pragnie najbardziej? Gdy zlozy cie w ofierze, stanie sie czlowiekiem. Spelni swoje marzenia i juz nigdy nie wroci ze mna do domu.
Wyjela duzy noz z drewnianego stojaka.
– I dlatego musze sie ciebie pozbyc. Wszystko wskazuje na to, ze nie omylilam sie w przeczuciach. Zginiesz.
– Patch zaraz wroci. – Zrobilo mi sie niedobrze. – Moze byscie to jeszcze obgadali?
– Uwine sie szybko – ciagnela. – Jako aniol smierci przenosze istnienia w zaswiaty. Gdy tylko skoncze, twoja dusza znajdzie sie po tamtej stronie. Niczego sie nie obawiaj.
Chcialam krzyczec, ale glos u wiazl mi w gardle. Weszlam miedzy kredens a stol.
– Skoro jestes aniolem, to gdzie podzialas skrzydla?
– Dosc pytan. – Zniecierpliwiona ruszyla w moja strone.
– Kiedy opuscilas niebo? – zagralam na zwloke. – Przed kilkoma miesiacami, prawda? Chyba sie zorientowali, ze dlugo cie nie ma?
– Ani kroku dalej – warknela, podnoszac noz, ktory zalsnil srebrem.
– Przysporzysz Patchowi masy klopotow – powiedzialam, nie do konca pewnie. – Dziwie sie, ze masz mu za zle, iz wykorzystuje cie dla swoich celow. Dziwi mnie tez, ze tak sie upierasz, by odzyskal skrzydla. Czy po tym, co ci zrobil, nie cieszysz sie, ze go wypedzono?
– Zostawil mnie dla marnej smiertelniczki! – uciela z ogniem w oczach.
– Wcale nie. Niezupelnie. Upadl…
– Upadl, bo zapragnal byc czlowiekiem tak jak ona! Przeciez mial mnie! Mial mnie, rozumiesz?! – Szyderczy smiech nie ukryl furii ani zalu. – Z poczatku bylam zla, cierpialam… Robilam co w mojej mocy, by o nim zapomniec. Ale gdy archaniolowie odkryli, ze naprawde chce zostac czlowiekiem, przyslali mnie tu, bym go naklonila do zmiany decyzji. Przyrzekalam sobie, ze juz nigdy mnie nie skrzywdzi, ale to nic nie dalo.
– Dabrio… – zaczelam delikatnie.
– Nie przeszkodzilo mu nawet to, ze dziewczyna powstala z ziemskiego prochu!!! Wszyscy tu jestescie samolubni i odrazajacy! Wasze ciala sa dzikie i nieokielznane. Raz unosi was radosc, za chwile pograzacie sie w rozpaczy! Zalosne! Czegos podobnego nie zaznaje zaden aniol! – W gescie pelnym bolu otarla lzy z twarzy. – Spojrz tylko! Prawie nad soba nie panuje! Za dlugo juz sie nurzam w tym ludzkim plugastwie!
Odwrocilam sie i wybieglam z kuchni, przewracajac na jej drodze krzeslo. Pognalam w glab korytarza… I znala zlam sie w pulapce. Dom mial dwa wyjscia: od frontu, dokad Dabria szybko dotarlaby na skroty przez salon, i tylne, od strony jadalni, ktore zablokowala.
Poczulam silne pchniecie i upadlam na podloge, na brzuch. Kiedy obrocilam glowe – Dabria unosila sie w powietrzu metr nade mna, w oslepiajacym bialym blasku, z wycelowanym we mnie nozem.
Bez namyslu z calej sily kopnelam ja w przedramie. Upuscila noz. Ledwie sie podnioslam, wskazala lampke na stoliku i strzelajac palcami, rzucila nia we mnie. Zdazylam zrobic unik i szklo roztrzaskalo sie o podloge.
– Przesun sie! – Na jej komende lawa przy wejsciu zastawila drzwi, przez ktore chcialam uciec.
Zaczelam wspinac sie po dwa schody w gore, dla rozpedu chwytajac sie poreczy. Uslyszalam za soba smiech Dabrii i w tym momencie zlamana porecz runela na ziemie. Odsunelam sie znad krawedzi schodow. Ledwie utrzymujac rownowage, pokonalam dwa ostatnie schodki. Wbieglam do pokoju mamy i zatrzasnelam za soba drzwi.
Wyjrzalam przez jedno z okien przy kominku. Pode mna byl ogrodek skalny z trzema wylysialymi juz krzewami. Nie mialam pojecia, czy przezyje ten skok.
– Otworzcie sie! – zawolala Dabria z drugiej strony drzwi.
Drewno zaczelo pekac pod naporem zamka. Musialam sie pospieszyc.
Ukrylam sie w kominku. Ledwie zdazylam schowac nogi i oprzec sie o szyb kominowy, drzwi otwarly sie z hukiem i po chwili uslyszalam, jak Dabria zbliza sie do okna.
– Nora! – zawolala tym swoim lodowatym glosem. -Wiem, ze tam jestes! Czuje. Nie uda ci sie schowac ani umknac… Znajde cie, chocbym miala spalic ten dom do ostatniej klepki! A potem przezre ogniem twoja droge ucieczki! Nie licz na ocalenie!!!
Przed kominkiem pojawila sie zlota smuga swiatla i podloge objal ogien, rzucajac dokola zlowieszczy azur cieni. Rozlegly sie trzaski trawionych przez plomienie sprzetow.
Ani drgnelam. Walilo mi serce, ociekalam potem. Kilka razy wciagnelam i wolno wypuscilam powietrze, zeby zapanowac nad skurczami w nogach. Patch mial jechac do szkoly. Kiedy wreszcie wroci?
Niepewna, czy w pokoju nie ma Dabrii, i rownoczesnie w strachu, ze splone, jesli sie stamtad czym predzej nie wyniose, wypelzlam z kominka. Dabria zniknela, ale plomienie juz zaczely lizac sciany i w pokoju klebilo sie od dymu.
Przebieglam korytarz, ale nie starczylo mi odwagi, by zejsc na dol, bo przeciez ona mogla zaczaic sie pod drzwiami. Otworzylam okno w swoim pokoju. Drzewo roslo dosc blisko i bylo na tyle grube, ze spokojnie moglam zejsc po nim na ziemie. Moze jakos zgubie ja za domem, we mgle… Najblizsi sasiedzi mieszkali niecaly kilometr od nas, wiec gdybym sie postarala, dotarlabym tam w kilka minut. Juz sie rozpedzalam, kiedy cos zachrobotalo w sieni.
Po cichu zamknelam sie w szafie i wykrecilam dziewiecset jedenascie.
– W domu ktos jest i chce mnie zabic – wyszeptalam do operatorki.
Ledwie zdazylam podac adres, drzwi pokoju sie uchylily. Skamienialam.
Przez otwory w szafie zobaczylam, jak do pokoju wchodzi mroczna postac. Swiatlo bylo slabe, a pole widzenia prawie zadne, wiec nie widzialam szczegolow. Postac rozsunela zaluzje i wyjrzala przez okno. Dotknela skarpetek i bielizny w otwartej szufladzie. Wziela z toaletki srebrny grzebien, obejrzala go i odlozyla na miejsce. Gdy skierowala sie do szafy, poczulam, ze robi sie groznie.
Poszukalam pod nogami jakiejs broni. Niechcacy stracilam z polki stos pudel z butami i zaklelam pod nosem. Kroki sie zblizyly.
Gdy szafa sie otworzyla, rzucilam na oslep butem, pozniej drugim.
Patch tez cicho zaklal i odebrawszy mi trzeci but, cisnal go za siebie. Pomogl mi sie podniesc i wyjsc z szafy. Nim z ulga zarejestrowalam, ze to on, a nie Dabria, przyciagnal mnie do siebie i wzial w ramiona.
– Zdrowa i cala? – mruknal mi do ucha.
– Jest tu Dabria – odszepnelam. bliska placzu. Trzesly mi sie kolana i gdyby nie jego uscisk, dawno bym upadla. – Pali dom.
Wsunal mi w dlon kluczyki.
– Postawilem auto na ulicy. Wsiadz, zabezpiecz drzwi, jedz do Delphic i czekaj tam na mnie.
Uniosl mi podbrodek i popatrzyl w oczy. Pocalowal mnie w usta i napelnil zarem.
– Co chcesz zrobic? – spytalam.
– Zajac sie Dabria.
– W jaki sposob?
Poslal mi spojrzenie: „Czy to takie wazne?' W dali rozlegly sie odglosy syren. Patch wyjrzal przez okno.
– Zadzwonilas na policje?
– Myslalam, ze to Dabria…
Ruszyl do drzwi.
– Dorwe ja. Jedz do Delphic i czekaj, az przyjade.
– A pozar?
– Policja sie tym zajmie.
Zacisnelam palce na kluczykach. Moj mozg znowu nie wiedzial, na co sie zdecydowac. Chcialam uciekac z domu, byle dalej od Dabrii, i spotkac sie z Patchem, ale nie dawala mi spokoju mysl, ze Patch ma mnie zlozyc w ofierze, by stac sie czlowiekiem.
Dabria wcale nie powiedziala tego mimochodem, ani tez zeby mnie do niego zrazic. Jej slowa zabrzmialy chlodno i powaznie – i rownie na serio probowala mnie wykonczyc, abym nie skontaktowala sie z nim przed nia.
Jak powiedzial Patch, jeep stal na ulicy. Wlaczylam stacyjke i wcisnelam pedal gazu. Mknac Hawthome Lane, stwierdzilam, ze nie ma sensu znow dobijac sie do Vee na komorke, i zadzwonilam do jej domu.
– Dobry wieczor – przywitalam sie z jej mama jakby nigdy nic. – Zastalam Vee?
– Czesc, Nora! Wybyla gdzies kilka godzin temu. Chyba na impreze w Portland. Myslalam, ze jestescie