Colin usmiechnal sie szeroko, poniewaz nabral juz pewnosci, ze to tylko gra.

– Nikim szczegolnym. Kim tylko chcesz. A moze bys wybral nazwisko z ksiazki telefonicznej?

Roy ponownie odwrocil sie w strone okna.

Colin oparl sie o szafke i czekal.

Po chwili Roy spojrzal na zegarek i powiedzial”

– Musze wracac do domu. Moi rodzice ida na obiad do wujka Marlona. To najzwyklejszy dupek. Ale musze z nimi isc.

– Zaraz, zaraz – powiedzial Colin. – Nie uda ci sie zmienic tak szybko tematu. Nie mozesz sie od tego wykrecic. Mowmy o tym, kogo masz zabic.

– Nie mialem zamiaru sie wykrecac.

– No wiec?

– Musze o tym pomyslec przez jakis czas.

– Pewnie – stwierdzil Colin. – Przez piecdziesiat najblizszych lat.

– Nie. Tylko do jutra. Powiem ci, kto to bedzie.

– Przypomne ci.

Roy przytaknal z powaga.

– Kiedy juz zaczne dzialac, nie zdolasz mnie zatrzymac.

18

Weezy Jacobs byla umowiona na bardzo wazna kolacje w niedziele wieczorem. Dala Colinowi pieniadze, zeby zjadl cos u Charly’ego, a przy okazji uraczyla go krotkim wykladem o koniecznosci odpowiedniego odzywiania sie – nie tylko tlustym hamburgerem i frytkami.

Po drodze wstapil do Rhineharta, duzego domu towarowego, oddalonego od restauracji o jedna przecznice. Byl tu duzy dzial z paperbackami. Colin przegladal tytuly ksiazek w stojakach, szukajac ciekawych pozycji sf i powiesci o zjawiskach nadprzyrodzonych.

Po chwili zorientowal sie, ze do stoiska podeszla ladna dziewczyna, mniej wiecej w jego wieku, i stanela kilka stop dalej. Nad stojakami znajdowaly sie jeszcze dwie polki, na ktorych ksiazki ustawiono rzedem, a nie jedna obok drugiej, zeby bylo widac okladki. Dziewczyna ogladala je, z glowa przechylona na bok, by moc odczytac z grzbietow tytuly. Byla ubrana w szorty i Colin przez chwile wpatrywal sie w jej ladne, szczuple nogi. Wlosy dziewczyny byly zlote.

Uswiadomila sobie, ze patrzy na nia, podniosla glowe i usmiechnela sie.

– Czesc.

On takze sie usmiechnal.

– Czesc.

– Jestes jednym z przyjaciol Roya Bordena, prawda?

– Skad wiesz?

Znow przekrzywila glowe, jak gdyby Colin byl jeszcze jedna ksiazka na polce, a ona odczytywala tytul.

– Wy dwaj przypominacie bliznieta syjamskie. Rzadko kiedy widuje sie was osobno.

– Teraz jestem sam – powiedzial.

– Mieszkasz tu od niedawna.

– Tak. Od pierwszego czerwca.

– Jak sie nazywasz?

– Colin Jacobs. A ty?

– Heather.

– Ladnie.

– Dziekuje.

– Heather jak?

– Obiecaj, ze nie bedziesz sie smial.

– He?

– Przyrzeknij, ze nie bedziesz smial sie z mojego nazwiska.

– A dlaczego mialbym sie smiac?

– Bo nazywam sie Heather Lipshitz.

– Nie wierze.

– Owszem. Brzmialoby okropnie, gdybym nazywala sie Zelda Lipshitz. Albo Sadie Lipshitz. Ale Heather brzmi jeszcze gorzej, bo imie i nazwisko nie pasuja do siebie, a imie jeszcze bardziej podkresla to straszne nazwisko. Ale ty sie nie smiales.

– Oczywiscie, ze nie.

– Wiekszosc dzieciakow wybucha smiechem.

– Bo wiekszosc dzieciakow jest glupia.

– Lubisz czytac? – spytala Heather.

– Tak.

– Co czytasz?

– Sf. A ty?

– Prawie wszystko. Czytalam troche sf. Obcy na obcej ziemi.

– To wspaniala ksiazka.

– Ogladales Gwiezdne wojny? – spytala.

– Cztery razy. A Bliskie spotkania szesc.

– Widziales Obcego?

– Owszem. Podobaja ci sie takie filmy?

– Pewnie. Jak w TV leci jakis stary film z Christopherem Lee, nie mozna mnie odciagnac od telewizora – powiedziala.

– Naprawde lubisz horrory? – Byl zaskoczony.

– Im straszniejsze, tym lepsze. – Popatrzyla na zegarek. – Musze juz wracac do domu na obiad. Milo sie z toba rozmawialo, Colin.

Gdy zwrocila sie w strone wyjscia, powiedzial”

– Ee… poczekaj jeszcze chwile. – Znow na niego spojrzala i Colin zaczal przestepowac niezgrabnie z nogi na noge. – Ee… u Baroneta bedzie w tym tygodniu nowy horror.

– Widzialam zwiastun.

– Podobal ci sie?

– Moze byc – powiedziala.

– Czy chcialabys… no… to znaczy… to znaczy, czy myslisz, ze…

– Chcialabym. – Usmiechnela sie.

– Naprawde?

– Pewnie.

– No wiec… mam do ciebie zadzwonic, czy skontaktujemy sie jakos inaczej?

– Zadzwon.

– Jaki masz numer?

– Jest w ksiazce. Mozesz mi wierzyc lub nie, ale jestesmy w miescie jedyna rodzina o nazwisku Lipshitz.

– Zadzwonie jutro. – Usmiechnal sie.

– OK.

– Jesli ci to odpowiada.

– Jak najbardziej.

– Na razie.

– Do widzenia, Colin.

Patrzyl, jak wychodzi ze sklepu. Serce walilo mu jak oszalale.

Rany.

Вы читаете Glos Nocy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату