– Musi w tym byc jakis zart.
– Nie mamy zbyt duzo czasu.
Drzwi pick – upa byly wyrwane – albo w wyniku wypadku, albo przez Pustelnika Hobsona. Roy podszedl do samochodu od strony kierowcy, siegnal do srodka i polozyl prawa dlon na kierownicy, lewa oparl o przedni slupek.
– Roy, dlaczego nie zrezygnujesz? Wiem, ze jest w tym jakis haczyk.
– Stan z drugiej strony i pomagaj.
Colin obszedl pick – upa i stanal po stronie pasazera. Wciaz staral sie znalezc jakas szczeline, wciaz sie zastanawial, co przeoczyl, i wciaz byl pewien, ze Roy prowadzi z nim jakas wyrafinowana gre.
Roy wydal kolejne polecenie”
– Poloz obie dlonie na przednim slupku i pchaj.
Colin zrobil, jak mu powiedziano, a Roy pchal z drugiej strony.
Woz nie drgnal.
Jaki kryl sie za tym zart?
– Stal tu dosyc dlugo – powiedzial Roy. – Troche sie zapadl.
– Ahaaa – powiedzial Colin. – A my oczywiscie nie bedziemy miec dosc sil, by ruszyc go z miejsca.
– Pewnie, ze bedziemy – powiedzial Roy. – Oprzyj sie o niego plecami.
Colin naprezyl sie.
– Mocniej – powiedzial Roy.
Nie damy rady – pomyslal Colin. – On o tym wie. Dlatego to zaplanowal.
– Pchaj!
Teren opadal stopniowo w dol w kierunku krawedzi.
– Mocniej!
Twarda, spalona sloncem ziemia nie stawiala oporu; pomocne sie tez okazaly wstegi falistej blachy i sliskie, pokryte smarem kola. Najbardziej jednak ulatwilo zadanie spadziste zbocze i sila grawitacji.
– Mocniej! Mocniej!
Pick – up wreszcie ruszyl z miejsca.
22
Kiedy Colin poczul, ze samochod rusza, odskoczyl zdumiony do tylu.
Pick – up zatrzymal sie gwaltownie.
– Po co to zrobiles? – spytal Roy. – Juz go ruszylismy, na litosc boska. Dlaczego sie zatrzymales?
Colin spojrzal na niego przez otwarta kabine wozu.
– No dobra. Powiedz mi. Na czym polega ten zart?
Roy byl zly. Mowil glosem twardym i zimnym, cedzac kazdy wyraz.
– Wbij… to… sobie… do… lba. To… nie… jest… w ogole… zart!
Znow zaczeli pchac, kazdy ze swej strony, w szybko gasnacym, mglistym swietle zmierzchu.
– Jestes moim bratem krwi? – spytal Roy.
– Pewnie.
– Czyz nie stoimy, my dwaj, wobec calego swiata?
– Tak.
– Czy bracia krwi nie zrobia dla siebie wszystkiego?
– Prawie wszystko.
– Wszystko! Absolutnie wszystko! Zadnych „jezeli”, „takze” czy „ale”. Nie w przypadku braci krwi. Jestes moim bratem krwi?
– Powiedzialem ci, ze jestem, czy nie?
– Wiec pchaj, do cholery!
– Roy, juz wystarczy.
– Wystarczy dopiero wtedy, gdy spadnie z krawedzi.
– Takie wyglupy moga byc niebezpieczne.
– Masz beton zamiast mozgu?
– Mozemy niechcacy spowodowac katastrofe kolejowa.
– Nie bedzie zadnej katastrofy. Pchaj!
– Wygrales. Poddaje sie. Ani ty, ani ja, nie pchniemy dalej tego wozu. Zwyciezyles w tej grze, Roy.
– Co ty mi, do cholery, zrobisz?
– Chce juz stad pojsc.
W glosie Roya brzmialo napiecie, niemal histeria. W jego oczach czaila sie dzikosc. Patrzyl z wsciekloscia na Colina.
– Odwracasz sie do mnie plecami?
– Oczywiscie, ze nie.
– Zdradzasz mnie?
– Sluchaj, ja…
– Ty tez jestes falszywy? Jestes taki sam, jak ci wszyscy cholerni oszusci, zdrajcy i klamcy?
– Roy…
– Czy w tym, co mi mowiles, bylo choc jedno slowo prawdy?
Cisze zmierzchu przecial dobiegajacy z oddali gwizd pociagu.
– Jedzie! – powiedzial rozgoraczkowany Roy. – Maszynista zawsze gwizdze, gdy przejezdza przez Ranch Road. Mamy tylko trzy minuty. Pomoz mi.
Nawet w tym przycmionym, pomaranczowopurpurowym swietle Colin dostrzegl na twarzy Roya furie, a w jego niebieskich, bardzo niebieskich oczach – szalenstwo. To go zaszokowalo. Zrobil jeszcze jeden krok do tylu, oddalajac sie od pick – upa.
– Sukinsyn! – powiedzial Roy. Probowal sam przepchnac forda.
Colin przypomnial sobie zachowanie Roya w garazu, gdy bawili sie pociagami pana Bordena. Z jaka okrutna radoscia wywolywal katastrofy. Z jakim podnieceniem zagladal do okien wykolejonych wagonow, szukajac prawdziwych trupow i prawdziwej krwi – i jaka znajdowal przyjemnosc w tych chorych fantazjach.
To nie byla gra.
To nigdy nie byla gra.
Pchajac i odpoczywajac na zmiane, wciaz pchajac i odpoczywajac – w nieustepliwym, oblednym rytmie, Roy hustal pick – upem, az nagle przezwyciezyl bezwlad maszyny. Ford ruszyl.
– Nie! – krzyknal Colin.
Grawitacja znow pomogla. Kola wozu obracaly sie powoli i niechetnie. Piszczaly i skrzypialy. Ich stalowe krawedzie gniotly z trzaskiem ciezkie wstegi falistej blachy. Ale sie obracaly.
Colin okrazyl biegiem pick – upa, chwycil Roya i odciagnal go od samochodu.
– Ty nieszczesny glupku!
– Roy, nie mozesz!
– Zostaw mnie!
Roy wyrwal sie, odepchnal Colina i wrocil do wraka.
Pick – up utknal w chwili, gdy chlopcy szarpali sie przy samochodzie. Teren nie byl na tyle pochyly, by auto samo sie potoczylo w strone krawedzi.
Roy znow je rozhustal.
– Nie mozesz zabic tych wszystkich ludzi.
– Popatrz tylko.
Woz potrzebowal teraz znacznie slabszego bodzca. A moze to Roy odnalazl w swym obledzie jeszcze wiecej sily. Po kilku sekundach ford zaczal sie toczyc.
Colin skoczyl na Roya i sila odciagnal go od pick – upa.
Oszalaly z wscieklosci Roy odwrocil sie i uderzyl go dwa razy w zoladek.