Kiedy Patch podjechal pod dom, wewnatrz nie palilo sie ani jedno swiatlo. Ogarnieta poczuciem winy, pomyslalam, ze mama pewnie jezdzi teraz po okolicy i probuje mnie znalezc. Deszcz ustal i pobocze przyslonila mgla, zawisajac na krzewach jak wlosy anielskie. Drzewa wzdluz podjazdu byly powyginane i niemal bezksztaltne od ciaglych wiatrow z polnocy… Po zmroku nieoswietlony dom to cos wyjatkowo niemilego, ale nasz – z waskimi oknami, krzywym dachem, zabudowana weranda i krzakami ostrezyn – wygladal wrecz jak nawiedzony.
– Przejde sie po domu – powiedzial Patch, wysiadajac.
– Myslisz, ze jest tu Dabria?
– Nie, ale nie zawadzi sprawdzic.
Czekalam w jeepie. Pare minut pozniej Patch stanal w drzwiach od frontu.
– Droga wolna – oznajmil. – Pojade do szkoly, przeszukam jej gabinet i zaraz wracam. Moze zostawila jakis trop. – Najwyrazniej niespecjalnie na to liczyl.
Rozpielam pas bezpieczenstwa i pobieglam do drzwi. Przekrecajac galke, uslyszalam Patcha na podjezdzie. Deski na werandzie skrzypialy pod moimi stopami i znow poczulam sie samotna.
Nie zapalajac swiatla, chylkiem przeszlam sie po pokojach na parterze i na pietrze. Wprawdzie Patch juz sie rozejrzal, ale stwierdzilam, ze na wszelki wypadek warto to powtorzyc.
Upewniwszy sie, ze nikogo nie ma pod lozkiem, za zaslona w lazience ani w szafie, wciagnelam dzinsy i czarny pulower z dekoltem w szpic. Z apteczki pod umywalka w lazience wyjelam awaryjna komorke mamy i wklepalam jej numer. Odebrala po pierwszym dzwonku.
– Halo? Nora, to ty? Gdzie jestes? Umieram z niepokoju! Biorac gleboki wdech, poprosilam Boga, by poddal mi sensowna wymowke.
– Mamusiu… – zaczelam szczerym i skruszonym tonem.
– Zalalo Cascade Road, no i ja zamkneli. Musialam zawrocic i wynajac pokoj w Milliken Mills. Wlasnie tu jestem. Nie moglam sie dodzwonic do domu, bo pozrywalo kable. Probowalam dzwonic na komorke, ale nie odbieralas.
– Zaraz, zaraz. To dalej jestes w Milliken Mills?
– No przeciez ci mowie.
Bezglosnie westchnelam z ulga i oparlam sie o krawedz wanny.
– Nie wiedzialam, tez nie moglam sie z toba skontaktowac.
– Z jakiego numeru dzwonisz? – zapytala mama. – Bo nic mi to nie mowi.
– Z awaryjnej komorki.
– A gdzie masz swoja?
– Zgubilam.
– Co?! Gdzie?
Doszlam do przykrego wniosku, ze jedynym wyjsciem bedzie pewne przeklamanie. Nie chcialam jej denerwowac. Do tego wizja szlabanu…
– Musiala sie gdzies zawieruszyc.
Na pewno sie znajdzie. Przy trupie kloszardki.
– Odezwe sie zaraz, jak otworza drogi – odpowiedziala mama.
Pozniej zadzwonilam do Vee, na komorke. Po pieciu sygnalach wlaczyla sie poczta glosowa
– Gdzie jestes? – spytalam. – Oddzwon jak najszybciej.
Rozlaczylam sie i wsunelam telefon do kieszeni, wmawiajac sobie, ze Vee nic nie grozi, choc instynktownie czulam, ze to nieprawda, ze jest w niebezpieczenstwie, i z kazda sekunda balam sie o nia coraz bardziej.
Spostrzeglszy na kuchennym blacie buteleczke z zelazem, natychmiast wzielam dwie tabletki i popilam szklanka czekoladowego mleka. Chwile stalam bez ruchu, czekajac, az lek wniknie do organizmu. Powoli unormowal mi sie oddech. Podchodzac z kartonem do lodowki, zobaczylam kogos w przejsciu miedzy kuchnia a pralnia.
U stop rozlal mi sie jakis zimny plyn. Po chwili dotarlo do mnie, ze upuscilam mleko.
– Dabria? – przerwalam cisze. Przekrzywila glowe ze zdumieniem.
– Wiesz, jak mi na imie? – urwala. – Aha, od Patcha. Cofnelam sie przed nia w strone zlewu. Zupelnie nie przypominala pani Greene ze szkoly. Miala zmierzwione wlosy, a usta jasniejsze, jakby wyglodniale. Przenikliwe spojrzenie uwydatnialy czarno rozmazane oczy.
– Czego chcesz? – spytalam.
Jej smiech zabrzmial jak grzechotanie kostek lodu.
– Chce Patcha.
– Tu go nie ma. Skinela glowa.
– Wiem. Czekalam na ulicy, az odjedzie. A mowiac „chce', nie mialam na mysli spotkania.
Krew pulsujaca w nogach zawrocila do serca. Oszolomiona, polozylam dlon na blacie, by nie stracic rownowagi.
– Szpiegujesz mnie na tych niby spotkaniach terapeutycznych.
– To wszystko, co o mnie wiesz? – spytala, patrzac mi w oczy.
Przypomnial mi sie wieczor, gdy ktos zagladal mi przez okno do pokoju.
– Tutaj tez mnie szpiegujesz – powiedzialam.
– Jestem tu pierwszy raz. – Przesunela palcem po krawedzi blatu i usiadla na stolku. – Ladny dom.
– Odswieze ci pamiec – odparlam w nadziei, ze brzmi to odwaznie. – Gdy spalam, zagladalas do mnie przez okno.
Usmiechnela sie szeroko.
– Nie, ale sledzilam cie na zakupach. Napadlam twoja przyjaciolke i mentalnie poddalam jej to i owo, by sadzila, ze skrzywdzil ja Patch. Co zreszta prawdopodobne, bo jego lagodnosc to tylko pozory. Bardzo chcialam wzbudzic w tobie lek przed nim.
– Zebym trzymala sie od niego z daleka.
– Ale mi nie wyszlo. Nadal nam przeszkadzasz.
– Ciekawe w czym?
– Nie udawaj. Skoro wiesz, kim jestem, wiesz, o co mi chodzi. Chce, by odzyskal skrzydla. Jest mu pisane byc przy mnie, a nie zyc na ziemi. Popelnil blad, ktory ja naprawie – oswiadczyla pewnie i stanowczo.
Wstala i ruszyla w moja strone.
Wycofalam sie pare krokow, zastanawiajac sie. jakby odwrocic jej uwage i dokad uciekac. Mieszkalam w tym domu od szesnastu lat. Znalam caly jego rozklad, najmniejsza szczeline i kryjowke. W naglym olsnieniu przyszedl mi do glowy genialny plan. Dotknelam plecami kredensu.
– Patch nie wroci do mnie, poki zyjesz… – powiedziala Dabria.
– Zdaje sie, ze przeceniasz jego uczucie do mnie – stwierdzilam, ze dobrze bedzie zbagatelizowac to, co nas laczy, bo Dabria kieruje przede wszystkim zaborczosc.
Usmiechnela sie z niedowierzaniem.
– Sadzisz, ze to uczucia tego typu? Wiec caly czas myslalas, ze… – parsknela. – On nie jest tu z milosci. Chce cie zabic.
Pokrecilam glowa.
– Na pewno tego nie zrobi. Przybrala surowy wyraz.
– Aha, skoro tak sadzisz, to wiedz, ze jestes kolejna dziewczyna, ktora uwiodl, by uzyskac to, czego chce. Ma do tego spory talent – dodala chytrze. – Zreszta nawet ode mnie wydobyl twoje imie. Wystarczylo musniecie… Uleglam mu i zdradzilam, ze czeka cie smierc.
Dobrze wiedzialam, o czym mowi. Bylam przy tym.
– I teraz to samo robi z toba – ciagnela Dabria. – Zdrada boli, prawda?
Wolno pokrecilam glowa.
– Nie…
– Planuje zlozyc cie w ofierze! – wybuchnela. – Widzisz to znamie? – Dziabnela mnie palcem w nadgarstek. – Oznacza, ze jestes potomkinia Nefila. I to nie byle kogo, tylko wasala Patcha, Chaunceya Langeaisa.
Zerknelam na blizenke i przez upiorny moment bylam gotowa jej uwierzyc. Ale takie numery to nie za mna.
– Jest takie swiete pismo, Ksiega Henocha – powiedziala. – Podaje ono, ze upadly aniol moze zgladzic swojego wasala, poswiecajac ktoras z jego zenskich potomkin… Nadal uwazasz, ze Patch cie nie zabije? A czego