serce zaczelo wolniej bic, zauwazyl kilka rzeczy naraz. Bolala go golen, ramie, ktorym uderzyl o framuge drzwi, glowa, w ktora Copley trafil lampa.
No i lewe przedramie, w ktore sam sie zranil. Zdal sobie sprawe, ze rana wciaz krwawi, pewnie na podlodze zostana plamy. Zaczal ich wypatrywac, ale w tym balaganie.,.
Dom byl zdewastowany. Ksiazki, papiery, wybebeszone poduszki i, no coz, krew, duzo krwi, wszedzie krew. Pana Bosu i jego ofiary. Moze ekipa sledcza sie w tym wszystkim nie polapie. Nie znal sie na tym. Medycyna sadowa nie byla jego mocna strona. Wiedzial o niej tyle, co widzial w telewizji.
Wrocil do kuchni i dokladnie umyl rece. Jego drogie skorzane buty lepily sie od krwi. Zdjal je, oplukal i skrzywil sie, gdy zobaczyl, ze nic to nie dalo. Do zapamietania na przyszlosc: od krwi niszcza sie buty.
Zaczal szukac pralki.
Stala na niej butelka wybielacza. Doskonale. Zaniosl ja do kuchni i polowe zawartosci wlal do zlewu. Widzial w jednym serialu, jak cwanemu technikowi udalo sie wydobyc krew z rur odplywowych.
Pan Bosu byl notowanym przestepca seksualnym. To znaczylo, ze jego odciski palcow, krew i DNA sa w aktach. Musial byc bardzo ostrozny.
Reszte wybielacza wylal na scierke do naczyn, po czym zaczal wycierac biegnaca przez caly dom smuge krwi. Calej nie dalo sie zetrzec, wiec rozmazal ja tylko, tak by nie bylo widac sladow butow i, tu i owdzie, lap. Powinien byl zabrac ze szpitala wiecej fartuchow. Przydalyby sie.
Lazienke zostawil na koniec. Byl tam cholerny burdel. Wrzucil reczniki do wanny, na cialo Copleya.
Wpol do piatej rano. Byl zmeczony. I, nawiasem mowiac, glodny.
Poszedl poszukac Figlarza, znalazl go skulonego pod lozkiem.
– Juz dobrze – przemowil do drzacego psa. – Juz po wszystkim.
Wyciagnal reke. Szczeniak poslusznie podczolgal sie do niego i zaczal wachac koniuszki jego palcow. Pan Bosu wzial go na rece i poglaskal po lbie. Figlarz nasikal na dywan. No coz. Nic na to nie poradzi. Poza tym nie widzial zadnego serialu, w ktorym ekipa sledcza zajmowalaby sie identyfikowaniem psich szczyn.
– Grzeczny z ciebie chlopiec – mruknal pan Bosu do zakrwawionego psa. – Jutro na kolacje dostaniesz stek!
Wlasnie szykowal sie do wyjscia, kiedy zadzwonil telefon. Zatrzymal sie, ciekaw, kto dzwoni o tej porze. Kiedy wlaczyla sie automatyczna sekretarka, sluchal jak zahipnotyzowany.
– Copley, tu D.D. Wlasnie skonczylismy ogledziny rezydencji Gagnonow… Dziwne, ze cie tam nie bylo. Sprawy sie troche skomplikowaly. – Glebokie westchnienie. – Chcialabym porozmawiac z toba o Dodge’u. Niepokoja mnie jego kontakty z Catherine Gagnon. Mozliwe… mozliwe, ze miales racje. Zadzwon, jak bedziesz mogl. Przez nastepnych kilka godzin bede sie zajmowala papierkami.
Polaczenie zostalo przerwane. Pan Bosu poszedl do kuchni i wbil wzrok w swiatelko migoczace na automatycznej sekretarce. Potem jego oczy spoczely na stercie papierow. Zerknal na skrocony raport, liste nazwisk i dopiero teraz zrozumial. Co wlasnie zrobil i dlaczego.
A zaraz potem przyszla mu do glowy nastepna mysl…
– Figlarz – szepnal. – Chyba wiem, jak uszczesliwic dobroczynce X. Genialny pan Bosu wzial sie do pracy.
Rozdzial 32
W poniedzialek rano Bobby’ego wyrwalo ze snu swiatlo, nieustepliwie wdzierajace sie pod jego powieki. Bolalo go ramie. Nad ranem, nie pamietal nawet kiedy, przeniosl sie od stolu w kuchni na sfatygowana kanape. Teraz lezal na brzuchu na pachnacych stechlizna poduszkach, z prawa reka dyndajaca nad podloga i sprezynami wpijajacymi sie w rozne czesci ciala.
Usiadl powoli, tlumiac jek. Jezu, za stary jest na takie wyglupy.
Wstal, wyciagnal rece nad glowa i skrzywil sie, czujac ciarki na calym ciele. Jasne swiatlo dnia wlewalo sie przez wysokie okna w kuchni. Chwiejnym krokiem wszedl do salonu i rozejrzal sie za zegarem.
Dziesiata rano. Cholera! Siedem godzin snu. Wyspal sie pierwszy raz od wielu dni. I glupio zrobil, zwazywszy na to, ze ma czas do piatej. Musi cos zjesc, wziac prysznic, ogolic sie. Musi sie ruszyc, musi… cos zrobic.
Poszedl do lazienki i poniewczasie przypomnial sobie o wiadomosciach nagranych na automatycznej sekretarce. Powinien skontaktowac sie z porucznikiem. A przynajmniej zadzwonic do ojca.
A te gluche telefony?
Pierwsza czesc nocy spedzil z trupem, druga z psychologiem. Dziwne, ani jedno, ani drugie doswiadczenie nie rozjasnilo mu w glowie. Skoro zginela Prudence, to Catherine tez jest w niebezpieczenstwie, chociaz doktor Lane sugerowala, ze wlasnie Catherine Gagnon jest najgrozniejsza.
A Bobby? Slowo honoru, wierzyl jej, kiedy mowila, ze nie robi Nathanowi krzywdy. Wierzyl jej. I to bal sie o nia.
Na siedem godzin przed uplywem danego mu terminu wszedl pod prysznic. Wlozyl glowe pod goracy strumien. Musi myslec trzezwo. Byc czujny. Potrzebuje sily.
I wtedy przyszedl mu do glowy pierwszy dobry pomysl od wielu dni.
Wyskoczyl spod prysznica. Nagi, ociekajacy woda, podszedl do telefonu, wykrecil numer.
– Czesc, Harris. Spotkajmy sie.
Robinson nucila. Nie miala dobrego sluchu, wiec nie wychodzilo jej to najlepiej. Robila to jednak zawsze, kiedy byla zdenerwowana.
Miala policyjny skaner. Przez cala noc podsluchiwala rozmowy o ciele znalezionym w mieszkaniu Gagnonow. Nie brzmialo to dobrze.
Wolala nie ryzykowac. W pewnych sytuacjach czlowiek musi przede wszystkim ratowac wlasna skore. To wlasnie jest jedna z takich sytuacji.
Spakowala sie szybko. Do spluczki przyczepiona byla wodoodporna skrzynka zawierajaca rozne karty kredytowe i sfalszowane dokumenty. Schowala ja do torby. Potem ubrania. Paralizator. Pistolet. Maly notes.
To wszystko.
Dom byl wynajety. Nie miala wlasnych mebli, nie kupowala nawet serwetek. Im mniej czlowiek ma rzeczy, tym mniej ma do stracenia. I mniej dowodow, ktore mozna przeciwko niemu wykorzystac.
Pora posprzatac. Wyjela amoniak i zaczela wycierac wszystkie odkryte powierzchnie; amoniak bez sladu usuwa odciski palcow i tluste plamy. Po namysle – przypominajac sobie krwawa jatke urzadzona przez pana Bosu – stwierdzila, ze amoniak nie bedzie juz potrzebny.
Wziela kanister z benzyna i zaczela polewac nia podloge.
Po pieciu minutach stala juz pod tylnymi drzwiami z zapalka w reku.
Chwila wahania. Uklucie zalu. To miala byc jej najlepsza robota. Duze ryzyko, ale kurcze, ile kasy. Piekna, kuszaca gotowka. Potem moglaby wreszcie odpoczac. Oczami duszy widziala juz piaszczysta plaze, zimne drinki i przejrzysta blekitna wode siegajaca po horyzont. Wreszcie, po tylu latach, spokoj.
Westchnela. I zapalila zapalke.
Zadnego zalu, zadnego ogladania sie za siebie. Bierzesz robote, starasz sie wykonac ja jak najlepiej. Ale zawsze trzeba miec na wzgledzie przede wszystkim wlasny interes. A w tej chwili w jej interesie bylo jak najszybciej sie stad zmyc.
Wyszla, rozejrzala sie. Nigdzie zywej duszy.
Podeszla do zaparkowanego kawalek dalej samochodu. Wrzucila torbe do bagaznika, siadla za kierownica. Wtedy zauwazyla malego bialobrazowego szczeniaka skulonego na fotelu pasazera. A w lusterku wstecznym pojawila sie potezna sylwetka.
– Czesc, Colleen – powiedzial pan Bosu. – Wyjezdzasz dokads?
Catherine nie spala. Siedziala na krzesle w swojej dawnej sypialni i patrzyla, jak Nathan, wyczerpany, zasypia wreszcie w rogu jej starego podwojnego lozka. Ojciec przyjal ja bez slowa sprzeciwu. Przyniosl wiecej lamp. Stal w drzwiach, gdy Nathan rzucal sie po lozku i krzyczal ze strachu wywolanego czyms, co widzial tylko on. Catherine cicho zanucila piosenke, ktora ledwo pamietala, a ktora przypomniala jej sie zaraz po wejsciu do