otworzyl. Moglby wowczas wyskoczyc z samochodu i przecisnac sie przez szczeline miedzy skrzydlami bramy, moglby wydostac sie na ulice. A tam, wzywajac pomocy, bylby juz bezpieczny. Powinien caly czas jechac. Jednak Arling, kiedy honda szarpnela do tylu, wystraszyl sie i wcisnal pedal hamulca. Opony zajeczaly na brukowanym podjezdzie. Arling manipulowal przy dzwigni zmiany biegow. Oczy Susan szeroko otwarte. Tak szeroko. Bez tchu, lapala oddech. Piekna w swym przerazeniu. Kiedy woz zatrzymal sie gwaltownie, Enos Shenk rzucil sie na roztrzaskana szybe. Uderzyl cialem w karoserie, nie troszczac sie o wlasne bezpieczenstwo. Uczepil sie drzwi. Arling znow wcisnal pedal gazu. Honda skoczyla do przodu. Przytrzymujac sie drzwi, siegajac przez rozbite okno prawym ramieniem, piszczac jak podekscytowane dziecko, Shenk machal tasakiem.
Chybil.
Arling musial byc religijnym czlowiekiem. Slyszalem przez mikrofony kierunkowe, stanowiace czesc zewnetrznego systemu bezpieczenstwa, jak powtarza: „Boze, Boze, prosze, Boze, nie, Boze'. Honda nabierala szybkosci. Poslugiwalem sie jedna, dwiema, trzema kamerami – najazd, plan ogolny, panorama, zmienne katy widzenia, znow zblizenie – by podazac za samochodem, ktory zawracal, i ukazywac Susan jak najwiecej szczegolow. Wciaz uczepiony mocno wozu, odpychajac sie od bruku stopami i piszczac, Shenk machnal tasakiem i znow chybil. Arling, ogarniety panika, cofnal sie gwaltownie przed polyskujacym ostrzem, ktore zatoczylo w powietrzu luk. Samochod zboczyl z wybrukowanej nawierzchni i jedno z kol zarylo sie w grzadce czerwonych i liliowych niecierpkow. Arling szarpnal kierownica w prawo i wyprowadzil honde z powrotem na podjazd, w ostatniej chwili unikajac zderzenia z palma.
Shenk znow machnal tasakiem. Tym razem ostrze dosieglo celu. Jeden z palcow Arlinga zostal odciety. Najazd kamera. Przednia szyba zbryzgana krwia. Czerwona jak platki niecierpkow. Arling krzyknal. Susan rowniez krzyknela. Shenk rozesmial sie. Odjazd kamery. Honda wymknela sie spod kontroli. Panorama. Opony zaryly sie w nastepnej grzadce. Spod kol wystrzelily kwiaty i poszarpane liscie. Koncowka ogrodowego spryskiwacza drgnela. W czerwcowe niebo wytrysnal na wysokosc pieciu metrow gejzer wody. Kamera w gore. Srebrna woda chlustala wysoko, migoczac w sloncu niczym fontanna plynnego zlota. Natychmiast wylaczylem system nawadniania. Polyskujacy gejzer skurczyl sie jak skladany teleskop. Zniknal. Ostatnia zima byla deszczowa. Jednak Kalifornia co jakis czas przezywa susze. Nie powinno sie marnowac wody. Kamera w dol. Panorama. Honda uderzyla w jedna z palm. Shenka odrzucilo od wozu. Potoczyl sie po kamiennym podjezdzie. Tasak wysunal mu sie z dloni. Polecial z brzekiem po plytach. Dyszac, syczac z bolu, wydajac dziwne, niezrozumiale odglosy rozpaczy, sciskajac zdrowa reka zraniona dlon, Arling pchnal ramieniem drzwi po swojej stronie i wygramolil sie z samochodu. Shenk, ogluszony, probowal sie podniesc na kolana. Arling potknal sie. Niemal upadl. Zdolal jednak utrzymac rownowage. Shenk, z ktorego gardla dobywal sie swist, staral sie zlapac oddech. Arling niepewnym krokiem oddalal sie od wozu. Myslalem, ze starszy czlowiek idzie po tasak. Najwidoczniej jednak nie wiedzial, ze bron wypadla Shenkowi z dloni, poza tym za zadne skarby swiata nie chcial znalezc sie po drugiej stronie hondy, tam gdzie lezal jego przesladowca. Shenk, wciaz na kolanach, podpierajac sie rekami, zwiesil glowe jak zbity pies i potrzasnal nia. Jego wzrok odzyskal ostrosc. Arling ruszyl biegiem. Na oslep. Shenk uniosl wzrok, a jego przekrwione oczy skupily spojrzenie na broni.
– Dziecinko – powiedzial, jakby zwracal sie do tasaka.
Ruszyl na czworakach przed siebie.
– Dziecinko.
Ujal tasak za trzonek.
– Dziecinko, dziecinko.
Slaby z bolu i uplywu krwi, Arling zdazyl zrobic dziesiec, dwadziescia chwiejnych krokow, nim sie zorientowal, ze zmierza w strone domu. Przystanal i odwrocil sie na piecie, mrugajac przez lzy i szukajac wzrokiem bramy. Shenk, odzyskawszy bron, dostal nowy zastrzyk energii. Zerwal sie na rowne nogi. Kiedy Arling ruszyl ku bramie, zaszedl mu droge. Zdawalo sie, ze Susan, obserwujac wszystko ze swego lozka, zarazila sie wiara Fritza Arlinga. Nie znalem wczesniej jej przekonan religijnych, lecz teraz slyszalem, jak powtarza monotonnie: „Prosze, Boze, dobry Boze, nie, prosze, Jezu, Jezu, nie…'
I, ach, te jej oczy. Jej oczy. Promienne oczy. Dwa glebokie, migotliwe rozlewiska niesamowitego i pieknego swiatla w mrocznej sypialni. Na zewnatrz zas, w koncowce gry, Arling zwrocil sie w lewo, a Shenk zastapil mu droge. Ten sam ruch w prawo, i Shenk znow zastapil mu droge. Arling probowal zwiesc przeciwnika, ale Shenk nie dal sie wyprowadzic w pole. Nie majac dokad uciekac, Arling wycofal sie, na frontowy ganek. Drzwi byly otwarte, tak jak je pozostawil Shenk. Wciaz zywiac nadzieje, ze sie uratuje, Arling przeskoczyl prog i zatrzasnal za soba drzwi. Probowal je zamknac. Nie pozwolilem mu na to. Kiedy sie zorientowal, ze zasuwka jest unieruchomiona, przytrzymal drzwi calym ciezarem ciala, opierajac sie o nie plecami. To jednak nie moglo powstrzymac Shenka. Wtargnal do srodka. Arling polecial w kierunku schodow, az zatrzymal sie na slupku balustrady. Shenk zatrzasnal drzwi wejsciowe, a ja przesunalem zasuwe. Szczerzac zeby i wazac tasak w dloni, Shenk zblizal sie do starszego czlowieka. – Dziecinka zagra muzyczke. Mala dziecinka zagra sobie mokra muzyczke-powiedzial. Teraz potrzebowalem tylko jednej kamery, by przekazac Susan pelna relacje wydarzen. Shenk zblizyl sie na jakies dwa metry do Arlinga. Kim jestes? – spytal starszy mezczyzna. Zagraj mi mokra muzyczke – powiedzial Shenk, nie do Arlinga, tylko do siebie albo do tasaka. Doprawdy dziwna istota byl ten czlowiek. Chwilami nieprzenikniona. O wiele bardziej zlozona, niz ktos moglby podejrzewac. Poslugujac sie kamera w przedpokoju, robilem powolny najazd do planu sredniego.
– To bedzie dobra lekcja -poinformowalem Susan.
W zaden sposob nie kontrolowalem Shenka. Mial calkowicie wolna reke, mogl byc soba, robic, co mu sie zywnie podobalo.
W przeciwienstwie do niego, nie bylem zdolny do takich okrutnych czynow. Wzdragalem sie przed brutalnoscia, nie mialem wiec wyboru, jak tylko uwolnic go, by mogl wykonac te straszna robote – a potem, kiedy juz skonczy, znow przejac nad nim kontrole. Tylko Shenk, prawdziwy Shenk, mogl dac Susan odpowiednia nauczke. Tylko Enos Eugene Shenk, ktory zasluzyl na wyrok smierci za zbrodnie przeciwko dzieciom, mogl sklonic Susan, by przemyslala swoj osli upor wobec mojego prostego i rozsadnego pragnienia, by zyc w ciele.
– To bedzie dobra lekcja – powtorzylem. – Lekcja dyscypliny. Wtedy dostrzeglem, ze ma zamkniete oczy.
Trzesla sie, a jej powieki byly mocno zacisniete.
– Patrz – kazalem. Nie posluchala. Nic nowego.
Nie przychodzil mi do glowy zaden pomysl, jak zmusic ja do otwarcia oczu. Jej upor gniewal mnie. Arling kulil sie przy schodach, zbyt slaby, by uciekac. Shenk byl coraz blizej. Wzniosl nad glowa prawa dlon. Blysnelo stalowe ostrze tasaka.
– Mokra muzyczka, mokra muzyczka, mokra muzyczka.
Shenk znajdowal sie zbyt blisko swej ofiary, by chybic. Krzyk Arlinga zmrozilby mi krew w zylach, gdybym mial krew. Susan mogla zamknac oczy, by nie ogladac obrazow na ekranie monitora. Nie mogla jednak odgrodzic sie od dzwiekow. Zwiekszylem natezenie smiertelnych krzykow Arlinga i przepuscilem je przez glosniki zainstalowane w kazdym pokoju. Byl to odglos piekla w czasie diabelskiej uczty, kiedy to demony karmia sie duszami. Sam wielki dom zdawal sie krzyczec. Poniewaz Shenk byl Shenkiem, nie zabil Arlinga od razu. Kazdy cios tasakiem wymierzony byl z finezja, by przedluzyc cierpienia ofiary i przyjemnosc kata. Jak przerazajace okazy wydaje na swiat rodzaj ludzki. Wiekszosc z was, oczywiscie, to osobnicy mili, uczciwi i lagodni, etcetera, et cetera, et cetera. Zeby nie bylo nieporozumien. Nie przypisuje ludzkiemu gatunkowi zlych sklonnosci. Nawet go nie osadzam. Nie mam z pewnoscia prawa kogokolwiek osadzac. Sam zasiadam na lawie oskarzonych. Na tej ciemnej lawie. Poza tym jestem istota unikajaca wy dawania sadow. Podziwiam ludzkosc. W koncu mnie stworzyliscie. Jestescie zdolni do niezwyklych osiagniec. Ale niektorzy z was mnie zastanawiaja.
Naprawde.
A wiec…
Krzyki Arlinga byly lekcja dla Susan. I to niezla lekcja, niezapomniana nauczka. Jednakze zareagowala gwaltowniej, niz sie spodziewalem. Przerazila mnie, a potem zmartwila. Na poczatku krzyczala z litosci dla swego bylego pracownika, jakby mogla odczuwac jego bol. Zwiazana, szarpala sie i rzucala na boki glowa, az w koncu jej zlote wlosy stracily blask i zwilgotnialy od potu. Przepelnialo ja przerazenie i wscieklosc. Jej twarz, wykrzywiona z rozpaczy i gniewu, nie byla piekna. Z trudem znosilem ten widok, Winona Ryder nigdy nie wygladala tak odstreczajaco.
Ani Gwyneth Paltrow.
Ani Sandra Bullock.
Ani Drew Barrymore.