– Probujesz mi wmowic, ze zabijales ludzi?

– Dwa razy.

– A dlaczego nie sto?

– Bo tylko dwa.

– Nastepnym razem powiesz, ze tak naprawde to jestes osmionoga, szesciooka istota z Marsa, przebrana za czlowieka.

– Urodzilem sie w Santa Leona – powiedzial Roy chlodno. – Zawsze tu mieszkalismy, przez cale zycie. Nigdy nie bylem na Marsie.

– Roy, to zaczyna byc nudne.

– Och, to nigdy nie bedzie nudne. Zanim lato dobiegnie konca, zabijemy kogos, ty i ja, razem.

Colin udawal, ze sie zastanawia.

– Moze prezydenta Stanow Zjednoczonych?

– Po prostu kogos z Santa Leona. To bedzie prawdziwy trzask.

– Roy, daj sobie spokoj. Nie wierze w ani jedno slowo z tego, co mowisz. I nigdy nie uwierze.

– Uwierzysz. W koncu uwierzysz.

– Nie. To tylko bajeczka, gra, kolejny sprawdzian. I bardzo chcialbym wiedziec, po co to robisz.

Roy nie odpowiedzial.

– No coz, zdaje mi sie – powiedzial Colin – ze zaliczylem ten sprawdzian. Udowodnilem ci, ze nielatwo zrobic ze mnie idiote. Nie dam sie zlapac na te twoja bzdurna historyjke. Rozumiesz?

Roy usmiechnal sie i skinal glowa. Zerknal na zegarek.

– Sluchaj, na co masz ochote? Chcesz jechac do Fairmont i obejrzec film?

Colina zbilo z tropu to nagle przejscie na inny temat i zmiana w zachowaniu Roya.

– Co to jest Fairmont?

– Kino na swiezym powietrzu, oczywiscie. Jesli bedziemy caly czas jechac po Ranch Road, a potem zawrocimy przy wzgorzach, to wyjedziemy na wzniesienie nad Fairmont. Mozemy tam siedziec i ogladac film za darmo.

– Mozna cos uslyszec?

– Nie, ale to niepotrzebne przy takich filmach, jakie daja w Fairmont.

– Co oni tam wyswietlaja, do diabla – nieme filmy?

Roy byl zdumiony.

– Chcesz powiedziec, ze mieszkasz tu od miesiaca i jeszcze nie wiesz, co to jest Fairmont?

– Czasem czuje sie przy tobie jak facet opozniony w rozwoju.

– Naprawde nie wiesz?

– Powiedziales, ze to kino na swiezym powietrzu.

– Cos wiecej – stwierdzil Roy. – Chlopie, ale sie zdziwisz!

– Nie lubie niespodzianek.

– Jedziemy.

Roy wspial sie na swoj rower i odjechal. Colin ruszyl za nim. Zjechal z chodnika na ulice i posuwal sie od latarni do latarni, przecinajac polacie swiatla i cienia, naciskajac mocno na pedaly, by nadazyc za przyjacielem.

Gdy dotarli do Ranch Road i skierowali sie na poludniowy wschod, oddalajac sie od miasta, musieli wlaczyc swiatla przy rowerach. Ostatnie slady slonca zniknely z krawedzi wysokich chmur: zapadla noc, ktorej nie rozswietlaly juz uliczne latarnie. Po obu stronach drogi, na tle szaroczarnego nieba, wznosily sie lancuchy lagodnych, bezdrzewnych, czarnych jak smola wzgorz. Od czasu do czasu minal ich jakis samochod, ale na ogol cala szose mieli dla siebie.

Colin czul sie w ciemnosci nieswojo. Nigdy nie wyzbyl sie dziecinnego leku przed samotnoscia w mroku nocy, ktora to slabosc niepokoila czasem jego matke i nieodmiennie doprowadzala do furii jego ojca. Zawsze spal przy zapalonym swietle. A teraz trzymal sie blisko Roya, absolutnie przekonany, ze znajdzie sie w niebezpieczenstwie, jesli zostanie w tyle. Wowczas cos przerazajacego, cos nieludzkiego, cos ukrytego w nieprzeniknionych ciemnosciach zalegajacych pobocze drogi, wyciagnie po niego swe lapy, chwyci w wielkie jak sierpy szpony, zrzuci z siodelka i pozre, miazdzac z glosnym trzaskiem jego kosci i rozbryzgujac krew. Albo jeszcze gorzej. Byl wielbicielem horrorow – filmow i ksiazek – nie dlatego, ze opisywaly barwne mity i mialy zywa akcje, ale dlatego, ze przedstawialy, w jego przekonaniu, realnie istniejaca rzeczywistosc, ktorej wiekszosc doroslych nie brala powaznie. Wilkolaki, wampiry, zombi, rozkladajace sie ciala, ktorym nie bylo dane spoczac w trumnach, i setki innych diabelskich stworow naprawde istnialy. Intelektualnie mogl je odrzucac – jako fantastyczne bestie, potwory zrodzone w wyobrazni – ale w glebi duszy wiedzial, ze one sa, powstale z martwych, przyczajone, wyczekujace, ukryte, glodne. Noc byla rozlegla, stechla piwnica, schronieniem wszystkiego, co pelza, czolga sie i wije. Noc miala uszy i oczy. Przemawiala okropnym starczym, skrzeczacym glosem. Jesli sluchalo sie uwaznie, tlumiac watpliwosci i otwierajac podwoje umyslu, mozna bylo uslyszec przerazajacy glos nocy. Szeptal o grobach, gnijacym ciele, demonach, duchach i potworach zaludniajacych bagna. Opowiadal o rzeczach niewypowiedzianych.

Musze z tym skonczyc – powtarzal sobie Colin. – Dlaczego caly czas tak sie zadreczam? Rany.

Uniosl sie lekko na siodelku, by mocniej naciskac pedaly, zdecydowany ani na chwile nie oddalac sie od Roya.

Jego ramiona pokryla gesia skorka.

7

Zjechali z Ranch Road na ledwie widoczna w blasku ksiezyca polna droge. Roy prowadzil. Za szczytem pierwszego wzgorza trakt zmienil sie w waska sciezke. Cwierc mili dalej sciezka skrecila na polnoc, ale chlopcy zmierzali na zachod, przedzierajac sie przez gesta trawe i brnac po piaszczystym terenie.

Gdy od chwili opuszczenia sciezki minela niecala minuta, swiatelko przy rowerze Roya nagle zgaslo.

Colin zatrzymal sie natychmiast, czujac, ze jego serce tlucze sie dziko niczym krolik w klatce.

– Roy? Gdzie jestes? Cos nie w porzadku? Co sie stalo, Roy?

Roy wynurzyl sie z ciemnosci i wkroczyl w blade polkole swiatla rzucanego przez lampke roweru Colina.

– Mamy jeszcze do pokonania dwa wzgorza, zanim dotrzemy na miejsce. Nie ma sensu meczyc sie dalej z tymi rowerami. Zostawmy je tutaj. Zabierzemy w drodze powrotnej.

– A jesli ktos je ukradnie?

– Kto?

– Skad mam wiedziec? A jesli?

– Miedzynarodowy gang zlodziei, majacy w kazdym miescie swoich agentow? – Roy potrzasnal glowa, nie starajac sie ukryc zniecierpliwienia. – Nie spotkalem jeszcze nikogo, kto martwilby sie takimi bzdurami jak ty.

– Gdyby ktos je ukradl, musielibysmy wracac do domu pieszo – piec albo szesc mil, moze nawet wiecej.

– Chryste, Colin, nikt nawet nie wie, ze te rowery tu leza. Nikt ich nawet nie zauwazy, nie mowiac o kradziezy.

– No dobra, a jak wrocimy i nie znajdziemy ich w tych ciemnosciach?

Przez twarz Roya przebiegl grymas, nadajac jej demoniczny, jakis nieludzki wyraz. A moze to tylko gra swiatla i cienia? – pomyslal Colin.

– Znam to miejsce – powiedzial niecierpliwie. – Czesto tu bywam. Wierz mi. Ruszysz sie wreszcie? Stracimy film.

Odwrocil sie i odszedl.

Colin wahal sie do chwili, w ktorej uswiadomil sobie, ze jesli nie porzuci roweru, to Roy porzuci jego. Nie chcial zostac sam w srodku tego pustkowia. Polozyl rower na boku i zgasil lampke.

Ze wszystkich stron otoczyla go ciemnosc. Nagle dobiegl go dzwiek tysiaca dziwacznych piesni: nieustanne rechotanie ropuch. Czy tylko ropuch? Moze czegos znacznie bardziej niebezpiecznego. Wiele dziwnych glosow przylaczylo sie do tego chrapliwego choru.

Colina zalala fala strachu, jak zolc wyplywajaca z rozerwanego jelita. Miesnie krtani naprezyly sie. Mial trudnosci z przelykaniem. Gdyby Roy zawolal go, nie bylby w stanie odpowiedziec. Pomimo chlodnej bryzy poczul

Вы читаете Glos Nocy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату