wyladowal w jednej z ran po kuli i wszedzie rozlala sie krew – Colin pomyslal wtedy o zbrodni Kingmana – i wszyscy mezczyzni w kapielowkach byli zbryzgani krwia, i ojciec Colina krzyczal, zeby wszyscy sie cofneli, i choc Irv nakazal mu nie strzelac w strone pokladu, Frank wpakowal jeszcze jeden pocisk w mozg rekina, ktory w koncu przestal sie ruszac, i wszyscy byli bardzo podnieceni – mowili i krzyczeli jeden przez drugiego, i przykucneli we krwi, i przewrocili rekina na bok, rozpruli mu brzuch nozem do patroszenia ryb, choc biale cialo stawialo przez chwile opor, ale potem uleglo i z dlugiej szczeliny wyplynela cuchnaca, sluzowata masa wnetrznosci i na wpol strawionych ryb, i gdy przygladajacy sie wiwatowali, ci, ktorzy kleczeli wokol rekina, zaczeli pelzac po tej obrzydliwej mazi, szukajac mitycznej monety, obraczki, pudelka z cygarami albo sztucznej szczeki, smiejac sie i zartujac, a nawet obrzucajac sie calymi garsciami krwawego blota.
Nagle Colin znalazl w sobie dosc sily, by ruszyc sie z miejsca. Podazyl niepewnym krokiem w strone dzioba, posliznal sie we krwi, zachwial i niemal upadl. Gdy juz odszedl od szalejacych mezczyzn tak daleko, jak tylko zdolal, wychylil sie za reling i zwymiotowal.
Zanim skonczyl, pojawil sie ojciec. Barbarzynca, dziki mysliwy – skora umazana krwia, wlosy zlepione krwia, oczy pelne szalenstwa. Spytal cicho, ale dobitnie”
– Co sie z toba dzieje?
– Wymiotowalem – odpowiedzial Colin slabym glosem. – Po prostu zwymiotowalem. Juz po wszystkim.
– Co sie z toba, u diabla, dzieje?
– Juz dobrze.
– Chcesz mi narobic wstydu?
– He?
– I to na oczach moich przyjaciol.
Colin gapil sie na niego, nie mogac pojac, o co chodzi.
– Smieja sie z ciebie.
– No…
– Kpia sobie z ciebie.
Colinowi krecilo sie w glowie.
– Czasem sie nad toba zastanawiam – powiedzial ojciec.
– Nie moglem sie powstrzymac. Porzygalem sie. Nic nie moglem na to poradzic.
– Czasem sie zastanawiam, czy jestes moim synem.
– Jestem. Oczywiscie, ze jestem.
Ojciec przysunal sie jeszcze blizej i przygladal sie Colinowi, jak gdyby chcial odnalezc w jego rysach podobienstwo do starego przyjaciela czy tez mleczarza. Mial cuchnacy oddech.
Whiskey i piwo.
I krew.
– Czasem w ogole nie zachowujesz sie jak chlopak. Czasem sprawiasz wrazenie kogos, kto nigdy nie bedzie mezczyzna – stwierdzil ojciec spokojnie, ale niecierpliwie.
– Staram sie.
– Naprawde?
– Naprawde – powiedzial Colin rozpaczliwie.
– Czasem zachowujesz sie jak ciota.
– Przykro mi.
– Czasem zachowujesz sie jak cholerny pedal.
– Nie chcialem zrobic ci wstydu.
– Chcesz wziac sie w garsc?
– Tak.
– Mozesz wziac sie w garsc?
– Tak.
– Mozesz?
– Pewnie, ze moge.
– Zrobisz to?
– Jasne.
– No to zrob to.
– Potrzebuje kilku minut…
– Teraz! Zrob to teraz!
– OK.
– Wez sie w garsc.
– OK. Jestem OK.
– Trzesiesz sie.
– Nie trzese sie.
– Idziesz ze mna?
– Ide.
– Pokaz tym facetom, czyim jestes synem.
– Jestem twoim synem.
– Musisz to udowodnic, junior.
– Udowodnie.
– Daj mi dowod.
– Czy moge dostac piwo?
– Co?
– Mysle, ze to by mi pomoglo.
– W czym pomoglo?
– Poczulbym sie lepiej.
– Chcesz piwa?
– Tak.
– No, wreszcie mowisz jak mezczyzna.
Frank Jacobs usmiechnal sie szeroko i potargal wlosy syna zakrwawiona reka.
15
Colin siedzial na laweczce pod sciana przybudowki, saczyl zimne piwo i zastanawial sie, co bedzie dalej. Nie znalazlszy niczego ciekawego w zoladku rekina, mezczyzni wyrzucili martwa bestie za burte. Unosila sie przez chwile na wodzie, po czym nagle zatonela albo wciagnela ja w glebie inna krwiozercza istota. Ociekajacy krwia mezczyzni ustawili sie jeden obok drugiego wzdluz relingu rufowego, a Irv polewal ich za pomoca weza morska woda. Zdjeli kapielowki, ktore trzeba bylo wyrzucic, i szorowali sie kostkami zoltego mydla, caly czas zartujac na temat swoich genitalii. Kazdy dostal wiadro slodkiej wody do splukania mydlin. Gdy zeszli na dol, zeby wysuszyc sie i ubrac, Irv zmyl poklad, usuwajac ostatnie slady krwi.
Pozniej zabawiali sie strzelaniem do rzutkow. Charlie i Irv zawsze mieli na pokladzie dwie strzelby i wyrzutnie, na wypadek, gdyby nie braly ryby i trzeba bylo jakos zabawic klientow. Mezczyzni pili whiskey i piwo, celowali do wirujacych spodkow i zupelnie zapomnieli o celu wyprawy.
Z poczatku Colin mruzyl oczy przy kazdym wystrzale, ale po chwili huk broni przestal robic na nim jakiekolwiek wrazenie.
Jeszcze pozniej, gdy juz znudzili sie strzelaniem do rzutkow, zaczeli polowac na nurkujace mewy w poblizu lodzi. Ptaki nie reagowaly na grzmot wystrzalow; nie przerwaly polowania i wydawaly niesamowite, przerazliwe krzyki, najwidoczniej nieswiadome tego, ze sa zabijane.
Ta nowa rzez nie wywolala juz w Colinie wstretu i obrzydzenia, jak staloby sie jeszcze tak niedawno. Nie czul absolutnie niczego, gdy patrzyl na padajace martwe ptaki. Dziwil go tylko brak jakiejkolwiek reakcji – przenikal go wewnetrzny chlod i doskonala obojetnosc.
Strzelby grzmialy i mewy rozrywaly sie na niebie. Tysiace malenkich kropel krwi rozpryskiwalo sie w zlotym