zamieszkasz teraz w nowym domu?

– Co to jest rodzina zastepcza? – spytal.

Rita na moment znieruchomiala. Setki mysli przebiegaly jej przez glowe. Skoro chlopak nie mieszka ani z wlasnymi, ani z przybranymi rodzicami, nie ma krewnych… Pozalowala, ze tak rzadko wychodzila z domu i nie zna dobrze sasiadow. Chetnie by ich teraz spytala, co wiedza o domu na wzgorzu, kim jest mezczyzna, ktory w nim mieszka, kiedy zaczeli widywac tego chlopca… Bo tu juz nie chodzilo jedynie o skomplikowana sytuacje rodzinna. Byla tego pewna. Miala do czynienia z czyms o wiele powazniejszym, o wiele bardziej ponurym.

– Kto z toba mieszka, synu? – zapytala cicho.

Chlopiec potrzasnal glowa.

– Starej babie mozesz powiedziec. My najlepiej potrafimy dochowac tajemnicy.

Nie chcial na nia patrzec, wbil wzrok w ziemie.

– Nie moge dluzej rozmawiac – wyszeptal.

– Powiedz, jak masz na imie.

Znow potrzasnal glowa.

– Kiedy masz urodziny?

– Nie mam. Obchodzimy tylko dzien, od kiedy zaczynamy do niego nalezec.

– Mieszka z wami ktos jeszcze? Dzieci, dorosli, zwierzeta? Opowiedz mi o nich, nie bede osadzac.

Chlopiec wpatrywal sie w pusta szklanke po lemoniadzie, potem przygladal sie ksztaltom tralek w balustradzie na ganku. Rita bujala sie w fotelu, obserwujac gromadzace sie na horyzoncie ciemne chmury, czujac naelektryzowane powietrze zapowiadajace nieuchronna burze. Chcialaby wyciagnac od niego wiecej, ale wolala nie naciskac. Dzieci nie mozna zmuszac do zwierzen. Trzeba sie uzbroic w cierpliwosc, a same przyjda.

– On cie zabije – powiedzial chlopiec.

Machnela reka.

– Nonsens. Umre, kiedy bede na to gotowa, ani minuty wczesniej.

– Ty go nie znasz. On zawsze dostaje to, czego chce. Zawsze.

Zerwal sie wiatr i zacial deszczem, przynoszac zapach sosnowego lasu. Rita uslyszala w oddali grzmot, a zaraz po nim trzask pioruna. Zapowiadala sie gwaltowna burza. Taka, co wstrzasa domem az po fundamenty.

Chlopiec wstal.

– Pojde juz.

– Nie ma mowy. Zostaniesz u mnie na noc.

– Zaraz bedzie lalo – upieral sie chlopiec. – Musze wracac.

– Zostaniesz na noc.

– Ale…

– Siadaj!

Chlopak zbladl pod wplywem jej stanowczego tonu. Wystraszony opadl z powrotem na krzeslo.

– Jesli nie chcesz ze mna rozmawiac, twoja sprawa – powiedziala Rita, kolyszac sie zamaszyscie – ale do tamtego domu nie wrocisz. Sumienie nie pozwala mi cie tam odeslac, a to juz jest moja sprawa.

– Ale on sie wscieknie, a jego nie wolno draznic.

– Gadanie. W moim wieku, coz mi moze zrobic jakis czlowiek? Najwyzej to, co i tak niedlugo mnie czeka. Jesli sie wscieknie, niech przyjdzie do mnie osobiscie, bo mam mu pare rzeczy do powiedzenia!

Zakonczyla buntowniczo i z tupnieciem wstala z fotela. Ani ona, ani chlopiec nie byli az tak naiwni. Wiadomo, ze jesli „opiekun” Scotta zjawi sie pod jej drzwiami, to nie po to, zeby porozmawiac.

– Ciociu…

– Dziecko, mam zadzwonic na policje?

– Nie!!! – krzyknal w panice chlopiec. Rita zrozumiala, ze jesli teraz podniesie sluchawke, chlopak ucieknie.

– Czyli zalatwione – powiedziala. – Zostajesz u mnie. Ugotujemy sobie gulasz i wypijemy po kubku cieplego kakao. Zaszyjemy sie w najdalszym kacie i bedziemy patrzec, jak za oknem rozpetuje sie pieklo. To najlepszy sposob na spedzenie burzowej nocy.

Chlopiec patrzyl na nia szeroko otwartymi oczami, w ktorych bylo cos, czego przedtem nie widziala: lek, nadzieja, tesknota. Otworzyl usta. Myslala, ze bedzie protestowal albo zeskoczy z ganku i pobiegnie na wzgorze.

Ale on zamknal usta i wyprostowal plecy. Nie bylo po nim widac ulgi ani zadowolenia. Wygladal raczej jak zolnierz, ktorzy z rezygnacja godzi sie isc na wojne.

Rita wprowadzila go do srodka. Poszedl prosto do kuchni, a ona zostala, zeby pozamykac drzwi. Na podjazd spadly pierwsze wielkie krople deszczu. Zasunela dopiero co zamocowany lancuch, udajac, ze nie dostrzega zapadajacej na zewnatrz ciemnosci ani palacych sie swiatel w domu na wzgorzu.

32

„W ciagu dnia pustelniki brunatne zazwyczaj chowaja sie w ciemnych, ustronnych miejscach”. (Michael F. Potter, entomolog, Brown Recluse Spider, Wydzial Rolniczy Uniwersytetu Kentucky)

Rano czekala na Kimberly seria zlych wiadomosci. Kierownik Smith House znalazl az czterdziesci piec wchodzacych w gre rachunkow. Na popoludnie zapowiadali burze. Szef dzwonil z pytaniem, dlaczego nie bylo jej na wczorajszym zebraniu Wydzialu.

Do tego Mac nie oddzwonil.

Starala sie podejsc do tego ze spokojem. Przede wszystkim niech skseruja dla nich te kwity z hotelu, to po powrocie przejrzy je z Salem. Ze wzgledu na prognoze pogody trzeba bedzie natychmiast wyruszyc do Suches. Szefowi zostawi wiadomosc, ze bada pewien bardzo wazny trop.

O Macu starala sie na razie nie myslec. Przynajmniej w miare mozliwosci.

Wsiedli we czworke do samochodu Sala i pojechali w strone Suches.

Droga numer 60 wila sie nieskonczona liczba zakretow, wspinajac sie coraz wyzej i wyzej. Mineli kopalnie zlota, pare budek sprzedajacych gotowane orzeszki ziemne i sporo drewnianych lesnych domkow do wynajecia. Po prawej stronie wznosilo sie pasmo gor Blue Ridge porosniete gestwina zieleni przetykana szarymi skalami, a po lewej, zza pozornie cienkiej sciany strzelistych drzew, wyzierala rozlegla dolina, ktorej nie dalo sie objac wzrokiem.

Gdy wynurzyli sie z tunelu drzew, na szybie rozprysly sie pierwsze krople deszczu. Krajobraz sie zmienil. Przestrzen wypelnialy teraz niekonczace sie pola podzielone bialymi plotami i poznaczone czerwonymi stodolami. Dahlonega jest otulona gorami, a Suches to wysuniety na polnoc odlegly przyczolek. Nieliczne farmy. Obowiazkowe domy na kolkach. Zbyt duzo budynkow zabitych deskami.

Rzeczywiscie latwo je przeoczyc.

Sal mknal droga, gdy Rainie nagle zawolala, pokazujac cos palcem:

– Tam bylo napisane T. W. O.!

– Czekajcie, jest i sklep Dale'a – dodala Kimberly, ale Sal akurat odwrocil glowe w lewo i przeoczyl budynek po prawej.

Skrzywil sie, nadepnal hamulec, az zarzucilo autem na sliskiej od deszczu nawierzchni, i w koncu zwolnil. Dojechali do malego budynku z kamienia – „Najmniejsza szkola publiczna w Georgii!”, glosila tablica – i zawrocili.

Zaczeli od Dale'a. Zaparkowali przy stacji benzynowej, wysiedli i w strugach deszczu podbiegli do szklanych drzwi.

W srodku Kimberly zarejestrowala naraz trzy rzeczy: uderzenie goracego powietrza, zapach domowego chili oraz cala wystawe jaskrawopomaranczowej odziezy mysliwskiej. Dale najwyrazniej oferowal wszystkiego po trochu.

Вы читаете Pozegnaj sie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату