Colin powiedzial.

– Bardzo dobrze – stwierdzil Roy. – Znakomicie. Zanim skonczy sie film, bedziesz znal wszystkie potrzebne slowa i uzywal ich tak swobodnie jak ja. Trzymaj sie blisko mnie, chlopcze, a zobaczysz, jak duzo sie nauczysz. Hej, spojrz! Zobacz, co z nia teraz robi! Patrz, Colin! Ale trzask! Patrz!

Colin mial wrazenie, ze stoi na deskorolce, pedzac w dol dlugiego, stromego wzgorza, zdany tylko na laske losu. Ale wciaz patrzyl.

8

Wrocili do Santa Leona za pietnascie jedenasta i zatrzymali sie przy stacji benzynowej na Broadway. Stacja byla w nocy nieczynna. Jedyne swiatlo palilo sie przy automacie z napojami.

Roy grzebal w kieszeni szukajac drobnych.

– Czego sie napijesz? Ja stawiam.

– Mam pieniadze – powiedzial Colin.

– Placiles za kolacje.

– No dobrze… sok winogronowy.

Milczeli przez chwile, saczac swoje napoje.

– Ale noc, co – wreszcie odezwal sie Roy.

– Owszem.

– Dobrze sie bawisz?

– Jasne.

– Ja bawie sie swietnie, a wiesz dlaczego?

– Dlaczego?

– Bo ty tu jestes.

– Pewnie – stwierdzil Colin, wciaz majac o sobie nie najlepsze zdanie. – Zawsze jestem dusza towarzystwa.

– Mowie powaznie – stwierdzil Roy. – Takiego przyjaciela jak ty ze swieca szukac.

Tym razem Colin zaczerwienil sie nie tylko z zazenowania, ale rowniez z dumy.

– Prawde mowiac – dodal Roy – jestes jedynym przyjacielem jakiego mam, jedynym, jakiego potrzebuje.

– Masz setki przyjaciol.

– To tylko znajomi. Jest ogromna roznica miedzy przyjaciolmi a znajomymi. Dopoki sie tu nie sprowadziles, wielu uwazalem za przyjaciol.

Colin nie wiedzial, czy Roy mowi prawde, czy tylko zartuje.

Nie mial doswiadczenia, ktore pozwoliloby mu to ocenic, poniewaz nikt dotad nie rozmawial z nim tak jak Roy.

Roy odstawil oprozniona do polowy butelke coli i wyciagnal z kieszeni scyzoryk.

– Mysle, ze nadszedl juz czas.

– Na co?

Stojac w lagodnym swietle plynacym z automatu, Roy otworzyl scyzoryk, przystawil koniec ostrza do wzgorka na dloni i nacisnal na tyle mocno, by poplynela krew: jedna, gruba kropla. Szkarlatna perla. Scisnal malenka rane, az zaczelo sie saczyc wiecej krwi, ktora sciekala teraz po jego rece. Colin byl zaszokowany.

– Dlaczego to robisz?

– Daj dlon.

– Oszalales?

– Zrobimy to tak, jak robia to Indianie.

– Co?

– Zostaniemy bracmi krwi.

– Juz jestesmy przyjaciolmi.

– Bracia krwi to cos o wiele wazniejszego.

– Ach tak? Dlaczego?

– Gdy nasza krew sie zmiesza, bedziemy jak jedna osoba. I wszyscy, z ktorymi kiedys sie zaprzyjaznie, beda tez twoimi przyjaciolmi. A twoi stana sie moimi. Zawsze bedziemy trzymac sie razem, nigdy osobno. Wrogowie jednego z nas beda wrogami drugiego, wiec bedziemy dwukrotnie silniejsi i madrzejsi niz inni. Nigdy nie bedziemy walczyc w pojedynke. Ty i ja wobec calego cholernego swiata. Wiec niech ten swiat ma sie lepiej na bacznosci.

– I to wszystko dzieki jednemu krwawemu usciskowi rak? – spytal Colin.

– Wazne jest to, co ten uscisk symbolizuje. Jest tym samym, czym jest przyjazn, milosc i zaufanie.

Colin nie mogl odwrocic wzroku od szkarlatnej pregi, przecinajacej dlon i nadgarstek Roya.

– Daj mi reke – powiedzial jego przyjaciel.

Colin byl podekscytowany slowami Roya. Mial zostac bratem krwi… Odczuwal tez lekkie obrzydzenie.

– Ten noz nie wydaje sie specjalnie czysty.

– Jest czysty.

– Mozna dostac zakazenia, gdy ma sie brudna rane.

– Gdyby tak bylo, to czy pierwszy nacialbym sobie dlon?

Colin zawahal sie.

– Rany boskie, dziurka nie bedzie wieksza niz po ukluciu szpilka – przekonywal Roy. – A teraz daj mi reke.

Colin niechetnie wysunal prawa reke, dlonia do gory. Trzasl sie. Roy chwycil go mocno i przystawil czubek ostrza do jego skory.

– Zakluje tylko przez chwile – zapewnil.

Colin sie nie odezwal, by nie zdradzic drzenia glosu.

Bol byl nagly, ostry, ale trwal krotko. Colin zagryzl wargi, powstrzymujac lzy.

Roy zlozyl scyzoryk i schowal go.

Colin scisnal drzacymi palcami rane, az zaczela obficie krwawic.

Roy wsunal swa skrwawiona dlon w dlon Colina. Jego uscisk byl mocny. Colin odwzajemnil go tak mocno, jak tylko potrafil. Ich dlonie klasnely cicho.

Stali przed pusta stacja, w chlodnym powietrzu przesiaknietym zapachem benzyny. Patrzyli sobie w oczy, dzielac sie oddechami, pewni swojej sily, niezwyklosci i dzikiej mocy.

– Moj bracie – powiedzial Roy.

– Moj bracie.

– Na zawsze – dodal Roy.

– Na zawsze.

Colin skupil cala swa uwage na krwawej plamce, ktora widniala na jego dloni, probujac uchwycic chwile, w ktorej krew Roya zmiesza sie z jego krwia.

9

Po tej mistycznej ceremonii Roy wytarl lepka dlon o spodnie i podniosl butelke pepsi.

– Co chcesz teraz robic?

– Jest juz po jedenastej – zauwazyl Colin.

– Chyba nie zmienisz sie w dynie, kiedy wybije polnoc?

– Lepiej pojde do domu.

– Jest jeszcze wczesnie.

– Jesli moja matka wroci do domu i zobaczy, ze mnie nie ma, bedzie sie martwic.

– Chyba nie bardzo – sadzac z tego, co mowiles.

Вы читаете Glos Nocy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату