to wszystko z palca, i ze po prostu prowadzi z nia jakas dziwaczna gre.

Ale zaskoczyla go. Byla tak zaglebiona w swoich wspomnieniach i tak poruszona faktem, ze jej syn przyznal sie do siostrobojstwa, ze nie miala na tyle przytomnosci umyslu, by zastanowic sie nad zagadkowymi brakami w wiadomosciach Colina.

– Pragnelismy dziecka bardziej niz czegokolwiek innego w swiecie – patrzyla w morze. – Wlasnego dziecka. Ale lekarze orzekli, ze nigdy nie bedziemy go mieli. To byla moja wina. Cos bylo ze mna… nie tak. Alex, moj maz, byl strasznie przygnebiony. Strasznie. Tak bardzo pragnal miec wlasne dziecko. Ale lekarze mowili, ze to po prostu niemozliwe. Odwiedzilismy z pol tuzina specjalistow i wszyscy mowili to samo. Nawet cienia szansy. Z mojego powodu. Wiec namowilam go na adopcje. Znow moja wina. Calkowicie. To byl zly pomysl. Nie wiemy nawet, kim byli rodzice Roya – albo czym byli. To gryzie Alexa. Jacy ludzie splodzili Roya? Co bylo w nich zlego? Jakie skazy i choroby przekazali mu w dziedzictwie? Przyjecie go do naszego domu bylo strasznym bledem. Juz po paru miesiacach wiedzialam, ze nie pasowal do nas. Byl dobrym dzieckiem, lecz Alex nie mogl sie do niego przekonac. Tak bardzo pragnelam, by Alex mial swoje dziecko, ale on pragnal dziecka, w ktorego zylach plynelaby jego wlasna krew. To dla niego bardzo wazne. Nie masz pojecia, jak wazne. Dziecko zaadoptowane nie ma nic wspolnego z twoim cialem – twierdzi Alex. Mowi, ze nigdy nie bedzie sie takiego dziecka czulo tak blisko, jak wlasnej krwi. Mowi, ze przypomina to tresure dzikiego zwierzecia – nigdy sie nie wie, kiedy takie zwierze obroci sie przeciwko tobie, poniewaz w glebi swego wnetrza nie jest wcale takim, jakim pragnales go uczynic. A zatem byla to nastepna zla rzecz, jaka zrobilam: sprowadzilam do domu czyjes dziecko. Obcego. A on obrocil sie przeciwko nam. Zawsze zrobie cos nie tak. Zawiodlam Alexa. To, czego pragnal, to bylo nasze wlasne dziecko.

Kiedy Colin siedzial na lawce, czekajac na nia, spodziewal sie, ze bedzie mial problemy z naklonieniem jej do mowienia. Ale okazalo sie, ze nacisnal wlasciwy guzik. Nie miala zamiaru skonczyc. Ciagnela swoj monolog jednostajnym glosem, niczym bohater wiersza o starym marynarzu Coleridge’a, skazanym na opowiadanie swojej historii kazdemu, kto tylko zechce sluchac. Przypominala robota, ktorego mechanizm mial sie za chwile wyczerpac i ktoremu pozostalo niewiele czasu. Pod chlodna skorupa opanowania, typowa dla kobiety interesu, krylo sie rozchwianie i niepewnosc, wywolujace silny, wewnetrzny zar. Gdy tak sluchal tego, co mowi, wydawalo mu sie, ze za chwile dotrze do niego dzwiek zakleszczajacych sie przekladni, pekajacych sprezyn i wybuchajacych lamp elektronowych.

– Gdy Roy byl u nas juz dwa i pol roku – powiedziala – stwierdzilam, ze bede miala dziecko. Lekarze mylili sie. O malo nie umarlam przy porodzie i nie ulegalo watpliwosci, ze jest to moje pierwsze i ostatnie dziecko, ale mialam je. Mylili sie. Skomplikowane testy i konsultacje, niebotyczne honoraria, to bylo na nic, mylili sie. Byla dzieckiem zeslanym w cudowny sposob. Bog juz na samym poczatku zdecydowal, ze otrzymamy w darze cos nieosiagalnego, cudowne dziecko, ten niezwykly dar, a ja nie mialam dosc cierpliwosci, by na nie czekac. Nie mialam dosc wiary. Mialam jej o wiele za malo. Nienawidze sie za to. Namowilam Alexa na adopcje. Potem przyszla na swiat Belinda, dziecko, ktore bylo nam przeznaczone. A ja nie mialam wiary. Wiec po pieciu latach odebrano nam nasza dziewczynke. Roy nam ja odebral. Dziecko, ktore nigdy nie bylo nam przeznaczone, odebralo nam to, ktore zeslal Bog. Rozumiesz?

Fascynacja Colina ustapila miejsca zaklopotaniu. Nie musial ani nie chcial znac tych wszystkich brudnych szczegolow. Rozejrzal sie ostroznie, by upewnic sie, ze nikt nie podsluchuje, ale w poblizu lawki nie bylo nikogo.

Przestala patrzec w morze i spojrzala mu w oczy.

– Dlaczego tu przyszedles, mlody czlowieku? Dlaczego zdradzasz mi tajemnice Roya?

Wzruszyl ramionami.

– Sadzilem, ze powinna pani wiedziec.

– Spodziewasz sie, ze cos mu zrobie?

– A ma pani taki zamiar?

– Bardzo bym chciala – powiedziala z najczystsza nienawiscia w glosie. – Ale nie moge. Jesli zaczne mowic, ze to on zabil moja mala dziewczynke, to wszystko zacznie sie od nowa. Znow mnie wysla do tego szpitala.

– Rozumiem. – Spodziewal sie tego, zanim jeszcze odezwal sie do niej.

– Nikt mi nigdy nie uwierzy, jesli chodzi o Roya – dodala. – I kto uwierzy tobie? Dowiedzialam sie od twojej matki, ze masz problemy z narkotykami.

– Nie. To nieprawda.

– Kto uwierzy ktoremukolwiek z nas?

– Nikt – odpowiedzial.

– Potrzebujemy dowodu.

– Tak.

– Nieodpartego dowodu.

– Racja.

– Czegos namacalnego – powiedziala. – Moze…gdybys potrafil naklonic go, by znow ci wszystko opowiedzial… o tym, jak ja zabil naumyslnie… i gdybys mial przy sobie magnetofon, ukryty gdzies…

Colin drgnal na wzmianke o magnetofonie.

– To niezly pomysl…

– Musi istniec jakis sposob – powiedziala.

– Tak.

– Pomyslimy o tym.

– W porzadku.

– Zastanow sie, jak zastawic na niego pulapke.

– OK.

– Wtedy znow sie spotkamy.

– Tak?

– Tutaj – powiedziala. – Jutro.

– Ale…

– Zawsze wystepowalam przeciwko niemu tylko ja – powiedziala, przysuwajac sie blizej Colina. Poczul na twarzy jej oddech. Rozpoznal zapach: mietowa guma do zucia. – Ale teraz jestes jeszcze ty. Teraz juz dwoje ludzi zna prawde o nim. Razem powinnismy cos wymyslic, zeby go zalatwic. Chce, by wszyscy dowiedzieli sie, jak zaplanowal zabojstwo mojej malej dziewczynki. Kiedy sie dowiedza, to chyba nie beda sie spodziewac, ze zechce dluzej trzymac go w swoim domu? Odeslemy go tam, skad przyszedl. Sasiedzi nie beda gadali. Nie powiedza slowa, gdy sie dowiedza, co zrobil. Uwolnie sie od niego. Pragne tego bardziej niz czegokolwiek innego. – Znizyla glos do konspiracyjnego szeptu. – Bedziesz moim sprzymierzencem, prawda?

Nagle nawiedzila go szalona mysl, ze ta kobieta za chwile zaproponuje mu rytual braterstwa krwi.

– Bedziesz? – ponowila pytanie.

– Zgoda. – A naprawde nie mial najmniejszego zamiaru spotykac sie z nia; byla rownie przerazajaca jak Roy.

Polozyla dlon na jego policzku i Colin zaczal sie bezwiednie cofac, zanim uswiadomil sobie, ze byl to z jej strony tylko gest czulosci. Jej palce byly zimne.

– Jestes dobrym chlopcem – powiedziala. – Dobrze postapiles, przychodzac do mnie.

Pragnal, by cofnela swa dlon.

– Zawsze znalam prawde – powiedziala – ale to ogromna ulga wiedziec, ze jest ktos jeszcze, kto ja zna. Przyjdz tu jutro. O tej samej porze.

– Oczywiscie – zapewnil, zeby tylko sie jej pozbyc.

Wstala nagle i odeszla w strone sklepu.

Patrzac w slad za nia, Colin myslal, ze byla bardziej przerazajaca niz wszystkie potwory razem wziete, jakich bal sie dotad. Christopher Lee, Peter Cushing, Borys Karloff, Bela Lugosi – zaden z nich nigdy nie sportretowal postaci tak mrozacej krew w zylach jak Helena Borden. Byla gorsza niz upior czy wampir, podwojnie niebezpieczna, bo wystepowala w przebraniu. Wygladala calkiem zwyczajnie, nawet szaro, nie odznaczajac sie niczym szczegolnym, ale w srodku byla potworem. Wciaz czul na twarzy dotyk jej lodowatych palcow.

Wyjal spod kurtki magnetofon i wylaczyl go.

Wydawalo sie niewiarygodne, ale wstydzil sie, ze powiedzial jej pare rzeczy o Royu, wstydzil sie tez z powodu gorliwosci, z jaka gral na nienawisci pani Borden do syna. Bylo prawda, ze Roy cierpial na chorobe

Вы читаете Glos Nocy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату