Dzialo sie z nim cos dziwnego. Nie mial watpliwosci. Nigdy przedtem nie umial rozmawiac w ten sposob z dziewczyna – albo rozmawiac z dziewczyna taka jak ta. Zazwyczaj juz na samym poczatku nie mogl wykrztusic ani slowa. Ale nie tym razem. Poszlo mu tak gladko. Na Boga, umowil sie z nia nawet na randke! Pierwsza randke w zyciu. Naprawde cos sie z nim dzialo, cos bardzo dziwnego.
Ale co?
Dlaczego?
Kilka godzin pozniej lezal juz w lozku i sluchal jednej ze stacji radiowych w Los Angeles. Rozmyslal o tych wszystkich donioslych zmianach w swoim zyciu. Mial tak wspanialego przyjaciela, dostapil zaszczytu bycia menedzerem druzyny i wlasnie umowil sie z tak ladna i mila dziewczyna jak Heather – czego wiecej mogl pragnac?
Nigdy przedtem nie byl tak zadowolony. Najwazniejsza role w jego zyciu odgrywal oczywiscie Roy. Bez jego pomocy nigdy nie zainteresowalby sie nim trener Malinoff i nigdy nie zostalby menedzerem reprezentacji juniorow. I bez zbawczego wplywu Roya z pewnoscia nigdy nie zdobylby sie na odwage, by zaproponowac Heather randke. Co wiecej – gdyby nie byl jego przyjacielem, nawet by sie do niego nie odezwala. Czyz nie byla to pierwsza rzecz, jaka mu powiedziala? „Jestes przyjacielem Roya Bordena, prawda?” Gdyby nie byl jego przyjacielem, nawet by na niego nie spojrzala.
Ale spojrzala, i to dwa razy.
No i zgodzila sie na randke.
Zycie bylo piekne.
Pomyslal o dziwnych opowiesciach Roya. Mordowany kot w klatce. Chlopiec oblany plynem do zapalniczki i podpalony. Wiedzial, ze to tylko zmyslone historyjki. Testy. Roy sprawdzal go z jakiegos powodu. Wyrzucil z mysli kota i spalonego chlopca. Nie chcial, by te glupie historie zniszczyly jego dobry nastroj.
Zamknal oczy i wyobrazil sobie, ze tanczy z Heather w wielkiej sali balowej. On byl ubrany we frak. Ona miala czerwona suknie wieczorowa. Nad ich glowami plonal krysztalowy zyrandol. Tak dobrze im sie tanczylo, ze zdawali sie plynac nad ziemia.
19
Bylo wczesne poniedzialkowe popoludnie i Colin siedzial przy stole w swojej sypialni, sklejajac plastikowy model, przedstawiajacy Lona Chaneya w roli upiora nawiedzajacego opere. Kiedy zadzwonil telefon, musial pobiec do pokoju matki; u siebie nie mial aparatu.
Byl to Roy.
– Colin, musisz natychmiast przyjsc.
– Dokad?
– Do mnie.
Colin spojrzal na zegarek elektroniczny, stojacy na nocnym stoliku: piec po pierwszej.
– Mielismy spotkac sie o drugiej.
– Wiem. Ale musisz przyjsc juz teraz.
– Po co?
– Moich starych nie ma w domu, a jest tu cos, co koniecznie musisz zobaczyc. Nie moge ci powiedziec przez telefon. Musisz przyjsc teraz, od razu, jak najszybciej. Pospiesz sie!
Roy odlozyl sluchawke.
Dalszy ciag gry – pomyslal Colin.
Dziesiec minut pozniej dzwonil do drzwi Bordenow.
Otworzyl Roy. Byl zarumieniony i podniecony.
– Co sie dzieje? – spytal Colin.
Roy pociagnal go do srodka i zatrzasnal drzwi. Stali w holu. Za nimi znajdowal sie nieskazitelnie czysty salon. Saczace sie przez szmaragdowozielone zaslony swiatlo sprawialo, ze Colin czul sie, jakby nurkowal gleboko pod powierzchnia morza.
– Chce, zebys rzucil okiem na Sare.
– Na kogo?
– Na Sare. Mowilem ci o niej w piatek wieczorem, zanim sie rozstalismy. Ta dziewczyna jest tak dobra, ze moglaby wystepowac w pornosach, i mysle, ze znalazlby sie sposob, by ja wypieprzyc.
Colin otworzyl oczy ze zdumienia.
– Jest tutaj?
– No… niezupelnie. Chodz na gore. Zobaczysz.
Colin nigdy dotad nie byl w sypialni Roya i jej widok wprawil go w zdumienie. Nie przypominala pokoju nastolatka; wlasciwie nie przypominala miejsca, w ktorym ktokolwiek naprawde mieszka, dziecko czy dorosly. Dywan wygladal tak, jakby go przed chwila odkurzono. Ciemne sosnowe meble byly wypolerowane do polysku. Colin nie mogl dostrzec ani jednego wgniecenia czy rysy, za to widzial swoje odbicie jak w lustrze. Ani sladu kurzu. Ani sladu brudu. Zadnych odciskow palcow przy kontakcie. Lozko bylo starannie poscielone, posciel dokladnie wyrownana, a rogi pozawijane – jak w koszarach. Na polce ustawiono w rownym rzedzie duzy czerwony slownik i rzad identycznych tomow encyklopedii. Ale nic wiecej. Absolutnie nic. Nie bylo ozdob, modeli samolotow, komiksow, sprzetu sportowego, niczego, co wskazywaloby, ze Roy ma jakies hobby czy chocby zwykle, ludzkie zainteresowania. Bylo oczywiste, ze pokoj odzwierciedla osobowosc pani Borden, a nie jej syna.
Najbardziej zdumiewaly puste, nieskazitelnie biale sciany. Nie bylo tu obrazow. Nie bylo fotografii ani plakatow. W holu na dole, a takze w salonie i na scianach wzdluz schodow wisialo pare obrazow olejnych, jakas akwarela i kilka tanich kopii, ale tutaj wszystko bylo nagie i biale. Colin mial wrazenie, ze wszedl do celi mnicha.
Roy poprowadzil go do okna.
W odleglosci nie wiekszej niz piecdziesiat stop, na tylach sasiedniego domu, opalala sie kobieta. Miala na sobie biale bikini i lezala na czerwonym przescieradle kapielowym, rozlozonym na skladanym lozku. Oczy przyslonila malenkimi bialymi poduszeczkami, chroniacymi przed sloncem.
– To naprawde wspaniala dupa – powiedzial Roy.
Rece kobiety spoczywaly wzdluz bokow, dlonmi do gory, ulozone jakby w blagalnym gescie. Byla opalona, szczupla i zgrabna.
– To jest Sara? – spytal Colin.
– Sara Callahan. Mieszka obok. – Roy podniosl lornetke, ktora lezala na podlodze pod oknem. – Masz. Przyjrzyj sie blizej.
– A jak mnie zauwazy?
– Nie zauwazy.
Colin podniosl lornetke do oczu, nastawil ostrosc i odszukal kobiete. Gdyby naprawde byla tak blisko, jak ujrzal ja przez lornetke, to poczulaby jego oddech na skorze.
Sara byla piekna. Nawet gdy lezala bez ruchu, jej cialo promieniowalo zmyslowa obietnica. Miala pelne, dojrzale usta; raz nawet je oblizala, gdy na nia patrzyl.
Colina ogarnelo szczegolne poczucie sily. W myslach dotykal Sare Callahan, lecz ona o tym nie mogla wiedziec. Lornetka stala sie jego ustami, jezykiem i palcami, ktore badaly te kobiete i poznawaly jej smak, badaly ja, podstepnie naruszajac nietykalnosc jej ciala. Doswiadczyl lagodnej synestezji: zdawalo mu sie, ze w jakis magiczny sposob jego oczy, oprocz zdolnosci widzenia, maja takze zdolnosc czucia. Oczami wachal jej zdrowe, geste i plowe wlosy. Oczami wyczuwal nierownosc jej skory, gietkosc ciala, miekka kraglosc piersi i wilgotne cieplo wonnego zakatka, w ktorym zbiegaly sie uda. Oczami calowal jej wklesly brzuch i smakowal kropelki potu, ktore otaczaly ja niby drogocenny pas klejnotow. Czul przez chwile, ze moglby zrobic z nia to, czego pragnie cieszyl sie calkowita bezkarnoscia. Byl niewidzialny.
– Chcesz wlezc w jej majtki? – spytal zniecierpliwiony Roy.
W koncu Colin opuscil lornetke.
– Mialbys na nia ochote? – spytal Roy.