Tym razem Roy nie odwrocil sie. Pokonal zapadajace sie schody i wkroczyl na ganek.

Colin przylaczyl sie do niego, bo nie chcial byc sam.

– Opowiedz mi o duchach.

– Bywaja noce, gdy widac w domu niesamowite swiatla. A ludzie mieszkajacy w dole ulicy mowia, ze czasem slychac krzyki przerazonych dzieci Kingmanow.

– Slysza martwe dzieci?

– Slysza, jak jecza i kloca sie o cos ze zloscia.

Colin zauwazyl, ze stoi oparty plecami o jedno z wybitych okien na parterze. Odsunal sie od niego. Roy ciagnal beznamietnie”

– Niektorzy ludzie twierdza, ze widzieli duchy gorejace w ciemnosci – dzieci bez glow, ktore wychodzily na ganek i biegaly tam i z powrotem, jakby ktos je gonil… ktos albo cos.

– Rany!

Roy wybuchnal smiechem.

– Widzieli prawdopodobnie bande bawiacych sie dzieciakow, ktore robily sobie ze wszystkich balona.

– Moze nie.

– A coz by innego?

– Moze tamci wlasnie widzieli to, o czym potem mowili.

– Ty naprawde wierzysz w duchy.

– Mam po prostu otwarta glowe – powiedzial Colin.

– Tak? To lepiej uwazaj, co do niej wpada, bo inaczej zmieni sie w otwarty smietnik.

– Ales ty cwany.

– Kazdy tak twierdzi.

– I skromny.

– Tak tez kazdy twierdzi.

– Rany.

Roy podszedl do rozbitego okna i zajrzal do srodka.

– Co tam widzisz? – spytal Colin.

– Sam zobacz.

Colin stanal obok niego i wpatrzyl sie w ciemnosc.

Przez wybita szybe naplynela fala stechlego, wstretnego zapachu.

– To salon – powiedzial Roy.

– Nic nie widze.

– To wlasnie tutaj postawil na kominku ich glowy.

– O jakim kominku ty mowisz? Tam jest ciemno jak w grobie.

– Za kilka minut twoje oczy przywykna do ciemnosci.

Cos sie poruszylo w salonie. Rozleglo sie ciche szuranie, potem szybki tupot i to cos pomknelo w strone okna.

Colin odskoczyl do tylu. Potknal sie o swoje wlasne stopy i upadl z lomotem.

Roy spojrzal na niego i wybuchnal smiechem.

– Roy, tam cos jest!

– Szczury.

– He?

– To tylko szczury.

– W tym domu sa szczury?

– Pewnie, ze sa. Przeciez to stara, zniszczona rudera. A moze dziki kot. Pewnie i jedno, i drugie – kot goniacy szczura. Jedno ci gwarantuje: to nie byl zaden upior ani duch. Uspokoj sie, na litosc boska!

Roy odwrocil sie znow w strone okna, nachylil sie i przekrzywil glowe, nasluchujac i obserwujac.

Bardziej zraniony na dumie niz poszkodowany na ciele, Colin podniosl sie szybko i zwinnie, ale juz nie podszedl do okna. Stal przy chyboczacej sie balustradzie i patrzyl na zachod – w strone miasta, a pozniej na poludnie, wzdluz Hawk Drive.

– Dlaczego nie zburzyli tego domu i nie zrownali tego miejsca z ziemia? Dlaczego nie postawili tutaj nowych budynkow? Ten teren ma pewnie wysoka cene – spytal po chwili.

Nie odwracajac sie od okna Roy powiedzial”

– Caly majatek Kingmana, nie wylaczajac ziemi, przeszedl na wlasnosc stanu.

– Dlaczego?

– Nie bylo zadnych zyjacych krewnych ani jego, ani jej – nikogo, kto moglby dziedziczyc.

– Co wladze stanowe zamierzaja zrobic z tym miejscem?

– W ciagu tych dwudziestu lat nie zdolaly zrobic absolutnie nic. Jedno wielkie zero – powiedzial Roy. – Przez jakis czas mowilo sie o sprzedazy domu i ziemi na publicznej licytacji. Potem o zaprojektowaniu w tym miejscu malego parku. Mozesz czasem o tym uslyszec, ale tylko uslyszec. A czy teraz bedziesz cicho, choc na chwile? Moje oczy zaczynaja przyzwyczajac sie do ciemnosci. Musze sie na tym skoncentrowac.

– Po co? Co jest tam takiego ciekawego?

– Probuje dojrzec gzyms nad kominkiem.

– Byles juz tutaj – powiedzial Colin. – Widziales to.

– Probuje sobie wyobrazic, ze to jest wlasnie ta noc. Noc, kiedy Kingman oszalal. Jak to bylo? Odglos uderzajacej siekiery… prawie go slysze… ssssssssswist – lup, sssssswist – lup… i kilka krotkich krzykow… jego kroki na schodach… ciezkie kroki… krew… cala ta krew…

Glos Roya uciekal gdzies w przestrzen, jakby chlopiec przeprowadzal autohipnoze. Colin poszedl na drugi koniec ganku. Pod jego krokami trzeszczaly deski. Wychylil sie poza obluzowana balustrade i wyciagnal szyje, by zajrzec za rog domu. Widzial tylko zarosniety ogrod we wszystkich mozliwych odcieniach szarosci, czerni i ksiezycowego srebra: siegajaca kolan trawe, krzaczaste zywoploty, pomaranczowe i cytrynowe drzewka, przygiete do ziemi ciezarem wlasnych, nie przycinanych galezi, rozrosniete krzewy rozane, niektore obsypane zoltymi i bialymi kwiatami, przypominajacymi strozki dymu unoszace sie w ciemnosci, i setke innych roslin, z ktorych krosna nocy utkaly jedna splatana gestwine.

Mial wrazenie, ze cos go obserwuje z glebi ogrodu. Cos nieludzkiego.

Nie badz dziecinny – myslal. – Tam niczego nie ma. To nie horror. To tylko zycie.

Probowal wytrwac w miejscu, ale prawdopodobienstwo, ze ktos na niego patrzy, przerodzilo sie w pewnosc – byl o tym przekonany. Wiedzial, ze jesli zostanie tam dluzej, pochwyci go istota o poteznych szponach i wciagnie w geste krzewy, a potem pozre w odpowiedniej dla siebie chwili. Odwrocil sie i przylaczyl do Roya.

– Idziemy? – spytal.

– Widze caly pokoj.

– Po ciemku?

– Widze spora jego czesc.

– Naprawde?

– Widze gzyms.

– Naprawde?

– Gzyms, na ktorym ustawil glowy.

Przyciagany magnesem silniejszym od jego woli, Colin stanal obok Roya. Nachylil sie i zaczal wpatrywac sie we wnetrze domu Kingmana. Bylo tam bardzo ciemno, ale teraz mogl dostrzec wiecej niz jeszcze przed chwila: dziwne ksztalty, moze stosy polamanych mebli czy gruz, cienie, ktore zdawaly sie poruszac, ale naprawde byly nieruchome, i bialy marmurowy gzyms nad kominkiem – oltarz ofiarny, na ktorym Robert Kingman zlozyl danine ze swej rodziny.

Nagle Colin poczul, ze musi natychmiast uciekac z tego miejsca, ze musi zawsze trzymac sie od niego z daleka. Wiedzial to instynktownie, jakims zwierzecym, prymitywnym przeczuciem. I, podobnie jak u zwierzecia, wlosy zjezyly mu sie na karku i zasyczal przez zacisniete zeby – cicho i bezwiednie.

Roy powtorzyl”

– Sssssssssswist – lup!

Вы читаете Glos Nocy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату