– To nie najlepszy pomysl.
– Dlaczego?
– Nie panuje nad tym, co wtedy widzisz.
– I wlasnie o to chodzi.
Odczekal kilka sekund, zanim odpowiedzial. Glos mial sciszony, bez cienia emocji.
– Wiesz, ze ukrywam pewne sprawy – zabrzmialo to pytajaco.
Wiedzac, ze jego zycie sklada sie z tajemnic i sekretow, nie bylam jednak na tyle arogancka, by sadzic, ze chocby w polowie dotycza mojej osoby. Wobec mnie zachowywal sie jednak inaczej. Nieraz juz sie zastanawialam, jak zyje naprawde. I zawsze mi sie wydawalo, ze im mniej wiem, tym lepiej. Zadrzaly mi wargi.
– A niby dlaczego mialabym ci ufac?
Siadl na rogu lozka i pochylajac sie, oparl ramiona na kolanach. Wyraznie zobaczylam blizny. W blasku swiecy igraly na nich niesamowite cienie… Miesnie jego plecow napiely sie i rozluznily.
– Prosze – rzekl cicho. – Ale pamietaj, ze czlowiek sie zmienia, jednak jego przeszlosc nigdy.
Nagle odeszla mi ochota dotykania jego szram. Przerazalo mnie w nim prawie wszystko, ale w glebi serca czulam, ze nie chce mnie wykonczyc. W przeciwnym razie zrobilby to juz dawno. Spojrzalam na makabryczne blizny. Zaufanie mu bylo bardziej kuszace niz grzebanie sie w jego przeszlosci, w ktorej Bog wie co moglabym znalezc.
Tyle ze gdybym sie teraz wycofala, natychmiast by poczul, ze budzi we mnie strach. Zaczynal cos mi ujawniac i to tylko dlatego, ze sama go o to poprosilam. Nie moglam zadac odkrycia tak wielkiej tajemnicy po to, by raptem zmienic zdanie.
– Ale nie zostane tam na zawsze?! – spytalam. Zasmial sie.
– Bez obaw.
Odwazylam sie usiasc obok niego. Po raz drugi tego dnia przesunelam palcem po ostrym grzbiecie blizny. Pole widzenia zalala metna szarosc i ogarnal mnie mrok.
ROZDZIAL 24
Lezalam na plecach. Koszulka nasiaknela od spodu wilgocia trawy, ktorej zdzbla kluly mnie w nagie ramiona. Na niebie, jak biala drzazga, szeroko usmiechal sie polksiezyc. Cisze zaklocaly tylko odglosy grzmotow w dali.
Zamrugalam kilka razy, zeby przyzwyczaic wzrok do niklego swiatla. Obracajac glowe, zobaczylam jakies pogiete galazki… Wolno podnioslam sie z ziemi. Poczulam przyplyw lez na widok pary ciemnych oczodolow, ktore patrzyly na mnie znad kupki galezi. Przez chwile nie wiedzialam, z czym mi sie to kojarzy, gdy nagle mnie olsnilo. Obok mnie lezal trup.
Czolgajac sie do tylu, natrafilam stopami na zelazne ogrodzenie i wtedy przypomnialo mi sie, co robilam przed chwila. Dotykalam blizn Patcha. Czyli musialam sie znajdowac w koleinach jego pamieci.
W ciemnosciach uslyszalam cichy spiew. Glos, meski, byl dziwnie znajomy. Odwrociwszy sie w strone, z ktorej dochodzil, zobaczylam we mgle dlugi labirynt nagrobkow wygladajacych jak kostki domina. Na jednym z nich kucal Patch, mimo nocnego chlodu ubrany tylko w lewisy i gra natowy T-shirt.
– Wziales fuche z trupami? – odezwal sie znajomy glos. Szorstki i gleboki, z irlandzkim akcentem… Naprzeciw Patcha stal oparty o nagrobek Rixon i przygladal mu sie spode lba. Przesunal kciukiem po dolnej wardze. – Niech zgadne. Masz zamiar wejsc w martwe cialo? Pomysl – po krecil glowa – robaki wijace sie w twoich oczodolach… i nie tylko… To chyba lekka przesada.
– Jak ja lubie, gdy jestes w poblizu. Wszedzie widzisz pozytywy.
– Dzis poczatek cheszwanu – odpowiedzial Rixon. – Po co sie wloczysz po cmentarzach?
– Mysle.
– Myslisz?
– Uzywam umyslu, by podjac sluszna decyzje. Kaciki warg Rixona uniosly sie lekko.
– Boje sie o ciebie. Pora sie stad zbierac. Chodzmy. Chauncey Langeais i Barnabas czekaja. O polnocy ksiezyc zmieni faze. Przyuwazylem w okolicy pewna panienke – zamruczal jak kot. – Wiem, ze wolisz rude, ale ja blondynki, a ta wciaz robi do mnie oko i jak juz raz wejde w cialo, to… sam wiesz. – Widzac, ze Patch nie reaguje, dodal: – Odjelo ci rozum. Musimy isc. Przysiega wiernosci Chauncey a, nic ci to nie mowi? Posluchaj. Jestes upadlym aniolem i zwykle nic nie czujesz. Ale dzisiaj to sie zmieni. Dostales od Chaunceya kolejne dwa tygodnie. Pamietaj, ze nie darowal ci ich chetnie.
Patch zmierzyl go wzrokiem.
– Co wiesz o Ksiedze Henocha?
– Tyle, co kazdy aniol: prawie nic.
– Ponoc zawiera historie o upadlym aniele, ktory stal sie czlowiekiem.
Rixon zgial sie wpol ze smiechu.
– Oszalales? – Wyciagnal dlonie jak otwarta ksiazke. -Ksiega Henocha to bajka dla dzieci. I to chyba niezla. Momentalnie zasypiasz.
– Musze miec ludzkie cialo.
– Lepiej ciesz sie z dwoch tygodni w ciele Nefila. Bycie polczlowiekiem nie jest znow takie najgorsze. Chauncey juz nie cofnie tego, co sie stalo. Zlozyl przysiege, wiec musi jej dopelnic. Tak jak w zeszlym roku. I w poprzednim…
– Dwa tygodnie to za malo. Chce zostac czlowiekiem. -Zaciete spojrzenie Patcha znow rozbawilo Rixona.
Rixon przeczesal reka wlosy.
– Ksiega Henocha to bujda. Jestesmy upadlymi aniolami, a nie ludzmi, ktorymi nigdy nie bylismy i nigdy nie bedziemy. Koniec piesni. Przestan sie wyglupiac, tylko pomoz mi sie dostac, do Portland. – Odchyliwszy glowe, spojrzal na atramentowe niebo.
Patch zeskoczyl z nagrobka.
– Zostane czlowiekiem.
– Tak, stary, jasne, jasne.
– Wedlug Ksiegi Henocha musze zgladzic swojego wasala. Musze zabic Chaunceya.
– Nie – odparl ze zniecierpliwieniem Rixon. – Musisz nim zawladnac. Wstapic w jego cialo. Nie chce ci psuc humoru, ale Chaunceya nie zabijesz. Nefil nie umiera nigdy. Nie zawladnalbys nim, gdybys mogl go zgladzic, pomyslales o tym?
– Jesli go zabije, stane sie czlowiekiem i nie bedzie to konieczne.
Rixon rozmasowal kaciki oczu kolo nosa, tak jakby poczul, ze jego argumenty nie daja nic, oprocz bolu glowy.
– Gdybysmy tylko byli zdolni zabijac Nefilow, juz dawno znalazlby sie na to sposob. Wybacz, ale jak zaraz nie przytule tej panienki, bede mial udar mozgu, nie wspominajac o innych czesciach…
– Sa dwie opcje – rzekl Patch.
– Hm?
– Ocalic ludzkie zycie i zostac aniolem strozem albo zgladzic Nefila-wasala i stac sie czlowiekiem.
– Te rewelacje to tez z Ksiegi?
– Odwiedzila mnie Dabria.
Wyraznie zdumiony Rixon znowu parsknal smiechem.
– Twoja psychotyczna eks? Coz ona tu robi? Spadla? Stracila skrzydla, he?
– Przyszla tu, aby mi powiedziec, ze jesli ocale ludzkie zycie, odzyskam skrzydla.
Rixon wybaluszyl oczy.
– Skoro jej ufasz, twoja wola. Bycie strozem nie jest takie zle. Ochranianie smiertelnika bywa… calkiem fajne. Zalezy, kogo ci przydziela.
– A gdybys ty mial wybierac? – zapytal Patch.
– To by zalezalo od mojego stanu. Musialbym sie zalac… albo stracic rozum. – Nie wzbudziwszy wesolosci Patcha, Rixon dodal z powaga: – Ja bym nie wybieral, bo nie wierze Ksiedze. Na twoim miejscu sklanialbym sie do