– Znakomicie – powiedzial niepewnym glosem. – Teraz jest znakomicie.
Odwrocil wzrok, podszedl do kartonowego pudla i wyjal zwoj sznura.
– Wolalabym nie byc zwiazana – powiedziala.
– Nie ma innej mozliwosci – stwierdzil. – Ale tak naprawde nie bedziesz zwiazana. W kazdym razie niezbyt mocno. Po prostu owine ci pare razy nadgarstki. Nie zrobie zadnego wezla. Bedziesz mogla uwolnic sie w mgnieniu oka. A jesli beda jakies wezly, to takie, ktore latwo dadza sie rozsuplac. Pokaze ci. Bedziesz mogla wyplatac sie ze sznura w ciagu paru sekund, jesli bedziesz musiala. Ale nie bedziesz musiala. Nie zblizy sie do ciebie. Nie tknie cie. Nic sie nie stanie. Mam bron.
Usiadla na podlodze, opierajac sie plecami o sciane.
– Zeby miec to juz za soba.
Zanim skonczyl ja wiazac, zapadla noc i zniknely nawet struzki swiatla przenikajace przez nierowne krawedzie starych, rozlupanych okiennic.
– Czas zadzwonic – powiedzial Colin.
– Bede sie okropnie bala.
– To potrwa tylko pare minut.
– Czy nie moglbys zostawic obu latarek?
Jej strach poruszyl go; pamietal to paralizujace uczucie z wlasnego doswiadczenia. Nie mogl jednak zmienic decyzji.
– Nie moge. Sam musze miec jedna, zebym nie skrecil sobie karku, wychodzac z domu, a pozniej wracajac w tych ciemnosciach.
– Szkoda, ze nie wziales trzech.
– Ta jedna ci wystarczy – powiedzial, wiedzac, ze ta odrobina swiatla bedzie zalosnie mala pociecha w tym okropnym miejscu.
– Wracaj szybko.
– Wroce.
Wstal i ruszyl przed siebie. W drzwiach odwrocil sie i spojrzal na nia. Byla tak bezbronna, ze z trudem sie opanowal, by nie zawrocic, nie rozwiazac jej i – nie odeslac do domu. Ale musial zlapac Roya w potrzask, utrwalic na tasmie prawde, a to byl najprostszy sposob, by tego dokonac.
Opuscil pokoj, zbiegl po schodach na parter, a nastepnie wyszedl z domu glownym wejsciem.
Plan sie powiedzie.
Musi.
Jesli cos pojdzie nie tak, ich skrwawione glowy ozdobia gzyms kominka w domu Kingmana.
41
Colin wszedl do budki telefonicznej przy stacji benzynowej, cztery przecznice za posiadloscia Kingmana. Wykrecil numer Bordenow.
Sluchawke podniosl Roy.
– Halo?
– Czy to ty, bracie krwi?
Roy nie odpowiedzial.
– Mylilem sie – powiedzial Colin.
Roy milczal.
– Dzwonie, zeby ci powiedziec, ze sie mylilem.
– W czym?
– We wszystkim. Mylilem sie, lamiac nasza przysiege krwi.
– Czego chcesz?
– Chce, zebysmy znow byli przyjaciolmi.
– To niemozliwe.
– Jestes madrzejszy od nich wszystkich – powiedzial Colin. – Jestes madrzejszy i twardszy. Masz racje; to banda durniow. Dorosli tez. Latwo nimi manipulowac. Teraz to zrozumialem. Nie jestem jednym z nich. Nigdy nie bylem. Jestem taki jak ty. Chce byc po twojej stronie.
Roy znow milczal.
– Udowodnie, ze jestem po twojej stronie – powiedzial Colin. – Zrobie to, czego ode mnie oczekiwales. Pomoge ci kogos zabic.
– Zabic? Znow sie nalykales prochow, Colin? Gadasz bez sensu.
– Myslisz, ze ktos nas podsluchuje – powiedzial Colin. – Nie ma nikogo. Ale jesli nie chcesz rozmawiac przez telefon, to pogadajmy twarza w twarz.
– Kiedy?
– Teraz.
– Gdzie?
– W domu Kingmana – powiedzial Colin.
– Dlaczego tam?
– Bo to najlepsze miejsce.
– Znam lepsze.
– Ale nie dla naszego celu. Ta rudera stoi na uboczu, a tego wlasnie potrzebujemy.
– Do czego? O czym ty mowisz?
– Wypieprzymy ja, a potem zabijemy – powiedzial Colin.
– Oszalales? Co to za slowa?
– Nikt nie podsluchuje, Roy.
– Jestes stukniety.
– Spodoba ci sie – powiedzial Colin.
– Chyba sie nacpales.
– Jest niezla.
– Kto?
– Dziewczyna, ktora dla nas skombinowalem.
– Ty zorganizowales dziewczyne?
– Nie wie, co jest grane.
– Kto to jest?
– Jest moim darem dla ciebie – powiedzial Colin.
– Jaka dziewczyna? Jak ma na imie?
– Przyjdz i zobacz.
Roy nie odpowiedzial.
– Boisz sie mnie? – spytal Colin.
– Jeszcze czego.
– Wiec daj mi szanse. Spotkajmy sie u Kingmana.
– Ty i twoi nacpani kumple szykuja sie na mnie – powiedzial Roy. – Chcesz mnie zalatwic?
Colin rozesmial sie nieprzyjemnie.
– Jestes dobry, Roy. Jestes naprawde swietny. Dlatego chce byc po twojej stronie. Nikt nie jest tak sprytny jak ty.
– Musisz skonczyc z tymi prochami – powiedzial Roy. – Narkotyki zabijaja, Colin. Wykonczysz sie.
– Wiec przyjdz tu i pogadaj o tym ze mna. Przekonaj mnie, zebym z tym skonczyl.
– Musze zrobic cos dla mojego ojca. Nie moge sie od tego wykrecic. Nie dam rady wyrwac sie stad przez najblizsza godzine.
– W porzadku – powiedzial Colin. – Jest prawie pietnascie po dziewiatej. Spotkajmy sie o wpol do jedenastej.
Colin odwiesil sluchawke, otworzyl drzwi budki i ruszyl przed siebie szalenczym pedem. Przyciskajac lokcie do