– Mam tylko kilka pytan.

– Wiec sie pospiesz i pytaj.

– Powiedziales, ze zamordowano tu wielu ludzi.

– Siedmioro – odpowiedzial Roy. – Szesc zabojstw z zimna krwia i jedno samobojstwo.

– Opowiedz mi o tym.

W ciagu minionych dwudziestu lat najprawdziwsza tragedia Kingmanow zmienila sie w upiekszona legende Santa Leona, przywolywana najczesciej w Dzien Zaduszny, utkana z fantazji i prawdy. Lecz podstawowe fakty byly znane i one wlasnie stanowily najbardziej realistyczna podstawe opowiesci Roya.

Kingmanowie byli bogaci. Robert Kingman byl jedynym dzieckiem Judith i Wiekiego Jima Kingmana; ale matka Roberta umarla w czasie porodu na skutek masywnego krwotoku. Wielki Jim byl bogatym czlowiekiem, a z uplywem lat stawal sie coraz bogatszy. Zarabial miliony na handlu nieruchomosciami, uprawach, ropie naftowej i dzierzawie terenow wodnych. Byl wysokim mezczyzna o szerokiej klatce piersiowej – syn odziedziczyl to po nim i lubil sie przechwalac, ze nikt na zachod od Mississipi nie potrafi zjesc wiecej stekow, wypic wiecej whiskey i zarobic wiecej pieniedzy niz on, Wielki Jim. Krotko przed swoimi dwudziestymi urodzinami Robert odziedziczyl caly majatek po tym jak Wielki Jim, wypiwszy zbyt duzo, zadlawil sie smiertelnie ogromnym, niedokladnie przezutym kawalkiem filet mignon. Przegral te zawody w obzarstwie z czlowiekiem, ktory mial dopiero zarobic miliony na dostawach materialow kanalizacyjnych, ale ktory mogl sie potem pochwalic, ze przezyl owa uczte. Robert nie przejawial dziedzicznej sklonnosci do wspolzawodnictwa w obzarstwie i opilstwie, ale posiadl zmysl do interesow, i – choc byl jeszcze bardzo mlody – zdazyl wielokrotnie pomnozyc ojcowska fortune. W wieku dwudziestu pieciu lat Robert ozenil sie z kobieta o nazwisku Alana Lee. Zbudowal dla niej dom w wiktorianskim stylu i wkrotce zaczal spelniac ojcowskie obowiazki wobec nowego pokolenia Kingmanow. Alana nie pochodzila z bogatej rodziny, ale wedlug powszechnej opinii byla najpiekniejsza kobieta w okregu, obdarzona najmilszym usposobieniem w calym stanie. Szybko przyszly na swiat dzieci. Piecioro w ciagu osmiu lat: trzech chlopcow i dwie dziewczynki. Byla to najbardziej szanowana rodzina w miescie – rodzina, ktorej zazdroszczono, ale ktora jednoczesnie darzono sympatia i podziwiano. Kingmanowie byli dobrymi katolikami i dobrymi przyjaciolmi, nie wywyzszali sie nad innych pomimo swojej pozycji, odznaczali sie hojnoscia i angazowali w zycie lokalnej spolecznosci. Robert bez watpienia kochal Alane. Wszyscy widzieli, ze ona darzy go wzajemnoscia i wrecz uwielbia; a ukochane dzieci odplacaly im sie uczuciem, jakim ich rodzice tak hojnie je obdarzali.

Pewnej sierpniowej nocy, kilka dni przed dwunasta rocznica slubu, Robert w sekrecie rozgniotl na proszek dwa tuziny tabletek nasennych, ktore lekarz zapisal Alanie jako srodek na nekajaca ja czasem bezsennosc, i wsypal go do potraw przygotowanych dla rodziny na kolacje, a takze do jedzenia przeznaczonego dla mieszkajacych w tym samym domu sluzacej, kucharki i szefa sluzby. Sam nie zjadl i nie wypil niczego, co zawieraloby ow proszek. Gdy jego zona, dzieci i sluzba gleboko spali, poszedl do garazu i przyniosl siekiere, ktora rabano drewno do dziewieciu kominkow rezydencji. Oszczedzil kucharke, sluzaca i szefa sluzby, ale nikogo wiecej. Najpierw zabil Alane, potem dwie corki, wreszcie trzech synow. Kazde z nich zostalo zgladzone w ten sam potwornie brutalny, krwawy sposob: dwoma gwaltownymi i poteznymi uderzeniami stalowego ostrza – jednym poziomym, drugim pionowym, rana tworzyla ksztalt krzyza, wycietego na plecach lub klatce piersiowej, zaleznie od pozycji spiacego w chwili smierci. Gdy juz to zrobil, Robert dopelnil dziela – obcial glowy wszystkim swoim ofiarom. Zaniosl je, broczace krwia, na dol i ustawil w rzedzie na dlugim gzymsie kominka w salonie. Byla to szokujaco makabryczna inscenizacja – szesc martwych, zbryzganych krwia twarzy, wpatrzonych w Roberta, niby lawa przysieglych czy sedziowie piekielnego trybunalu. Obserwowany przez martwe oczy swych najblizszych Robert Kingman napisal krotka notatke, przeznaczona dla tych, ktorzy nastepnego ranka mieli znalezc jej autora i jego potworne dzielo: „Moj ojciec zawsze mowil, ze przyszedlem na swiat w rzece pelnej krwi, krwi mojej matki. I wkrotce odejde, pograzony w takiej samej rzece”. Po napisaniu tej notatki zaladawal colta kalibru 0.38, wsunal jego lufe w usta, odwrocil sie w strone twarzy, na ktorych zastyglo smiertelne przerazenie, i strzelil.

Gdy Roy skonczyl opowiadac, Colin poczul przejmujace go zimno. Skulil sie i drzal gwaltownie.

– Pierwsza obudzila sie kucharka – powiedzial Roy. – Zobaczyla krew na podlodze holu i na schodach, poszla jej sladem do salonu i ujrzala glowy na kominku. Wybiegla z domu i ruszyla pedem w dol ulicy, drac sie wnieboglosy. Przebiegla prawie cala mile, nim ja zatrzymano. Podobno cala ta historia omal nie doprowadzila jej do obledu.

Noc wydawala sie ciemniejsza niz wtedy, gdy Roy zaczynal swa historie. Ksiezyc zmniejszal sie i oddalal coraz bardziej.

Od strony dalekiej autostrady dobiegl warkot ogromnej ciezarowki, zmieniajacej biegi i przyspieszajacej. Przypominal krzyk jakiegos prehistorycznego zwierzecia.

Usta Colina byly suche jak popiol. Mial dosc sliny, by moc mowic, ale jego glos dobywal sie z trudem.

– Dlaczego, na litosc boska? Dlaczego ich zabil?

– Bez powodu. – Roy wzruszyl ramionami.

– Musial byc jakis powod.

– Jesli byl, to i tak nikt go nigdy nie odkryl.

– Moze zle zainwestowal i stracil mnostwo pieniedzy?

– Nie. Zostawil fortune.

– Moze zona chciala go porzucic?

– Wszyscy jej przyjaciele twierdzili, ze byla szczesliwa w tym malzenstwie i bardzo go kochala.

Szczekanie psa.

Gwizd pociagu.

Szept wiatru w drzewach.

Ukradkowy ruch niedostrzegalnych istot.

Colin slyszal wokol siebie glosy nocy.

– Guz mozgu – powiedzial.

– Wielu ludzi tez tak sadzilo.

– Zaloze sie, ze tak wlasnie bylo. Zaloze sie, ze Kingman mial guza mozgu albo jakas inna chorobe, cos, co sprawilo, ze zachowal sie jak szaleniec.

– Byla to wowczas najbardziej powszechna teoria. Ale sekcja zwlok nie wykazala niczego. Byl zdrowy.

Colin zmarszczyl brwi.

– Zdaje sie, ze zapamietales kazdy szczegol zwiazany z ta sprawa.

– Znam ja niemal tak dobrze, jak gdyby dotyczyla mnie osobiscie.

– Ale skad wiesz, co ujawnila sekcja zwlok?

– Czytalem o tym.

– Gdzie?

– W biblitece maja na mikrofilmach wszystkie egzemplarze News Register – powiedzial Roy.

– Zajmowales sie tym?

– Owszem. To mnie interesuje. Pamietasz – mowilem ci. Smierc. Smierc mnie fascynuje. Jak tylko uslyszalem o Kingmanie, chcialem dowiedziec sie wiecej. Znacznie wiecej. Chcialem poznac kazdy, najdrobniejszy nawet szczegol. Rozumiesz? To znaczy, czy nie byloby cudownie byc w tym domu tamtej nocy, gdy on mordowal, po prostu obserwowac, chowac sie w kacie… tamtej nocy, chowac sie i patrzec, jak zabija najpierw tamtych, a potem siebie? Pomysl tylko! Wszedzie krew. Nigdy w zyciu nie widziales tyle tej cholernej krwi! Krew na scianach, krew, ktora wsiakla w posciel i potem na niej skrzepla, sliskie kaluze krwi na podlodze, krew na schodach, krew na meblach… i te szesc glow na kominku! Jezu, ale trzask! Ale niesamowity trzask!

– Znow zachowujesz sie, jakbys byl stukniety.

– A ty… Chcialbys tam byc?

– Dzieki. I ty tez bys nie chcial.

– Chcialbym jak wszyscy diabli.

– Gdybys zobaczyl cala te krew, bys sie porzygal.

– Nie ja.

– Chcesz mnie przyprawic o mdlosci.

– Znow sie mylisz.

Roy ruszyl w strone domu.

– Poczekaj chwile – powiedzial Colin.

Вы читаете Glos Nocy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату