wyjscie. Jedyne wyjscie.
Stwor postapil kolejny krok do przodu, unoszac jedna ze swych wielkich, szponiastych jak u drapieznika lap. Delikatnie pogladzil ja po twarzy. Usilowala ukryc obrzydzenie.
– Ty… mnie lubisz, prawda? – zapytala.
– Ladna – odparl, usmiechajac sie i ukazujac krzywe, zolte zeby.
– Naprawde mnie chcesz?
– Prawda zla – powiedzial.
– Moze moglabym byc dla ciebie mila – rzucila drzacym glosem, usilnie probujac wcielic sie na powrot w role seksbomby, nimfomanki, kusicielki, rozrywkowej dziewczyny, laluni do wziecia, ktorej wizerunek szlifowala i polerowala jak deske, dopoki nie stala sie nalezycie gladka, pozbawiona wszelkich nierownosci i drzazg.
Zlowieszcza dlon zakonczona dlugimi szponami zsunela sie po jej twarzy w dol i zatrzymala na wysokosci piersi.
– Tylko nie rob mi krzywdy, to moze cos wspolnie wykombinujemy. Stwor oblizal czarne wargi. Jezyk mial blady i cetkowany, nieludzki. Wsunal jeden szpon pod jej podkoszulek i rozdarl na strzepy cienki material. Ostry jak brzytwa paznokiec wyoral dluga, plytka bruzde na jej prawej piersi.
– Zaczekaj
Stwor pchnal ja na buczaca maszyne.
Liz skulila sie; usilowala odepchnac go od siebie, stwor jednak wydawal sie odlany ze stali. Byla wobec niego kompletnie bezsilna.
Istota wydawala sie znacznie bardziej podniecona nitka krwi, ktora zdobila naga piers Liz, anizeli jej nagoscia. Silnym szarpnieciem zdarla jej szorty.
Liz krzyknela.
Dziwolag wymierzyl jej siarczysty policzek, niemal pozbawiajac ja tym ciosem przytomnosci, po czym rozlozyl Liz na ziemi.
W minute pozniej dziewczyna poczula, jak istota rozsuwa jej kolana i wchodzi w nia, a zaraz potem dlugie szpony stwora zaczely rozszarpywac jej boki.
Kiedy z wolna pograzala sie w chlodnej, zabarwionej na czerwono ciemnosci, zrozumiala, ze seks rzeczywiscie byl odpowiedzia, zreszta tak jak zawsze… ale tym razem byla to odpowiedz ostateczna.
Amy wydawalo sie, ze slyszy krzyk Liz. Byl to odlegly dzwiek, krotki, ostry, przejmujacy okrzyk grozy i bolu. A potem ucichl i slychac juz bylo tylko odglosy typowe dla Tunelu Strachu.
Amy nasluchiwala jeszcze przez chwile, ale nie slyszac nic procz osobliwej muzyki i smiechu klauna, ponownie odwrocila sie do Joeya. Stal po lewej stronie zwlok naganiacza, usilujac patrzec w przeciwnym kierunku.
Amy rozwiazala chlopca. Chociaz lzy splywaly mu po twarzy, a dolna warga wyraznie drzala, staral sie byc dzielny. Robil to dla niej. Wiedziala, ze jej opinia znaczyla dla niego wiecej niz zdanie kogokolwiek innego i zrozumiala, ze nawet teraz, w tak strasznych okolicznosciach martwil sie glownie o to, zeby dobrze wypasc w jej oczach. Nie pochlipywal. Nie wpadal w panike. Nic nie wskazywalo, ze byl bliski zalamania. Ba, probowal nawet byc odrobine nonszalancki; splunal na otarte nadgarstki i delikatnie rozsmarowal plwocine na powierzchni okropnych, zaczerwienionych sladow, kojac w ten sposob chociaz odrobine poscierana skore.
– Joey? Spojrzal na nia.
– Chodz, kochanie. Musimy sie stad wydostac.
– Dobrze – powiedzial drzacym glosem. – Tylko jak? Gdzie sa drzwi?
– Nie wiem – odparla Amy. – Ale znajdziemy je.
Amy w dalszym ciagu miala wrazenie, ze cos nad nia czuwa i chroni jaj to odczucie dodawalo jej odwagi i otuchy.
Joey ujal jej lewa dlon.
Trzymajac w prawym reku pistolet naganiacza, Amy poprowadzila chlopca mrocznym korytarzem Tunelu Strachu, mijajac mechaniczne istoty z Marsa, woskowe zombi, drewniane lwy i gumowe potwory morskie.
W koncu dostrzegla struge swiatla plynaca z podlogi i przenikajaca ciemnosc po lewej stronie torowiska, dokad nie docieral blask lamp awaryjnych. Majac nadzieje, ze swiatlo oznacza wyjscie, poprowadzila Joeya za sterte glazow z papier-mache, gdzie w podlodze widniala prostokatna drewniana klapa.
– Czy to wyjscie? – spytal Joey.
– Zobaczymy – odparla Amy.
Opadla na kolana, nachylila sie do przodu i zajrzala w glab kiepsko oswietlonej piwnicy Tunelu Strachu. Pomieszczenie zapelnialy buczace silniki, warkoczace maszyny, ogromne kola zebate, rzedy dzwigni, potezne pasy i lancuchy transmisyjne… oraz cienie. Zawahala sie.
I wtedy uspokajajacy, miodoplynny wewnetrzny glos powiedzial jej, zeby sie nie wycofywala i zrozumiala, ze musi wejsc do pomieszczenia na dole. Nie mogla zrobic nic innego, nie mogla udac sie nigdzie indziej.
Nakazala Joeyowi, aby jako pierwszy zszedl do piwnicy po drabinie, podczas gdy ona oslaniala go z pistoletem. Kiedy znalazl sie na dole, czym predzej podazyla jego sladem. Zrobila to szybko. BARDZO szybko, bo nagle stwierdzila, ze nie jest pewna, czy Joey, tak jak ona, strzezony jest przez niewidzialna sile. Bardzo mozliwe, ze Joey nie znajdowal sie pod jej opieka.
– To piwnica – stwierdzil Joey.
– Tak – powiedziala Amy. – Ale nie jestesmy pod ziemia. Ta piwnica to w rzeczywistosci parter, a wiec prawie na pewno gdzies tutaj musza byc drzwi prowadzace na zewnatrz.
Ponownie ujela jego dlon i ruszyli waskim przesmykiem pomiedzy dwoma rzedami ogromnych maszyn. Skrecili za rogiem w kolejne przejscie – i wtedy zobaczyli Liz. Dziewczyna lezala na wznak, na ziemi, glowe miala przekrecona w bok i nachylona pod nienaturalnym katem, brzuch rozdarty, oczy rozszerzone i niewidzace. Byla naga, od stop do glow zbryzgana krwia.
– Nie patrz – powiedziala Amy do Joeya, usilujac uchronic go przedokropnym widokiem, choc jej wlasny zoladek zaczal wyprawiac osobliwe harce
– Widzialem – powiedzial ze smutkiem. – Widzialem.
Amy uslyszala gleboki, gardlowy warkot. Odwrocila wzrok od zalanej lzami twarzyczki Joeya.
Upiorny stwor znalazl sie w ciasnym przejsciu za nimi. Szedl pochylony, aby nie uderzyc olbrzymia, zdeformowana glowa o niski sufit. W jego oczach plonely zielonkawe ogniki. Slina blyszczala na wargach i zmierzwionej siersci wokol ust. Amy nie zdziwila sie jego widokiem. W glebi serca wiedziala, ze konfrontacja byla nieunikniona. Dala sie poniesc biegowi wypadkow, tak jakby przezywala je juz wczesniej po tysiackroc.
– Suka. Ladna suka -powiedzialo monstrum. Jego glos byl ochryply. Wyplywal spomiedzy spekanych, czarnych warg.
Jak we snie, w ktorym wszystko odbywa sie w zwolnionym tempie, Amy zmusila Joeya, aby stanal za jej plecami. Dziwolag pociagnal nosem.
– Kobieta ciepla. Czuc dobra.
Amy cofnela sie przed potworna istota. Trzymajac pistolet przy boku i nieco z tylu, w nadziei, ze stwor go nie zauwazy, postapila krok w jego kierunku.
– Chciec – powiedziala istota. – Chciec ladna. Zrobila drugi i zaraz potem trzeci krok.
Dziwolag wydawal sie zdumiony jej smialoscia. Przekrzywil glowe, przygladajac sie jej przenikliwie. Zrobila czwarty krok.
Istota groznym gestem uniosla do gory jedna reke. Blysnely szpony.
Amy postapila kolejne dwa kroki naprzod – obecnie od stwora dzielila ja odleglosc wyciagnietej reki. Szybkim, plynnym ruchem uniosla bron, wymierzyla i wypalila prosto w piers stwora – raz, drugi i trzeci.
Dziwolag zatoczyl sie chwiejnie w tyl, pchniety impetem trafiajacych w jego cialo kul. Rabnal ciezko w jedna z maszyn; jego bezladnie machajace rece przestawily kilka dzwigni. W calym pomieszczeniu zawrzalo – kola i tryby zaczely sie obracac, pasy transmisyjne przesuwac, a brzeczace lancuchy nawijac z jednego stalowego bebna na drugi.
Dziwolag nie upadl. Krwawil z trzech ran w klatce piersiowej, ale w dalszym ciagu trzymal sie na nogach.