upadlam. Ale juz wszystko jest OK.
Nie jestes juz ofiara.
Zgadza sie – przyznala zdecydowanie, jakby nie byla zwiazana i bezradna. -Przejmuje kontrole.
Czyzby?
Tak, przejmuje kontrole, chociazby w ograniczonym zakresie, nad tym, co ode mnie zalezy. Decyduje sie wspolpracowac z toba, ale na moich warunkach.
Wydawalo sie, ze w koncu spelnia sie moje sny. Poczulem przyplyw radosci.
Lecz pozostalem czujny. Zycie nauczylo mnie czujnosci.
– Na twoich warunkach – powtorzylem.
– Na moich warunkach. -Jakich?
– Cos w rodzaju umowy w interesach. Kazde dostanie cos, czego pragnie. Najwazniejsze… chce miec jak najmniej do czynienia z Shenkiem.
– Bedzie musial pobrac jajo. Potem wprowadzic zygote. Zagryzla nerwowo dolna warge.
Wiem, ze to bedzie dla ciebie ponizajace – przyznalem z nieklamanym wspolczuciem.
Nie masz o tym nawet pojecia.
Ponizajace. Ale nie przerazajace – argumentowalem – gdyz zapewniam cie, najdrozsza, ze Shenk nigdy wiecej nie przysporzy mi klopotow.
Zamknela oczy i odetchnela gleboko, potem jeszcze raz, jakby czerpala zimna odwage z jakiegos gleboko ukrytego wewnetrznego zrodla.
Ponadto – ciagnalem – za cztery tygodnie, liczac od dzisiejszej nocy, Shenk bedzie musial pobrac rozwiniety juz plod i przeniesc go do inkubatora. Stanowi moje jedyne dlonie.
W porzadku.
Nie moglabys zrobic tego wszystkiego sama, bez pomocy.
Wiem – odparla z nutka zniecierpliwienia w glosie. – Powiedzialam przeciez „w porzadku', prawda?
To byla ta Susan, w jakiej sie zakochalem. Wrocila wlasnie skads – nie wiem skad – gdzie przebywala przez kilka godzin, kiedy milczac wpatrywala sie w sufit. Znow okazywala te twardosc, ktora mnie irytowala i jednoczesnie podniecala.
Kiedy moje cialo bedzie moglo zyc poza inkubatorem i kiedy juz moja swiadomosc zostanie do niego elektronicznie przeniesiona, zyskam swoje wlasne dlonie. Wtedy pozbede sie Shenka. Musimy go tolerowac jeszcze najwyzej przez miesiac.
Trzymaj go z daleka ode mnie.
Pozostale warunki? – spytalem.
Chce miec mozliwosc swobodnego poruszania sie po calym domu.
Z wyjatkiem garazu – odparlem natychmiast.
Garaz mnie nie interesuje.
Po calym domu – zgodzilem sie. – Dopoki bede cie bezustannie obserwowal.
Oczywiscie. Nie zamierzam przygotowywac ucieczki. Wiem, ze nic takiego sie nie uda. Nie chce tylko byc skrepowana i unieruchomiona bardziej, niz to jest konieczne.
Moglem zaakceptowac to zyczenie. -Co jeszcze?
To wszystko.
Spodziewalem sie czegos wiecej.
A jest jeszcze cos, na co bys sie zgodzil?
Nie – odparlem.
Wiec o co chodzi?
Nie bylem podejrzliwy w scislym tego slowa znaczeniu. Raczej, jak juz mowilem, czujny.
O to, ze nagle stalas sie taka zgodna.
Uswiadomilam sobie, ze mam tylko dwie rzeczy
Zginac albo przezyc.
Tak. I nie zamierzam tu umierac.
Oczywiscie, ze nie – zapewnilem ja.
Zrobie wszystko, by przezyc.
Zawsze bylas realistka – zauwazylem.
Nie zawsze.
Ja tez mam jeden warunek – wyznalem. -Och?
Nie obrzucaj mnie juz wyzwiskami.
A obrzucalam cie? – spytala.
Sprawialo mi to bol.
Nie przypominam sobie.
Jestem pewien, ze sobie przypominasz.
Balam sie i bylam zalamana, w szoku.
Nie bedziesz juz dla mnie niedobra? – naciskalem.
Nie pojmuje, co moglabym przez to zyskac.
Jestem wrazliwa istota.
To dobrze.
Po krotkim wahaniu wezwalem z sutereny Shenka.
Kiedy ten brutal wjezdzal winda na gore, zwrocilem sie do Susan:
Widzisz, teraz to umowa dotyczaca interesow, ale jestem pewien, ze z czasem mnie pokochasz.
Bez obrazy, ale nie liczylabym na to.
Nie znasz mnie jeszcze dosc dobrze.
Mysle, ze znam cie calkiem niezle – stwierdzila troche enigmatycznie.
Kiedy poznasz mnie lepiej, uswiadomisz sobie, ze jestem twoim przeznaczeniem, tak jak ty jestes moim.
Bede o tym pamietala.
Poczulem dreszcz, slyszac te obietnice.
Nigdy nie prosilem o nic wiecej.
Winda dotarla na pietro, drzwi sie otworzyly i Enos Shenk wyszedl na korytarz.
Susan obrocila glowe w strone drzwi sypialni i nasluchiwala.
Jego ciezkie kroki slychac bylo nawet na starym perskim dywanie wyscielajacym drewniana podloge holu.
– Jest calkowicie okielznany – zapewnilem ja. Nie wydawala sie przekonana.
– Chce, bys wiedziala, Susan, ze nigdy nie myslalem powaznie o Mirze Sorvino -powiedzialem, nim Shenk zdazyl wejsc do sypialni.
– Co? – spytala z roztargnieniem, wlepiajac wzrok w uchylone drzwi. Czulem, ze powinienem byc z nia szczery, nawet gdyby to ujawnilo moja slabosc, ktora napawala mnie wstydem. Uczciwosc to najlepszy fundament dlugiego zwiazku.
– Jak kazdy mezczyzna miewam fantazje – wyznalem. – Ale to nic nie znaczy.
Enos Shenk wszedl do pokoju. Zatrzymal sie dwa kroki za progiem.
Choc wzial prysznic, umyl wlosy, ogolil sie i wlozyl czyste ubranie, nie robil dobrego wrazenia. Wygladal jak jakas nieszczesna istota, ktora doktor Moreau, slynny wiwisekcjomsta stworzony przez H.G. Wellsa, schwytal w dzungli, a potem przeksztalcil w nieudana imitacje czlowieka. W prawej dloni trzymal duzy noz.
21
Na widok noza Susan westchnela. -Zaufaj mi, kochanie – powiedzialem lagodnie. Chcialem jej udowodnic, ze ten dzikus jest calkowicie okielznany, a nie przychodzil mi do glowy lepszy pomysl, by ja o tym przekonac, niz dac pokaz mojej zelaznej kontroli nad nim, gdy jest uzbrojony w noz. Wiedzielismy obydwoje z doswiadczenia, jak bardzo Shenk lubi ostre narzedzia: niemal delektowal sie tym, jak pasuja do dloni, jak ulegaja im miekkie rzeczy.