sumiennego pracownika przystalo. Godne pochwaly.

Tym razem bez planu sie nie obejdzie. Po pierwsze, dom stoi na przedmiesciach, wiec trzeba uwazac na sasiadow. Po drugie, jest ladny, zadbany, co oznacza, ze nie bedzie latwo dostac sie do srodka. Po trzecie, na oknie widnieje naklejka reklamujaca system alarmowy ADT. Co prawda moze jest tam tylko na postrach, ale sumienny wlasciciel domu mogl rzeczywiscie zainstalowac system i co gorsza go wlaczyc.

Nie, do tej roboty pan Bosu potrzebuje pomocnika. Uznal, ze Figlarz sie nada.

Spojrzal na szczeniaka spiacego na przednim siedzeniu skradzionego samochodu. Pan Bosu wciaz czul sie w nim niepewnie. Niepotrzebnie sie narazal. Jutro z samego rana wezmie nowo zarobione pieniadze – trzydziesci za dziewczyne, piecdziesiat za faceta – i sprawi sobie woz. Dobry woz. Ale nie za dobry. W jego fachu lepiej jezdzic samochodem, ktory nie rzuca sie w oczy. Cos na pewno znajdzie.

Podrapal Figlarza za dlugim, aksamitnym uchem. Piesek otworzyl oko, ziewnal szeroko i obnazyl male, szczeniece zabki.

– Potrzebny mi wspolnik – powiedzial pan Bosu.

Kolejne ziewniecie.

– Moglbys udawac martwego? Lez tu, jakbys spal. O, tak.

Figlarz opuscil leb na lapy i zamknal oczy. Ladna psina, nie ma co. Pan Bosu w zamysleniu poglaskal go grubymi palcami, zaskakujaco delikatnie.

Przyszla mu do glowy pewna mysl: udawanie nie zawsze wystarcza. Jesli naprawde chce byc sumienny, nie powinien podejmowac zbednego ryzyka. Jeden ruch i skreci Figlarzowi kark. To bylaby szybka, bezbolesna smierc, piesek nic by nie poczul. A za piecdziesiat tysiecy dolarow mozna kupic mnostwo nowych szczeniakow.

Jego dlon znieruchomiala na karku Figlarza. Poczul pod palcami jego siersc. Miekka. Jedwabista. Delikatna. Kazdy kiedys musi umrzec.

Cofnal dlon. Wyjal noz z pochwy przytroczonej do kostki. Jeszcze raz spojrzal na Figlarza, po czym podwinal rekaw koszuli za lokiec i przecial zyle na nadgarstku.

Trysnela ciemna, czerwona krew. Nie wygladalo to imponujaco, wiec cial sie jeszcze raz. Tym razem krwi bylo wiecej, splywala po rece i plamila podwiniety mankiet. Idealnie.

Wzial krew na palce i pomazal nia bialy zad Figlarza. Powtorzyl te czynnosc trzy razy, az wreszcie pies usiadl i zaczal skomlec cicho, zaniepokojony zapachem.

– Wszystko gra – uspokoil go pan Bosu. – Wykapie cie, jak tylko wrocimy do domu. A teraz trzymaj sie, maly. Zaraz zrobi sie ciekawie.

Wrzucil wsteczny bieg. Cofnal sie powoli z wylaczonymi swiatlami. Przytrzymal Figlarza. Przygotowal sie.

– Raz, dwa, trzy! – Wlaczyl swiatla i wcisnal gaz do dechy. Samochod wpadl na kraweznik przed pograzonym w ciemnosci domem. Pan Bosu wjechal na trawnik, zahamowal ostro i na wszelki wypadek krzyknal jeszcze: „O w morde!”

Zlapal Figlarza i wyskoczyl z samochodu, ktory chybotal sie na chodniku, a snopy swiatla z reflektorow przecinaly pustke.

– O nie – jeknal glosno. – O nie, o nie, o nie.

Figlarz probowal na niego spojrzec. Pan Bosu przytrzymal mu leb potezna dlonia.

– Ciii -szepnal. – Jestes ranny.

Figlarz zaskomlal.

– Juz lepiej.

Pan Bosu przeszedl po trawniku i zalomotal do drzwi. Oddychal ciezko, na jego czole perlil sie pot. Opuscil rekaw, krew juz przesiakala przez material. Swietnie.

Znow zapukal, mocno, uporczywie. W koncu na ganku zapalilo sie swiatlo.

– Pomocy! – wolal pan Bosu, walac do drzwi jeszcze mocniej. Zerknal na Figlarza. Zakrwawiona, posklejana siersc wygladala bardzo przekonujaco.

Drzwi sie uchylily. Zamkniete na lancuch. Facet jest ostrozny, trzeba mu to przyznac.

– Prosze pana, prosze pana, przepraszam, ze przeszkadzam – wyrzucil z siebie pan Bosu. – Jechalem sobie i nagle pies wyskoczyl na droge. Probowalem go ominac, jak slowo honoru, ale mi sie nie udalo. Prosze, chyba z nim zle.

Pan Bosu uniosl zakrwawione truchelko.

Reakcja czlowieka wartego piecdziesiat tysiecy dolarow byla natychmiastowa i godna podziwu. Coz, ze dla niego zgubna.

– Ojej! Szybko, niech pan wejdzie.

Lancuch zostal odpiety, drzwi otworzyly sie na osciez. Stanal w nich mezczyzna, nie w szlafroku, jak spodziewal sie pan Bosu, tylko ubrany tak, jakby wlasnie szedl do pracy.

– Wlasnie mi sie wydawalo, ze uslyszalem jakis halas – powiedzial ze zmarszczonym czolem i siegnal po Figlarza, pragnac pomoc.

Pan Bosu wszedl do holu. Lekkim kopnieciem zamknal za soba drzwi. Nie puscil Figlarza, trzymal go przy piersi. Chcial rozeznac sie w terenie, zyskac na czasie.

– Jest pan weterynarzem? A moze zna pan jakiegos? – belkotal, rozgladajac sie po domu. Drzwi frontowe prowadzily do salonu. Maly, ale czysty dom. Z tego, co mu powiedziano, gosc jest kawalerem. Jesli tak, to niezly z niego pedancik.

Pan Bosu przeszedl za nim na tyl domu, gdzie palilo sie swiatlo. Weszli do waskiej kuchni w stylu lat piecdziesiatych. W malej wnece stal okragly stol zawalony papierami i odsuniete krzeslo. Salon jest tylko na pokaz, wydedukowal pan Bosu. Gospodarz mieszka tutaj.

– Pracowalem do pozna – stwierdzil mezczyzna mimochodem. – Zdaje sie, ze zasnalem.

– Czym sie pan zajmuje?

– Jestem zastepca prokuratora okregowego. Niech pan pokaze psa, zobaczymy, co z nim.

Pan Bosu puscil wreszcie Figlarza. Teraz latwiej mu bylo schylic sie i siegnac po noz. Kiedy sie wyprostowal, mezczyzna uwaznie ogladal lezacego na stole psa, szukajac obrazen.

– Widze krew – stwierdzil Rick Copley. – Tyle ze nie wiem, skad sie bierze.

– To moze ja pomoge.

Pan Bosu byl poteznie zbudowany i dobrze uzbrojony. Copley za to byl szybki i zwinny.

Kiedy pan Bosu rzucil sie na niego, uchylil sie i puscil Figlarza. Szczeniak zeskoczyl na podloge, przemknal po linoleum i zniknal w salonie.

Nie zwrocili na niego uwagi. Copley przyjal pozycje obronna, nie tracil czasu na gadanie. Pan Bosu byl zadowolony. Po takim dniu nie ma to jak dobra, zacieta walka.

Zastepca prokuratora byl czlowiekiem inteligentnym. A czlowiek inteligentny w tej sytuacji szukalby telefonu, by wezwac pomoc. Nic wiec dziwnego, ze Copley rzucil sie do bezprzewodowej sluchawki lezacej na stole. Pan Bosu przypadl do niego i ku swojej satysfakcji przelal pierwsza krew.

Copley odskoczyl, trzymajac sie za rozciete przedramie. Zaczynal sie pocic.

– Czego chcesz? – spytal.

– Pokoju na swiecie.

– Pieniedzy? Mam w portfelu trzysta dolarow.

– Martwy wart jestes sto razy wiecej, koles.

– Co?! – Copley oslupial. Pan Bosu wykorzystal te chwile dekoncentracji i znow sie na niego rzucil. Copley obrocil sie w ostatniej chwili, ale zrobil to ulamek sekundy za pozno; ostrze drasnelo go w zebra.

Zastepca prokuratora pobiegl do salonu. A pan Bosu rzucil sie za nim.

Dom byl maly. Niewiele w nim miejsc, gdzie mozna by sie ukryc. Copley probowal bronic sie lampa, podporka na ksiazki i poduszka z sofy. Tanczyl, obracal sie, robil uniki.

Pan Bosu byl o dwadziescia kilo ciezszy i mial wiekszy zasieg ramion. Ani przez moment nie watpil, jak ta walka sie skonczy. Copley rzucal w niego roznymi przedmiotami i uciekal. A on nieublaganie podazal za nim, w glab domu, byle dalej od frontowych drzwi, tak by uwiezic go w tych samych czterech scianach, ktore mialy go chronic. Dom czlowieka to jego twierdza. Dom Ricka Copleya stal sie jego komora egzekucyjna.

Wreszcie pan Bosu zapedzil Capleya do lazienki, pod wanne. Potem poszlo juz gladko.

Pozniej, kiedy zadza krwi wreszcie przestala huczec mu w glowie, jego oddech stal sie rowny i miarowy, a

Вы читаете Samotna
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату