– Chyba tak.
– Odczulam to tym bardziej po smierci wuja Hakona. Ty masz jeszcze kogos, kim mozesz sie zajac, ja zostalam zupelnie sama.
– Ale pewnie bedziesz miala wlasne dzieci.
– Watpie. Mam same przykre doswiadczenia w sprawach milosnych, wiec chyba juz sie nigdy nie zakocham.
Wciaz widziala przystojnego, cudownego Erika. Jednak mysl, ze moglby byc ojcem jej dzieci, wydala sie Sarze zupelnie absurdalna. Wiedziala, ze to inne dzieci maja do Erika wieksze prawo.
– Mysle, ze Torii na pewno by sie tu podobalo. Szkoda, ze jej nie zabralismy. Jesli te widoki nie wyrwalyby jej z apatii, to juz chyba zadne inne.
Alfred nie poprawil Sary, gdy powiedziala „zabralismy”.
– To prawda – przyznal i mowil dalej z bolem w glosie, jakby zapominajac, ze dopiero rozmawiali o siostrze: – Maly Geir byl wspanialym chlopcem. Nigdy sie nie pogodze z jego odejsciem.
W ciemnosci, placzac sie w sieci moskitiery, Sara odnalazla jego dlon i ujela w swoja.
– Teraz przypominam sobie artykul w gazecie wlasnie o tym wypadku. Donoszono o kierowcy – szalencu, ktory przejechal dwoje dzieci, prawda? – Tak.
– Alfredzie, to przerazajace. Delikatnie uwolnil reke.
– Saro, spij dobrze – uslyszala na koniec, a glos, jakim to powiedzial, byl nadspodziewanie lagodny.
Nastepnego dnia przy sniadaniu zdarzylo sie cos nieoczekiwanego. Gdy weszli do jadalni, mezczyzna, ktorego sledzili, juz tam byl. Nie zwracali na niego uwagi, a Alfred usiadl tak, by moc obserwowac jego stolik. Ze swoich miejsc widzieli plecy rzekomego Tangena, a odleglosc, jaka dzielila ich stoliki, byla na tyle duza, ze bez obaw mogli prowadzic rozmowe, nie bedac slyszani. Obserwowali natomiast sposob, w jaki ow czlowiek odnosil sie do Bogu ducha winnych mlodych kelnerow. Mezczyzna zabral ze soba z Norwegii kawe i inne artykuly spozywcze.
– I to jest rzekomo wytrawny turysta! – rzekl z przekasem Alfred.
Sara tylko pokiwala glowa.
Po kilku minutach Alfred znow sie odezwal:
– Sluchaj, on ma w reku jakis list. Teraz czyta go drugi raz. Musze koniecznie to sprawdzic. Siedz tu, ja zaraz wroce, przejde sie tylko kolo niego.
– Tylko uwazaj na siebie! – rzucila bez zastanowienia, choc kierowanie takiego ostrzezenia do policjanta nie mialo wlasciwie sensu.
Sara najchetniej zapomnialaby o calym przedsiewzieciu, wolalaby spedzac na Cejlonie prawdziwy urlop. Nie powinna byla zabraniac Erikowi przyjazdu. To jest wymarzone miejsce na wypoczynek, w pelni z nim sie zgadzala. Teraz spacerowaliby plaza, poznawali sie wzajemnie i nikt nie mialby im tego za zle. Owszem, nie mogla niczego zarzucic Alfredowi, byl nawet mily na swoj nieco dziwaczny sposob, ale nic jej z nim nie laczylo poza tym, ze musieli dzielic pokoj.
Gdyby tu byl Erik, o melancholijnym, ale pelnym ciepla spojrzeniu, taki opiekunczy… Erik rozpieszczalby ja, nosilby na rekach, wdzieczny za jej oddanie i wsparcie w trudnych momentach. Dzielenie zycia z taka zimna i wymagajaca kobieta jak zona Erika musi byc ogromnie przygnebiajace. Sara wprawdzie nie spotkala nigdy Birgitte, ale Erik przedstawil ja w jak najgorszym swietle. Elden wlasnie wrocil.
– Zorientowalem sie, ze to list z Anglii przyslany na nazwisko Hakona Tangena. Sluchaj, ja musze przeczytac ten list!
– Chyba zwariowales, jak sobie to wyobrazasz?
– A jak inaczej sie dowiemy, co w nim jest, o co w ogole chodzi w calej tej sprawie? Moze mam podejsc do jegomoscia i zapytac, co robi w tym kraju, czy tak?
W tym momencie mezczyzna wstal od stolu i skierowal sie do recepcji.
– Idz za nim. Miej oczy i uszy otwarte, musze wiedziec, dokad sie teraz uda.
Zaczyna sie cos dziac! Sara byla w siodmym niebie. Nareszcie moze sie przydac.
Po dluzszej chwili, kiedy Elden powoli tracil panowanie nad soba, nie bedac w stanie dokonczyc sniadania, pojawila sie Sara.
– Wszystko 'wskazuje na to, ze wrocil do swojego pokoju. Nie szlam za nim, czekalam w recepcji. Po chwili zszedl na dol w innym ubraniu, zostawil klucz i zamowil taksowke do centrum Negombo. Czy pojedziemy za nim?
– Do Negombo? – Alfred chwile sie zastanawial. – Nie, to chyba nie byloby rozsadne. Chodz ze mna, Saro. Teraz zastosujemy sie do prawa dzungli.
Podreptala za nim, coraz bardziej niepewna jego zamiarow, zwlaszcza kiedy otworzyl drzwi do ich pokoju.
– Alfredzie, chyba nie sadzisz…?
– Musze dostac ten list w swoje rece. Sara uczepila sie jego ramienia.
– Przeciez on na pewno zabral go ze soba!
– Niekoniecznie. Zauwazylas przeciez, ze sie przebral.
– Ale teraz jest pora sprzatania pokoi.
– Mamy jeszcze nieco czasu. Sama widzisz, ze nie kreci sie tu zbyt wielu gosci.
– Czy takie sa metody dzialania policji? – zapytala ostro.
– Nie, ale pamietaj, ze ten czlowiek prawdopodobnie jest morderca, zas list nie nalezy do niego. Poza tym jestesmy tak daleko od kraju, ze…
– Wspaniale, tylko tak dalej – odparla i odwrocila sie do niego plecami. Byli na miejscu.
– Zostaniesz na strazy, dobrze? – zapytal lagodniej po chwili milczenia.
Pokiwala twierdzaco glowa.
Ustalili znaki miedzy soba, tak zeby mogli sie porozumiec przez drzwi, po czym Elden wyciagnal z kieszeni wytrych i wsliznal sie do pokoju numer siedem.
Ogromny bak zabrzeczal pomiedzy roslinami na wielkiej ogrodzonej plantacji niczym helikopter. Jakas para minela Sare. Dziewczyna, jak zwykle niepewna siebie, przygladala sie strojom innych kobiet, porownujac je ze swoim. Moze byla niestosownie ubrana? Miala na sobie lekka bawelniana sukienke i sandalki, wiec raczej sie nie wyrozniala. Odetchnela z ulga.
Drgnela, gdy dwie pokojowe z wiadrami i szczotkami na dlugich kijach pojawily sie na korytarzu. Krotkimi spojrzeniami obrzucily Sare, ktora tymczasem pilnie studiowala tutejsza roslinnosc.
Wreszcie uslyszala mocne stukanie, dochodzace z pokoju numer siedem. W tym momencie z innego pokoju wylonila sie dwojka dzieci wraz z rodzicami, wiec Sara nie mogla odpowiedziec.
Zaraz po rodzinie zjawil sie jakis robotnik, byc moze hydraulik. Przeszedl obok, usmiechajac sie przyjaznie do Sary, i podazyl schodami w gore. Sara coraz bardziej sie denerwowala, wydawalo jej sie, ze na korytarzu pojawia sie zbyt wiele ludzi.
Wreszcie zapanowal spokoj. Sara ostroznie zapukala do siodemki.
Alfred opuscil pokoj w okamgnieniu, zamykajac za soba drzwi. Sara odetchnela z wielka ulga i skierowali sie do siebie. Po drodze Sara nie szczedzila swemu towarzyszowi wymowek za to, ze przez dlugie minuty narazal ja na nieopisane zdenerwowanie.
Jakas starsza pani szla w strone sali jadalnej. Na szczescie nie zdazyla zauwazyc nic podejrzanego.
– Znalazles? – wyszeptala zaciekawiona dziewczyna. Skinal glowa.
– Zostawil go w kieszeni kurtki, ktora mial wczesniej na sobie.
– Ale chyba nie zabrales tego listu?
– Nie, skad. Cicho, nie gadaj teraz.
Kiedy znalezli sie w pokoju, Sara pytala dalej:
– Jak ci sie udalo…?
– Najzwyczajniej w swiecie sfotografowalem go i odlozylem na miejsce. List skladal sie z dwoch kartek, no i do tego koperta.
Wyjal swoj aparat fotograficzny, ktory do zludzenia przypominal zapalniczke.
– James Bond we wlasnej osobie! – krzyknela zdumiona Sara.
Rozesmial sie i wprawnymi ruchami w krotkim czasie wywolal cztery zdjecia przedstawiajace list. Oprocz nich wypadly tez dwa inne.