miejsce. Ciekawe, jak dlugo tam przebywal.
– Zjadlas kurczaka – odezwal sie. – Myslalem, ze dziecko nie lubi miesa.
Kimberly wzruszyla ramionami.
– Zmienilo zdanie. Kolejny dowod, ze to dziewczynka.
W koncu odwrocil sie do niej, jego wzrok spoczal na jej brzuchu.
– Denerwujesz sie?
– Tak.
– Wrocisz do pracy po porodzie?
– Taki mam zamiar.
Przyjrzal sie jej uwazniej.
– Myslisz, ze macierzynstwo w jakis sposob cie zmieni? No, nie wiem, wyobraz sobie, ze dostajesz pierwsze wezwanie do zabojstwa dziecka. Albo w sprawie o molestowanie, porwanie, handel zywym towarem, podpalenie czy cokolwiek z tego gowna, ktore dotyka i niszczy zycie mlodych ludzi. Nie bedzie ci trudno?
– Podziekuje Bogu, ze to nie mnie sie przytrafilo.
– To za malo. Pracujesz w ERT, prawda? Jezdzisz ogladac zwloki. A potem co, wracasz do domu, do malej Janey, i udajesz, ze mozesz zmyc z siebie ten smrod albo wymazac z pamieci ten widok?
– Teraz tez to robie.
– Ale nie mala Janey.
– Dlaczego taka cudowna rzecz jak dziecko, potencjalne zrodlo radosci, mialoby sprawic, ze reszta swiata nagle stanie sie nie do zniesienia?
Skrzywil sie, najwyrazniej nie spodziewajac sie takiego argumentu. Po chwili milczenia, kiedy nie udalo mu sie wymyslic riposty, wrocil do obserwowania burzy. A po kolejnej chwili Kimberly chwycila jego dlon i przylozyla do brzucha akurat w chwili, gdy male gwaltownie sie poruszylo.
Sal cofnal reke jak oparzony, wyprostowal sie.
– O kurcze.
– Ma krzepe, co? – zasmiala sie Kimberly.
– Kogo ty tam nosisz, przyszla Mie Hamm*?
– Kto wie – wzruszyla ramionami. – Jak dorosnie, pozwole jej zostac, kim zechce. Uwazam, ze to podstawa. Sal, spotkales sie kiedys z pojeciem „banalnosci zla”?
– Banalnosc zla?
– Tak. Jeden psycholog przeprowadzil eksperyment. Wzial grupe inteligentnych mlodych ludzi znanych z wysokich standardow moralnych i zamknal ich w takim wiezieniu na niby. Czesc miala odgrywac role wiezniow, inni straznikow. Wszystko mialo jak najbardziej przypominac rzeczywista sytuacje, wiec w ramach zajec „straznicy” aresztowali „wiezniow” i tak dalej. Eksperyment mial trwac kilka tygodni. Jesli dobrze pamietam, profesor musial go przerwac juz po trzech dniach, poniewaz niby-wiezniowie zaczeli miec objawy zalamania nerwowego z powodu autentycznej przemocy, jakiej doswiadczali od „straznikow”. Byli rozbierani do naga, ponizani, a nawet wykorzystywani seksualnie. I to przez normalnych mlodych mezczyzn, ktorzy w zyciu nic nie przeskrobali. Czyli nawet dobrzy ludzie sa zdolni do robienia zlych rzeczy, jesli mysla, ze im wolno. Banalnosc zla.
– Mowisz o nazistach – mruknal Sal.
– Mowie o naturze czlowieka. O tym, ze kazdy ma w sobie zdolnosc czynienia zla. Niektorzy nigdy jej nie wykorzystaja, inni z cala swiadomoscia, a jeszcze inni tylko w sprzyjajacych okolicznosciach. Przez dwadziescia, trzydziesci, czterdziesci lat beda przykladnymi obywatelami, ale w czterdziestym pierwszym roku…
– To mnie teraz pocieszylas.
Wzruszyla ramionami.
– Wcale nie mialam zamiaru. Takie sa fakty. A to, ze za chwile zostane matka, nie znaczy, ze nagle wsadze glowe w piasek. Swiat jest okrutny. Ludzie sa zli. Bestie czyhaja pod lozkiem albo, nie czarujmy sie, w sypialni tatusia w glebi korytarza. Ale wiesz co?
– Myslisz, ze jezeli teraz sie zabije, to mi troche ulzy?
– Za banalnoscia zla idzie cos jeszcze: banalnosc heroizmu.
Sal jeknal.
– Blagam, tylko nie zaczynaj o Supermanie…
– Nie, chodzi mi o cos wrecz przeciwnego. O zwyklego przecietnego czlowieka, ktory pewnego dnia, gdy nadarza sie okolicznosc, staje sie bohaterem. Pasazer w metrze zeskakujacy z peronu, zeby pomoc innemu, ktory spadl na tory. Kobieta w sklepie, ktora malo, ze zauwaza zasmucona dziewczynke, to jeszcze dzwoni na policje. Dla kazdego aktu okrucienstwa istnieje rownowazny i przeciwstawny mu akt bohaterstwa. To tez cecha ludzkiej natury.
– Zamordowali ci matke i siostre, wiec chcesz ocalic reszte swiata?
– Sal, nie musisz mi przypominac historii mojego zycia. Wiem, kim jestem.
Zaczerwienil sie. Odwrocil wzrok, ale nadal nerwowo przebieral rekami.
– Ja nie zrezygnuje, Mac. To nie w moim stylu.
– Powiedzialas do mnie: Mac.
– No co ty… – Teraz ona sie zarumienila, zdajac sobie nagle sprawe z lapsusu. Wszystko jej sie mieszalo, sama nie wiedziala, co robi. Powinna wrocic do pokoju. Powinna zrobic cokolwiek.
A jednak sie nie ruszyla. Wciaz siedziala obok Sala, zerkala na jego niespokojne dlonie i czula bijace od niego przygnebienie.
Wtedy pierwszy raz przyszlo jej to do glowy – banalnosc zla.
Czy nie to wlasnie robi? Czeka na odpowiednia sposobnosc, zeby uczynic rzecz, o ktorej wie, ze nie powinna jej robic? Dotknac twarzy Sala? Odwrocic jego glowe ku sobie? Odnalezc ustami jego usta, poniewaz jest w nim cos, co odwoluje sie do najglebszych zakamarkow jej duszy? Bol. Wscieklosc. Dojmujaca pustka wynikajaca z tego, ze kiedys cos
Pragnela go, a przynajmniej ja pociagal. To ja zaskoczylo i wystraszylo zarazem. Przypomniala jej sie inna teoria z psychologii, ktora przerabiali na studiach: wiekszosc ludzi, zeby spieprzyc sobie zycie, nie potrzebuje ingerencji z zewnatrz. Doskonale potrafia to zrobic sami.
Sal odwrocil sie do niej i uwaznie jej sie przygladal. W ciemnosci z jego oczu nie dalo sie nic wyczytac. Kimberly wyczuwala tylko jego tlumione pozadanie.
Wtem rozlegl sie huk blyskawicy, ktora na ulamek sekundy jasnym blyskiem rozswietlila kat, w ktorym siedzieli. Kimberly zobaczyla twarz Sala rozpalona fizycznym pragnieniem. Uslyszala tez glos meza, ktory mowil, ze rano bedzie w domu. Po niebie przetoczyl sie grzmot. Sal nachylil sie do niej, ale odsunela glowe.
– Wybacz, nie moge – szepnela.
Wstala, zacisnela dlonie w piesci i pospiesznie odeszla.
W pokoju bylo ciemno, kiedy otworzyla drzwi. Po omacku odszukala wlacznik, nacisnela, ale nie zadzialal. Weszla do srodka, zamknela za soba drzwi i zaczela sie trzasc w nastepstwie tego, czego o maly wlos nie zrobila. Przeciez ona taka nie jest, nie robi takich rzeczy. Byla istnym klebkiem nerwow. Co sie z nia dzieje, do licha?
Doszla do lozka i chciala wlaczyc lampke nocna, lecz nagle uslyszala ostrzegawcze syczenie i zdala sobie sprawe, ze nie jest sama.
Cos duzego i czarnego przemknelo przez posciel. Odruchowo siegnela do kabury, ale przypomniala sobie, ze idac na kolacje zostawila bron w pokoju. Chwycila lampe, cisnela nia w strone ciemnej sylwetki i odskoczyla do tylu. Przywarla do sciany i zaczela sie wzdluz niej przesuwac, az uderzyla o biurko stojace po przeciwleglej stronie. Wymacala druga lampke. Z konca pokoju dobieglo kolejne sykniecie.
Wlaczyla swiatlo i zobaczyla naraz dwie rzeczy: na poduszce stal, unoszac przednie odnoza, chyba najwiekszy i najobrzydliwszy pajak na swiecie, a obok, jak gdyby nigdy nic, siedzial sobie kilkunastoletni chlopak z pistoletem w dloni.
– Kim jestes, do cholery? – zawolala Kimberly.
Poniewczasie zerknela na torbe ze sprzetem, gdzie schowala swojego glocka. Dzielilo ja od niej najwyzej osiem krokow, ale zanim rozpielaby suwak, wlozyla reke, odszukala bron, stracilaby kilka sekund.
Drzwi. Maksimum osiem krokow, ale zanim przekreci galke, pociagnie…