– Wygladam okropnie – powiedziala Heather, gdy tylko Colin podszedl do niej.
– Wygladasz wspaniale. Szalowo.
– Moj szampon nie zadzialal – powiedziala. – Wlosy stercza mi jak druty.
– Masz ladne wlosy. Bardzo ladne. Trudno wymarzyc sobie lepsze.
– Nie zainteresuje sie mna – powiedziala calkowicie przekonana. – Jak tylko zobaczy, ze to wlasnie mnie tu uwieziles, po prostu odwroci sie i odejdzie.
– Nie badz niemadra. Wygladasz doskonale. Absolutnie doskonale.
– Naprawde tak myslisz?
– Naprawde. – Obdarzyl ja cieplym, czulym i przeciaglym pocalunkiem. Jej wargi byly miekkie i drzace. – Chodz – powiedzial lagodnie. – Musimy zastawic pulapke. – Pakowal ja w skrajnie niebezpieczna sytuacje, wykorzystywal ja, manipulowal nia, podobnie jak Roy manipulowal nim, i nienawidzil siebie za to. Ale nie zamierzal sie wycofac, choc jeszcze mogl to zrobic.
Poszla za nim i gdy zaczal wchodzic po schodach prowadzacych na pietro, spytala”
– Dlaczego nie na dole?
Zatrzymal sie i spojrzal na nia.
– Prawie we wszystkich oknach parteru poodpadaly okiennice albo ktos je wyrwal. Gdybysmy chcieli przeprowadzic cala te rzecz tutaj, to swiatlo byloby widoczne na zewnatrz. Moglibysmy kogos tu zwabic. Jakies dzieciaki. Cos mogloby nam przeszkodzic, zanim skonczylibysmy z Royem. A w niektorych oknach na pietrze wciaz sa okiennice.
– Gdyby cos poszlo nie tak – zawahala sie – to latwiej byloby nam uciec przed nim z parteru.
– Wszystko pojdzie jak trzeba – powiedzial. – Poza tym mamy bron. Zapomnialas? – poklepal pudelko, ktore niosl pod pacha.
Znow ruszyl pod gore i z ulga stwierdzil, ze Heather idzie za nim.
Korytarz na pietrze byl pograzony w mroku, a pokoj, ktory interesowal Colina, w ciemnosciach, z wyjatkiem struzek poznego, popoludniowego slonca, saczacych sie przy krawedziach zabitych okiennic. Zapalil latarke.
Juz wczesniej wybral te duza sypialnie, znajdujaca sie na lewo od schodow. Stara pozolkla tapeta oblazila ze scian i zwisala z sufitu dlugimi plachtami niby dekoracja z choragiewek – pozostalosc po jakims festynie sprzed stu lat. Pokoj byl zakurzony i pachnial lekko plesnia, ale nie bylo tu gruzu, jak w pozostalych pomieszczeniach; lezaly tam tylko porozrzucane fragmenty drewnianego zbrojenia scian, kilka kawalkow tynku i pare paskow tapety – wszystko pod sciana naprzeciwko drzwi.
Podal Heather latarke i odstawil pudelko. Wzial druga latarke i oparl o sciane w taki sposob, aby strumien swiatla padal na sufit i odbijal sie od niego.
– To niesamowite miejsce – powiedziala Heather.
– Nie ma sie czego bac – uspokoil ja Colin.
Wyjal z pudelka magnetofon i postawil na podlodze, przy scianie naprzeciwko drzwi. Zebral troche gruzu i ostroznie go zakryl, zostawiajac na wierzchu jedynie glowice mikrofonu, ktora ukryl w malej kieszonce ze zwinietego kawalka tapety.
– Czy wyglada naturalnie? – spytal.
– Tak mi sie wydaje.
– Przyjrzyj sie dokladnie.
Zrobila, jak jej kazal.
– W porzadku. Nie widac, zeby ktos to zrobil specjalnie.
– Ale czy widac magnetofon?
– Nie.
Wzial druga latarke i oswietlil kupke smieci, sprawdzajac, czy nie dojrzy jakiegos szczegolu, ktory moglby ujawnic sztuczke.
– W porzadku – zadecydowal w koncu, zadowolony z wykonanej pracy. – Mysle, ze nawet na to nie spojrzy.
– I co dalej? – spytala.
– Musisz wygladac, jakbys byla troche poturbowana – powiedzial Colin. – Roy nie uwierzy w te historyjke, jesli nie bedziesz sprawiala wrazenia kogos, kto stawial opor. – Wyjal z torby plastikowa butelke z keczupem.
– Po co to?
– Krew.
– Mowisz powaznie?
– Przyznaje, ze to dosc ograne – stwierdzil Colin. – Ale powinno byc skuteczne.
Wycisnal troche keczupu na palce, a nastepnie posmarowal jej lewa skron, sklejajac zlote wlosy.
– Fuj. – Skrzywila sie.
Colin odsunal sie o kilka stop i przyjrzal jej sie.
– Dobrze – zadecydowal. – Ta krew jest jeszcze za jasna. Za czerwona. Ale kiedy wyschnie, powinna wygladac zupelnie naturalnie.
– Gdybysmy naprawde sie szamotali, o czym chcesz go przekonac, to moje ubranie powinno byc zmietoszone i brudne – zauwazyla.
– Slusznie.
Wyciagnela do polowy bluzke z szortow. Pochylila sie, polozyla dlonie na zakurzonej podlodze, a potem wytarla je o ubranie.
Kiedy sie wyprostowala, Colin przyjrzal jej sie krytycznie, szukajac oznak falszu, starajac sie patrzec na nia oczami Roya.
– Tak. Teraz lepiej. Ale przydaloby sie zrobic cos jeszcze.
– O co chodzi?
– Dobrze byloby oderwac jeden rekaw bluzki.
Zmarszczyla brwi.
– To jeden z moich lepszych ciuchow.
– Oddam ci forse.
Potrzasnela glowa.
– Nie. Powiedzialam, ze ci pomoge. Wchodze w to na calego. No dalej. Drzyj.
Szarpnal material po obu stronach szwu na ramieniu, raz, drugi, trzeci. Wreszcie szew puscil i rekaw zwisal teraz, oderwany do polowy.
– Tak – pochwalil swoje dzielo. – To zalatwia sprawe. Wygladasz bardzo, bardzo przekonujaco.
– Ale czy Roy w ogole bedzie chcial cos ze mna zrobic, kiedy jestem taka potargana?
– To zabawne… – Colin przygladal jej sie w zamysleniu. – Ale w jakis niezrozumialy sposob jestes jeszcze bardziej pociagajaca niz przedtem.
– Jestes pewien? Chodzi mi o to, ze jestem brudna. Nawet jak wychodze z wanny, to nie wygladam porywajaco.
– Wygladasz swietnie – zapewnil ja. – Tak jak trzeba.
– Ale jesli wszystko ma zadzialac, to… no… Roy musi miec ochote mnie zgwalcic. Oczywiscie, nigdy mu sie to nie uda. Ale musi miec ochote.
Colin ponownie uswiadomil sobie, na jakie niebezpieczenstwo naraza Heather i nie odczuwal do siebie z tego powodu sympatii.
– Jest jeszcze cos, co warto by zrobic – powiedziala.
Zanim pojal, co zamierza zrobic, chwycila poly bluzki i pociagnela z calej sily. Strzelily guziki; jeden z nich trafil Colina w brode. Rozerwala bluzke na calej dlugosci i przez chwile widzial jej drobna, piekna, drzaca piers i ciemna sutke, ale po chwili poly zbiegly sie z powrotem i nie mogl juz dostrzec niczego oprocz miekkiej, slodkiej wynioslosci, ktora znaczyla szczyt jej piersi.
Podniosl wzrok, napotykajac jej oczy.
Jej twarz plonela rumiencem.
Obydwoje milczeli przez chwile.
Oblizal wargi. W gardle poczul nagla suchosc.
Wreszcie, drzac, odezwala sie”
– Sama nie wiem. Moze to niewiele pomoze. Chodzi o to, ze nie mam szczegolnie duzo do pokazania.