twoj ojciec nie zjawial sie na imprezach szkolnych albo robil z siebie durnia przed twoimi kolegami. I takze tamte „wyjasnienia” zawieraly ziarnko prawdy albo i nie, zgadza sie?

– No dobra, wiem, do czego zmierzasz.

– Mowisz, ze z twoim ojcem jest juz lepiej, ale mnie sie wydaje, ze choc minelo trzydziesci lat, ty wciaz zachowujesz sie wedlug tych samych schematow i klamiesz.

Milczal. Myslala, ze szuka argumentow na swoja obrone, ale ku jej zaskoczeniu po chwili powiedzial cicho:

– Moj ojciec zgodzilby sie z toba.

– Tak?

– Osiem lat temu wstapil do Anonimowych Alkoholikow i to bylo dla niego jak nawrocenie. Odkupienie, tylko to sie teraz dla niego liczy. Chce przyznac sie do tego, co zrobil. Chce rozmawiac o starych czasach, prosic o wybaczenie. Moj brat… George nie odbiera telefonow od niego. A ja… chce tylko zapomniec. Moj ojciec byl taki, jaki byl, a teraz jest, jaki jest. Nie widze powodu, by sie nad tym rozwodzic.

– Bobby, czy czasem nie bywasz bardzo, bardzo zly? Bardziej niz powinienes?

– Mozliwe.

– Czy nie zdarza sie, ze na mysl o przyszlosci ogarnia cie czarna rozpacz?

– Moze i tak.

– A czy czasem nie czujesz sie, jakbys nad niczym nie panowal?

Spojrzal na nia, wyraznie zaintrygowany.

– Owszem.

– Dlatego musisz porozmawiac z ojcem, a ojciec z toba. Twoja rodzina zmienila sie, ale nie wyleczyla ran. By wybaczyc ojcu, musisz pozwolic sobie nienawidzic go za to, co zrobil. Dopoki tego nie zrobisz, nie posuniesz sie naprzod i nie pokochasz go za to, kim sie stal.

Bobby usmiechnal sie slabo.

– Nienawidze mamy, to nie wystarczy?

– Mysle, ze tak naprawde wcale jej nie nienawidzisz.

– No prosze. A wydawalo mi sie, ze wiem, co czuje.

– Jest dla ciebie latwym celem, Bobby. Kiedy odeszla, musiales kochac ojca; byl twoim jedynym opiekunem. Ale jednoczesnie bales sie i nienawidziles go za to, jak cie traktowal. Nienawisc do matki pomogla ci rozwiazac ten konflikt. Skoro to ona byla wszystkiemu winna, mogles z czystym sumieniem kochac ojca. To sie nazywa gniew przeniesiony. Choc minelo trzydziesci lat, on nadal w tobie tkwi.

W jego glosie wciaz brzmiala ironiczna nuta.

– To dlatego strzelam do nieznajomych?

– Nie wiem, Bobby. Tylko ty mozesz odpowiedziec na to pytanie.

Pokiwal glowa w zamysleniu. Zlozyl palce w daszek.

– Susan powiedziala, ze jestem pelen gniewu.

– Susan?

– Moja dziewczyna. To znaczy byla dziewczyna. Kiedy dzis rozmawialismy… powiedziala, ze celowo rozmieniam sie na drobne. Ze kurczowo trzymam sie swojego gniewu. Ze go potrzebuje.

– A jest tak?

– Jestem zdeterminowany. – Podniosl glos, mowil jak w goraczce. – Co w tym zlego? Swiat potrzebuje policjantow, ludzi takich jak ja, przyczajonych na dachach z karabinami o duzym zasiegu. Gdyby nie ja, Catherine Gagnon i jej syn mogli zginac. Czy to nic nie znaczy?

Elizabeth nie odpowiedziala.

– To nie fair. Reszta swiata oczekuje od nas, zebysmy byli wszechwiedzacy. Ale ja jestem tylko czlowiekiem. Staram sie, jak umiem. Nie, nie pamietalem Gagnonow, a nawet gdyby, to co ja moglem wiedziec o nich i o ich malzenstwie? Moglem tylko zareagowac na to, co zobaczylem, a zobaczylem czlowieka mierzacego z pistoletu do zony i dziecka. Nie jestem morderca, do cholery. Musialem go zabic!

Elizabeth nadal milczala.

– Co by bylo, gdybym zwlekal? Gdybym patrzyl i nic nie robil? Mogl zabic zone. I syna. To tez bylaby moja wina. Jesli strzelisz, masz przesrane, jesli nie strzelisz, tez masz przesrane. Ktore rozwiazanie jest lepsze? Skad, do cholery, mam wiedziec, co robic? Mial pistolet w reku. Mierzyl do zony. I nagle zrobil taka mine… widzialem ja juz wiele razy. O moj Boze, widzialem ja zbyt wiele razy, a dosc mam widoku cudzego cierpienia. Tyle krwi… tyle krwi…

Glos mu sie zalamal. Jego ramionami wstrzasnal gwaltowny szloch. Odwrocil sie, zawstydzony swoim wybuchem. Wymacal oparcie krzesla i przytrzymal sie, by nie upasc.

Elizabeth nie wstala. Nie podeszla do niego. Siedziala tylko i czekala, az da upust uczuciom, ktore dusil w sobie przez trzydziesci szesc lat. Potrzebowal tego.

Otarl policzki grzbietem dloni.

– Jestem zmeczony – powiedzial chrapliwie, jakby przepraszal, czy probowal sie usprawiedliwic.

– Wiem.

– Musze sie przespac.

– To prawda.

– Jutro mam ciezki dzien.

– To niewlasciwy moment na podejmowanie waznych decyzji – powiedziala szczerze.

Parsknal smiechem,

– Myslisz, ze sedziego Gagnona to obchodzi?

– Nie moglbys oderwac sie od tego wszystkiego, Bobby? Zrobic sobie krotka przerwe?

– Nie, dopoki prokuratura prowadzi dochodzenie. Poza tym za duzo sie dzieje.

– No dobrze, Bobby. W takim razie usiadz. Bo jest jeszcze jeden temat, ktory musimy omowic. Musimy porozmawiac o Catherine Gagnon.

Catherine i Nathan stali w holu hotelu Ritz. Wiedziala, ze musza dziwnie wygladac. Kobieta z malym dzieckiem, bez bagazu, meldujaca sie w hotelu w srodku nocy. Miala to gdzies. Nathan doslownie trzasl sie w jej ramionach, z jego szeroko otwartych oczu i pobladlej twarzy wyzieral strach. Zapalenie trzustki, pomyslala. Albo infekcja, bole klatki piersiowej czy Bog raczy wiedziec co. Stres zawsze go oslabia.

Nieporadnie probowala postawic torebke na blacie, trzymajac Nathana na rekach. Wreszcie przyszedl recepcjonista, zaskoczony widokiem gosci o tej porze.

– Slucham?

– Chcialabym dostac pokoj. Dla niepalacych. Wszystko jedno ktory.

Mezczyzna uniosl brew, ale nic nie powiedzial.

Po wcisnieciu kilku klawiszy stwierdzil, ze maja wolny pokoj. Z podwojnym lozkiem, dla niepalacych. Czy wstawic lozko dla dziecka?

Nie, nie trzeba, ale przydalaby sie szczoteczka, pasta do zebow i trzy dodatkowe lampy. Wszystko jedno jakie, niech przyniosa pierwsze lepsze.

Wyjela karte kredytowa. Recepcjonista przesunal ja przez czytnik.

– Hm… ma pani jakies dokumenty?

Catherine glaskala Nathana po plecach, probujac go uspokoic.

– Slucham?

– Dokumenty. Na przyklad prawo jazdy. Takie sa przepisy. Catherine, zdziwiona, poslusznie wyjela z torebki prawo jazdy. Recepcjonista dlugo patrzyl na jej zdjecie, a potem na nia.

– Czy wie pani, ze zgloszono kradziez tej karty kredytowej?

– Coo?

– Prosze pani, nie moge przyjac tej karty.

Catherine patrzyla na niego, jakby nie rozumiala ani jednego slowa. Byla zmeczona i przerazona, miala juz tego wszystkiego dosc. Chciala dostac pokoj. Piekny pokoj w drogim hotelu, gdzie nie moglo spotkac jej nic zlego. Jesli bedzie otoczona przez marmurowe plytki, jedwabne zaslony i puchowe poduszki, potwory jej nie znajda. Beda z Nathanem bezpieczni.

– Moze pani maz… – zasugerowal recepcjonista uprzejmie.

Вы читаете Samotna
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату