Skupila wzrok na chlopaku. Siedzial spokojnie, pewnie trzymajac wycelowany pistolet, i wciaz nic nie mowil.
Zaryzykowala krok w przod. Jak tylko sie poruszyla, ogromny ptasznik przyjal postawe obronna i syknal. Stanela; pajak opuscil kly i czekal.
– Kim jestes? – powtorzyla, nie odrywajac wzroku od pajaka. – Czego chcesz?
– Nazywa sie Diablo – powiedzial z duma. – To
Kimberly automatycznie zakryla dlonmi brzuch. Znow pomyslala o torbie z pistoletem. Wystarczy doskoczyc, odsunac zamek, siegnac po bron… Nie, chlopak w tym czasie zdazy nacisnac spust. A pajak… Strach myslec.
– To ty dzwoniles – powiedziala. -I kazales mi sluchac nagrania z zabojstwa Veroniki Jones.
– Probowalem – odparl chlodno. – Dalem pani szanse, ale pani nawalila.
– Teraz jestem. Mozemy porozmawiac.
Chlopak zamachal pistoletem.
– Nie przyszedlem tu na pogaduszki. Przyszedlem zdac egzamin.
Tym razem Kimberly rozwazala ucieczke. Gdyby tak stopniowo przesuwac sie w strone drzwi…
– Czy Dinchara wie, ze uciekles?
– Ucieklem? Pani mysli, ze kto mnie tu przyslal?
– Wie, ze tu jestesmy?
– Wszyscy wiedza. Paradujecie po calym miescie, wymachujecie jakimis zdjeciami. To byla tylko kwestia czasu. Ale to dobrze, wasza wizyta wiele upraszcza. Przynajmniej nie musze pani szukac, mozemy od razu przejsc do rzeczy.
– Naprawde tego wlasnie chcesz? Wiem o wszystkim. Wiem, co on z toba robi. Wcale tak nie musi byc. – Posunela sie o centymetr do przodu. Ani chlopak, ani ptasznik nie zareagowali. Zrobila nastepny krok. – Dinchara uprowadza prostytutki, prawda? Przywozi je do domu i robi z nimi straszne rzeczy. A ty to wszystko slyszysz. Moze nawet jestes w tym samym pokoju. Chociaz nie chcesz, musisz sluchac i patrzec, bo nie masz wyjscia. A potem, kiedy jest po wszystkim, kaze ci posprzatac.
Chlopak gapil sie na nia z fascynacja. Wszystko wiedziala, a wlasciwie prawie wszystko. Mowila o rzeczach, o ktorych jemu nigdy nie wolno bylo nawet wspominac. I to go zaintrygowalo.
– On sciaga krew ze zwlok – mruknal. – W wannie. Mniej sprzatania, mniej do dzwigania. To nam potem ulatwia sprawe.
– Owija je czyms, czy to tez twoje zadanie?
– Samemu nieporecznie. Robimy to we dwoch.
– Czego uzywa, starych przescieradel, workow na smieci, workow po ziemniakach? Mozliwosci jest mnostwo.
– Nylonowych placht skupowanych z demobilu. Tanie, wydajne. On lubi takie rzeczy.
– Pomagasz mu zaniesc ciala do samochodu. – Kimberly udalo sie przesunac o kolejny centymetr.
Chlopak wzruszyl ramionami.
– Robie, co mi kaze. Na tym ten uklad polega. Zadowolisz go, to cie potem tak bardzo nie skrzywdzi.
– Jak dlugo z nim mieszkasz?
– Zbyt dlugo, zebym mogl robic cos innego.
– Czy to twoj ojciec?
– Moi rodzice nie zyja.
– Opiekun?
– To Pan Hamburger – mruknal ponuro – ktory porywa niegrzeczne dzieci i przerabia je na mieso.
– W niczym nie zawiniles – przekonywala Kimberly. Przysunela stope blizej torby, nerwowo przebierajac palcami przy biodrze. – To jasne, ze robisz to wylacznie pod przymusem. Jesli zaczniesz ze mna wspolpracowac, pomoge ci. Razem polozymy temu kres.
Lecz nagle wyraz twarzy chlopca sie zmienil. Nie wrozyl Kimberly nic dobrego.
– Wlasnie to robie. – Uniosl pistolet. – On juz sobie znalazl nowa zabawke. Czas, zebym odszedl.
– Ten mlodszy chlopiec. Jego tez porwal?
– Ani kroku dalej. Wiem, co pani chce zrobic. Nie ruszac sie!
– Jak masz na imie? Powiedz, pozwol sobie pomoc.
– Nic pani nie rozumie. Ja nie mam imienia, zabral mi je. On wszystko zabiera!- byl wyraznie pobudzony, podniosl glos. Kimberly zmusila sie, zeby pozostac w miejscu i zachowac spokoj. Pajak byl zajety podstawa przewroconej lampy, wiec mogla skupic uwage na zdenerwowanym nastolatku.
– A co bedzie z Ginny? – zapytala.
Strzelala w ciemno, ale zalozyla, ze skoro oboje znaja Dinchare, to logicznie rzecz biorac, powinni tez znac sie nawzajem.
Chlopak zamrugal powiekami, pierwszy raz stracil rezon.
– A co ma byc?
Kimberly wziela gleboki oddech i znowu zaryzykowala.
– Co z jej dzieckiem? Jestes jego ojcem, prawda? Nie myslales o wspolnej przyszlosci?
– To ona tak twierdzi.
– Odzywala sie ostatnio? Wszystko u niej w porzadku?
– Jest tutaj. Czeka na mnie w samochodzie.
– Co?
Chlopak zaczal w pospiechu wyrzucac z siebie slowa:
– To ona pania wybrala. Czytala, ze kiedys zlapala pani innego morderce, wiec pomyslala, ze teraz tez sie uda. Mowilem jej, ze jest stuknieta. Co jakas laska z odznaka moze zdzialac po tylu latach. Ale teraz to juz chyba nie ma znaczenia. Nawalila pani, wiec jestem. Ja i moj maly przyjaciel, jak by powiedzial Al Pacino. Gotowi wykonac zadanie.
– Zastanow sie. Dinchara nigdy was nie uwolni. Pomagasz mu pozbywac sie zwlok. Ginny zarabia dla niego forse. Czemu mialby z tego rezygnowac?
– Znalazl nastepce na moje miejsce.
– Przeciez to dziecko! Za male, zeby udzwignac zwloki.
– Kladziemy je na noszach i ciagniemy za soba. Jeszcze troche i bedzie sie nadawal.
– Wspinacie sie szlakiem Cooper Gap az na sama gore? – spytala z niedowierzaniem.
Chlopak polknal przynete.
– Jakim Cooper Gap? Mamy wlasne trasy, powyzej Blood Mountain i obozowiska skautow. Zabic dziwke, pozbyc sie zwlok, popatrzec, jak maly chlopczyk robi siku – tak wyglada udany dzien Pana Hamburgera.
– Nie jestes niczemu winien – przemawiala do niego lagodnie, przesuwajac sie o kolejny metr. Torba byla juz tak blisko, tak blisko… – Na pewno rozumiesz, ze to nie twoja wina.
– Ja tylko chce zdac ten cholerny egzamin! – wrzasnal chlopak i nagle sie wyprostowal. Ruch wystraszyl ptasznika, ktory znowu uniosl odnoza. Chlopak blyskawicznie sie odwrocil, wycelowal i strzelil.
Pajak i lampa eksplodowaly na lozku. Kimberly rzucila sie do przodu, czujac, jak rozprysniete kawaleczki ceramicznej podstawy wbijaja sie w jej skore. Zdazyla zrobic trzy kroki, kiedy chlopak krzyknal:
– NIE RUSZAC SIE, MOWILEM!
Rece juz miala na suwaku torby, ale zmusila sie, zeby je opuscic, wziela gleboki oddech i spokojnie spojrzala na chlopca. On tez krwawil, na nosie, policzku, brodzie, szyi.
– Przyniose ci recznik…
– Robil ze mna okropne rzeczy – rzekl zgaszonym glosem. – Pani nie ma nawet pojecia. A potem ja tez zaczalem robic okropne rzeczy, bo nie wiedzialem, ze mozna inaczej. To juz trwa tak dlugo… Ja nawet… Kiedys mialem rodzicow. Przynajmniej tak mi sie wydaje… Nie mam juz sily… Jestem tak strasznie zmeczony…
– Opowiedz mi wszystko. Pomoz mi zrozumiec.
– Ginny chce, zebysmy wzieli slub – ciagnal, jakby nie slyszal, co mowila. – Zebysmy stad wyjechali i zamieszkali razem z dzieckiem, jak rodzina. Ja nie wiem, co to rodzina.