Colin spojrzal podejrzliwie na Roya.
– Chyba bedziesz probowal mnie przekonac, ze jego tez zabiles.
– Nie. Umarl z przyczyn naturalnych. Cztery miesiace temu.
– Wiec po co tu przyszlismy?
– Zeby wykoleic pociag.
– Co?
– Chodz, zobaczysz, co zrobilem.
Roy poszedl w strone przezartych rdza samochodow.
Po chwili Colin ruszyl jego sladem.
– Niedlugo sie sciemni.
– To dobrze. Bedzie latwiej uciec.
– Skad uciekniemy?
– Z miejsca zbrodni.
– Jakiej zbrodni?
– Powiedzialem ci.
– O czym ty mowisz?
Roy nie odpowiedzial.
Szli przez siegajaca kolan trawe. Tuz przy porzuconych wrakach, w miejscach gdzie kosiarka nie mogla dotrzec (a Pustelnik Hobson nigdy nie przycinal trawy recznie), byla ona gestsza i wyzsza niz na terenie okalajacym chate.
Wzniesienie konczylo sie zaokraglonym cyplem, przypominajacym dziob statku. Roy stanal na krawedzi zbocza i spojrzal w dol.
– To sie stanie wlasnie tutaj.
Osiemdziesiat stop nizej byly tory kolejowe, ktore otaczaly podnoze wzniesienia.
– Wykoleimy go na zakrecie – powiedzial Roy. Wskazal dwie rownolegle wstegi ciezkiej, falistej blachy, ktore ciagnely sie od samych torow, wspinaly na zbocze i wychodzily poza krawedz wzniesienia. – Hobson byl prawdziwym rupieciarzem. Znalazlem piecdziesiat kawalkow takiej blachy w wielkiej stercie smieci za jego chata. Mialem cholerne szczescie. Bez tego sprzetu nie dalbym rady wszystkiego tak dobrze przygotowac.
– Na co ci one?
– Chodzi o furgon.
– Jaki furgon?
– Spojrz tam.
W odleglosci czterdziestu stop od krawedzi wzniesienia stal czteroletni, rozbity pick – up marki Ford. Faliste wstegi biegly do samochodu i ginely pod karoseria. Ford nie mial opon – pokryte rdza obrecze kol spoczywaly na metalu.
Colin przykleknal obok furgonu.
– Jak udalo ci sie wsunac blache pod samochod?
– Podnosilem kola za pomoca lewarka, ktory znalazlem w jednym z tych wrakow.
– Po co zadales sobie tyle trudu?
– Nie mozemy tak po prostu przepchnac tego grata po golej ziemi – powiedzial Roy. – Kola zakopalyby sie i utknelibysmy w miejscu.
Colin odwrocil wzrok od pick – upa i spojrzal w strone krawedzi wzniesienia.
– Powiem wprost. Nie wiem, czy rozumiem, o co ci chodzi. Chcesz pchnac ten samochod po torze z blachy, by potem stoczyl sie w dol i wbil w bok pociagu?
– Tak.
Colin westchnal.
– Co znowu? – spytal Roy.
– Nastepna cholerna gra.
– Zadna gra.
– Przypuszczam, ze mam sie zachowac tak jak wtedy, gdy planowalismy te cala historie z Sara Callahan. Chcesz, zebym wykazal slabe punkty twojego planu, zebys mial wymowke i mogl sie ze wszystkiego wycofac.
– Jakie slabe punkty?
– Po pierwsze, pociag jest o wiele za duzy i za ciezki, zeby mozna go bylo wykoleic takim malym wozem.
– Wcale nie, jesli zrobimy to wlasciwie – powiedzial Roy. – Jesli zrobimy to w odpowiedniej chwili. Furgon zjedzie w dol akurat wtedy, gdy pociag bedzie pokonywal zakret. Maszynista bedzie wtedy probowal zatrzymac wagony i pociag, na tak ostrym luku, zacznie sie kolysac jak szalony. I wowczas, uderzony przez furgon, wyskoczy z szyn.
– Nie wydaje mi sie.
– Mylisz sie – powiedzial Roy. – Jest duza szansa, ze stanie sie tak, jak mowie.
– Nie.
– Warto sprobowac. Nawet jesli ten grat nie wykolei pociagu, to przynajmniej wystraszy cholernych pasazerow. Tak, czy owak, to bedzie trzask.
– Jest jeszcze cos, o czym nie pomyslales. Ten woz tkwi tu od kilku lat. Kola zardzewialy. Zebysmy nie wiem jak mocno pchali – nie drgna.
– Znow sie mylisz – powiedzial Roy wesolo. – Pomyslalem o tym. W ciagu paru ostatnich sezonow rzadko padalo. Kola nie zardzewialy az tak bardzo. Wprawdzie musialem przy tym troche popracowac, ale kola beda sie obracac.
Dopiero teraz Colin zauwazyl ciemne, tluste plamy na obreczach kol pick – upa. Wsunal za nia reke i stwierdzil, ze zostala swiezo i dokladnie nasmarowana. Kiedy wyjal dlon spod karoserii, mial na niej grudki smaru.
– Czy dostrzegasz jeszcze jakies slabe punkty w moim planie? – Roy usmiechnal sie.
Colin wytarl rece o trawe i podniosl sie.
– No? – Roy tez sie wyprostowal.
Slonce wlasnie zaszlo. Niebo na zachodzie bylo zlote.
– Kiedy chcesz to zrobic?
Roy spojrzal na zegarek.
– Za jakies szesc lub siedem minut.
– Bedzie wtedy jechal pociag?
– Szesc razy w tygodniu, wlasnie o tej porze, przejezdza tedy pociag osobowy. Wszystko sprawdzilem. Wyrusza z San Diego, zatrzymuje sie w Los Angeles i jedzie dalej do San Francisco, a potem do Seattle. I znowu z powrotem. Spedzilem wiele nocy, siedzac na wzgorzu i obserwujac go. Naprawde zasuwa. To express.
– Powiedziales, ze trzeba wszystko zgrac w czasie.
– Zgramy. Albo prawie zgramy.
– Ale bez wzgledu na to, jak starannie to zaplanowales, nie mozesz oczekiwac, ze kolej pojdzie ci na reke. Chodzi o to, ze pociagi nie zawsze jezdza wedlug rozkladu.
– Ten zazwyczaj jezdzi – powiedzial Roy z pewnoscia w glosie. – Poza tym to niezbyt wazne. Wszystko, co musimy zrobic, to przepchnac furgon na sama krawedz wzgorza i poczekac na pociag. Kiedy zobaczymy nadjezdzajaca lokomotywe, pchniemy go lekko w dol, a dalej sam sie potoczy.
Colin zagryzl wargi, marszczac brwi.
– Wiem, ze tak to ulozyles, zeby nie moglo sie udac.
– Mylisz sie. Chce, by sie udalo.
– To gra. Jest w tym planie jakas gleboka szczelina i oczekujesz, ze ja znajde.
– Zadnych szczelin.
– Cos musialem pominac.
– Niczego nie pominales.
Pod kazdym z przednich kol tkwil drewniany klin. Roy odsunal je i rzucil na bok.
– Co sie za tym kryje?
– Trzeba ruszyc go z miejsca.