. Przyrzeklam Luciannie, ze sie pospiesze. – Oparla glowe na jego piersi. – Brak mi ciebie – szepnela. – Ocal jedno ludzkie istnienie, a odzyskasz skrzydla. Wroc do mnie – blagala – wroc do domu. – Raptownie zmienila ton: – Ide. Nikt nie moze sie dowiedziec. ze tu bylam. Kocham cie.
Kiedy sie odwrocila, niepokoj nagle zniknal z jej twarzy, ustepujac miejsca przebieglej pewnosci. Wygladala tak, jakby to wszystko bylo jednym wielkim klamstwem.
Niespodziewanie Patch zlapal ja za nadgarstek.
– A teraz mow, co cie tu naprawde przynioslo? Wzdrygnelam sie, slyszac w jego glosie zla nute. Pozornie sprawial wrazenie spokojnego, ale dla osoby, ktora znala go dluzej, jego rozdraznienie bylo oczywiste. Rzucil Dabrii spojrzenie mowiace, ze przekroczyla granice i powinna czym predzej sie zabierac.
Patch poprowadzil ja jednak w strone baru. Posadzil na stolku i usiadl obok. Zajawszy miejsce przy nim, wychylilam sie, by uslyszec go w jazgocie muzyki.
– Jak to, co? – zajaknela sie Dabria. – Przeciez mowie…
– Klamiesz.
Byla wyraznie zaskoczona.
– Nie wierze… myslisz…
– Powiedz prawde, no juz.
Dabria zawahala sie. Spojrzala na niego z wsciekloscia i odparla:
– Dobrze. Wiem, co zamierzasz.
Patch rozesmial sie, jakby mowiac: „Mam mnostwo planow. O ktory ci chodzi?'
– Wiem. ze slyszales pogloski o Ksiedze Henocha. I wydaje ci sie, ze mozesz to powtorzyc, ale nic z tego.
Skrzyzowal rece na barze.
– Przyslali cie, zebys mnie naklonila do zmiany kursu, prawda? – W jego oczach zaigral usmiech. – Jesli stanowie az takie zagrozenie, to chyba jednak nie pogloski.
– Alez tak, na pewno.
– Skoro zdarzylo sie to raz, moze sie zdarzyc znowu.
– Nic sie nie zdarzylo. Czyzbys nawet nie zajrzal do Ksiegi przed upadkiem? – prowokowala. – Wiesz, co zawiera? Znasz te swiete slowa?
– Moze mi pozyczysz.
– Nie bluznij! Nie wolno ci jej czytac! – wykrzyknela. -Upadkiem dopusciles sie zdrady niebianskich aniolow.
– Ilu z nich wie, czego doswiadczylem? – spytal. – Jak wielkie stanowie zagrozenie?
Przekrzywila glowe.
– Nie moge ci tego wyjawic. Juz i tak powiedzialam za duzo.
– Beda probowaly mnie powstrzymac?
– Msciciele tak. Spojrzal znaczaco.
– Chyba ze beda sadzic, iz mi to wyperswadowalas.
– Nie patrz tak na mnie – stanowczy ton wiele ja kosztowal. – Nie sklamie, aby cie chronic. Masz niecne plany. Wbrew naturze.
– Dabria – wypowiedzial jej imie, jakby grozac. Rownie dobrze moglby wykrecic jej ramie.
– Nie moge ci pomoc – odparla. – Nie w ten sposob. Wybij to sobie z glowy. Zostan aniolem strozem. Skup sie na tym i zapomnij o Ksiedze Henocha.
Patch oparl lokcie na barze, zadumany. Po chwili uslyszalam:
– Powiedz im, ze rozmawialismy i ze wykazuje takie checi.
– Checi? – nie dowierzala.
– Owszem. Powiedz, ze nawet juz pytalem o nazwisko. Skoro mam ocalic zycie, musze wiedziec, kto pierwszy zostal wybrany do odejscia. Jako aniol smierci masz dostep do takich informacji.
– To informacja swieta i poufna. Nie do przewidzenia. Ten swiat zmienia sie z kazda chwila w zaleznosci od ludzkich zachcianek…
– Dabrio, jakies nazwisko…
– Obiecaj mi, ze najpierw zapomnisz o Ksiedze. Daj slowo.
– Zaufalabys mi?
– Nie – odrzekla. – Niestety.
Patch zasmial sie obojetnie i biorac wykalaczke z pojemnika, ruszyl w strone schodow.
– Patch, zaczekaj… – Dabria zeskoczyla z taboretu. -Prosze cie, czekaj!
Obejrzal sie.
– Nora Grey – powiedziala i z przestrachem zakryla dlonia usta.
Patch zmienil wyraz twarzy, krzywiac sie z niedowierzaniem i udreka. Bez sensu, wziawszy pod uwage, ze jesli kalendarz na scianie wskazywal dobra date, jeszcze sie nie poznalismy. Niemozliwe, by moje nazwisko cokolwiek wtedy mu mowilo.
– W jaki sposob zginie? – spytal.
– Ktos chce ja zabic. -Kto?
– Nie wiem. – Zaslonila uszy i pokrecila glowa. – Taki tu zgielk… Obrazy zlewaja sie, za szybko przelatuja