Colin wychylil sie w strone przedniego siedzenia i wpatrywal sie w ciemnosc przez pozbawione szyby okno, ale nie mogl niczego dostrzec.

– Popelnilem blad, Colin.

Colin czekal.

– Slyszysz mnie?

Colin nie odpowiedzial.

– Zrobilem bardzo glupia rzecz – powiedzial Roy.

Colin potrzasnal glowa. Spodziewal sie tego, ale dziwil sie, ze Roy ucieka sie do tak prymitywnych sztuczek.

– Ta gra zaszla za daleko – powiedzial Roy.

Nic z tego – myslal Colin. – Nie przekonasz mnie. Nie po tym, co sie stalo. Nigdy wiecej.

– Chyba wystraszylem cie bardziej, niz zamierzalem – powiedzial Roy. – Przykro mi. Naprawde.

– Rany – powiedzial cicho Colin.

– Tak naprawde nie chcialem wykoleic tego pociagu.

Colin ponownie wyciagnal sie na siedzeniu, ulozyl na boku z podkurczonymi nogami, chowajac sie gleboko w ciemnosci, ktora cuchnela rozkladem.

Roy przez nastepne pare minut ciagnal swoj syreni spiew, ale zorientowal sie w koncu, ze nie zdola oczarowac Colina. Nie byl w stanie ukryc zlosci. Za kazdym razem, gdy wystepowal z nowa, bez watpienia nieszczera perswazja, w jego glosie slychac bylo wieksze napiecie. W koncu wybuchnal: ty maly, zgnily palancie! Znajde cie. Rozwale ci twoj pieprzony leb, ty maly sukinsynu! Ty zdrajco!

Cisza.

Wiatr, oczywiscie.

I swierszcze, i ropuchy.

Ale ani slowa, ktore wykrzyczalby Roy.

Ta martwota byla denerwujaca. Colin wolalby slyszec, jak Roy przeklina, wyje i tlucze sie po zlomowisku szukajac go, poniewaz wtedy wiedzialby, gdzie znajduje sie jego przeciwnik.

Gdy tak nasluchiwal, ten mdlo – slodki odor stawal sie coraz silniejszy i Colin znalazl wreszcie makabryczne wyjasnienie. Chevrolet zostal rozbity w koszmarnym wypadku; sila uderzenia wgniotla przednie drzwi jedne do srodka, drugie na zewnatrz; kierownica pekla na dwie czesci, pozostalo jedynie polkole o zaostrzonych koncach. Byc moze (teoretyzowal Colin) kierowca stracil w wypadku dlon. Byc moze ta obcieta dlon spadla na podloge. Byc moze dostala sie w jakis sposob pod siedzenie, w jakis ciemny kat, skad nie mozna jej bylo wydobyc, czy nawet zauwazyc. Moze zaloga karetki szukala obcietej konczyny, ale nie znalazla jej. Wrak samochodu zaciagnieto na zlomowisko Pustelnika Hobsona i dlon zaczela usychac i gnic. I wtedy… wtedy… o Boze, i wtedy stalo sie tak jak w opowiadaniu Henry’ego, w ktorym skrwawiona szmata wpadla za kaloryfer i dzieki wyjatkowym warunkom chemicznym i temperaturze zaczela zyc wlasnym zyciem. Colinem wstrzasnal dreszcz. Tak wlasnie bylo. Czul to. Wiedzial to. Dlon zaczela sie rozkladac, ale wowczas polaczenie goracego i wyjatkowego skladu chemicznego brudu pod siedzeniem wywolalo niewiarygodna, zlosliwa zmiane w martwej tkance. Proces rozkladu zostal wstrzymany, choc nie odwrocony, i dlon zostala obdarzona swoista forma zycia, zlosliwego polzycia. A teraz, wlasnie w tej chwili, Colin lezal w tym samochodzie, w ciemnosci, sam z ta przekleta dlonia. Ona wiedziala, ze on tu jest. Nie mogla widziec czy czuc, ale wiedziala. Upstrzona brazowymi, zielonymi i czarnymi plamami, oslizla, pokryta ropiejacymi wrzodami, musiala wlasnie wydostac sie spod siedzenia i pelzla po podlodze. Gdyby siegnal reka nizej, znalazlby ja, a ona chwycilaby jego. Jej zimne palce zacisnelyby sie na jego dloni jak stalowe szczypce i…

Nie, nie, nie! Musze z tym skonczyc – powiedzial sobie Colin. – Co sie ze mna dzieje?

Gdzies na zewnatrz czail sie Roy, polujac na niego. Musi nasluchiwac i musi byc gotowy. Musi sie skoncentrowac. To Roy byl realnym zagrozeniem, a nie jakas obcieta reka.

Jak gdyby na potwierdzenie tej rady, jaka Colin dal samemu sobie, dobiegly go jakies odglosy. To byl Roy. Niezbyt daleko trzasnely drzwi jakiegos samochodu. W chwile pozniej skrzypnely nastepne. Po kilku sekundach – szczek zardzewialego metalu zatrzaskiwanych drzwi.

Roy przeszukiwal samochody.

Colin wyprostowal sie i przekrzywil glowe.

Otworzyly sie kolejne drzwi z glosnym protestem.

Colin nic nie widzial przez otwor po wybitej szybie.

Czul sie jak w klatce.

Uwieziony.

Trzask nastepnych drzwi.

Ogarniety panika, Colin przesunal sie w lewo, zesliznal sie z tylnego siedzenia, wychylil poza przednie i wystawil glowe przez okno po stronie kierowcy. Swieze powietrze, ktore poczul na twarzy, bylo chlodne i nawet tu, w glebi ladu, pachnialo morzem. Jego oczy przywykly do ciemnosci, a czesciowo przesloniety ksiezyc pozwalal widziec na odleglosc osiemdziesieciu czy stu stop.

Roy byl cieniem wsrod cieni, ledwie widocznym, oddalonym o cztery wraki od chevroleta, w ktorym schowal sie Colin. Otworzyl drzwi nastepnego samochodu, wsadzil do srodka glowe, po chwili wysunal ja i zatrzasnal drzwi. Ruszyl w strone nastepnego wozu, coraz blizej chevroleta.

Colin wrocil na tylne siedzenie i szybko przesunal sie w prawo, ku drzwiom. Z lewej strony nadchodzil Roy.

Kolejne drzwi zamknely sie z trzaskiem: brzdek!

Roy byl tylko dwa wozy dalej.

Colin chwycil klamke i uswiadomil sobie, ze nie wie, czy drzwi po prawej stronie mozna otworzyc. Dotychczas korzystal tylko z tych po lewej. Co sie stanie, jesli okaza sie zakleszczone i zamiast sie otworzyc, narobia mnostwo halasu? Roy zjawi sie w oka mgnieniu i uwiezi go na dobre.

Colin zawahal sie, oblizal wargi.

Czul sie tak, jakby za chwile mial sie zsiusiac.

Scisnal nogi.

To uczucie nasilalo sie: cieply bol w ledzwiach.

Prosze, Boze, nie kaz mi siusiac – myslal. – Nie tutaj. Nie teraz. To nie jest wlasciwe miejsce na takie rzeczy.

Brzdek.

Roy byl w sasiednim wozie.

Nie bylo czasu martwic sie tym, czy drzwi po prawej stronie otworza sie, czy tez nie. Nie mial wyboru. Musial sprobowac i liczyc na szczescie. Pociagnal za klamke. Poruszyla sie. Wzial gleboki oddech, niemal zakrztusil sie stechlym powietrzem i otworzyl drzwi jednym gwaltownym pchnieciem. Skrzywil sie, slyszac glosny zgrzyt, ale dziekowal Bogu, ze drzwi sie otworzyly.

W szalenczym pospiechu, niezgrabnie, wydostal sie z chevroleta, nie dbajac juz o to, czy Colin go uslyszy, skoro wczesniej zdradzily go drzwi. Zrobil dwa kroki, potknal sie o tlumik, upadl na kolana, znow sie podniosl, i dal nura w ciemnosc.

– Hej! – krzyknal Roy z drugiej strony samochodu. Niespodziewany, gwaltowny ruch zaskoczyl go. – Hej, poczekaj chwile!

25

Biegnac na ile starczylo mu sil, Colin w ostatniej chwili dostrzegl opone na swej drodze. Przeskoczyl ja, ominal sterte zderzakow i gnal dalej przez wysoka trawe. Skrecil w lewo, okrazajac rozbita furgonetke dodge’a ustawiona na kolkach. Po krotkim wahaniu i szybkim spojrzeniu za siebie, rzucil sie na ziemie i wczolgal pod samochod.

Gdy Colin zniknal z pola widzenia, Roy obszedl maske furgonetki i zatrzymal sie, rozgladajac na boki. Gdy sie zorientowal, ze uliczka labiryntu jest pusta, splunal na ziemie.

– Cholera.

Вы читаете Glos Nocy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату