– Nie mam pojecia.
– I dlaczego? – powtorzyl.
– I dokad zabrali Melanie? – zapytala. – I co jej robia teraz?
5
Kuchnia nie byla wlasciwie brudna, ale wygladala nieporzadnie. Stosy nieumytych naczyn wypelnialy zlew. Okruchy zasmiecaly stol, ktory stal przy jedynym oknie.
Laura usiadla przy stole i strzepnela troche okruchow. Pilno jej bylo zajrzec do dziennika eksperymentow Dylana z Melanie. Haldane jeszcze go jej nie pokazal. Trzymal go w reku – notatnik duzego formatu, oprawny w imitacje brazowej skory – i spacerowal po kuchni w trakcie rozmowy.
Deszcz bebnil w okno i splywal po szybach. Od czasu do czasu blyskawica rozjasniala noc i przelotnie wyswietlala na scianach nieregularny, falujacy desen wodnych zaciekow, a wtedy pokoj wydawal sie bezksztaltny i polprzezroczysty jak miraz.
– Chcialbym wiedziec duzo wiecej o pani mezu – powiedzial Haldane.
– Na przyklad co?
– Na przyklad, dlaczego pani zdecydowala sie na rozwod.
– Co to ma do rzeczy?
– Moze ma.
– Jak to?
– Po pierwsze, jesli w gre wchodzila inna kobieta, moglaby nam powiedziec wiecej o tym, co tutaj robil. Moglaby nawet powiedziec, kto go zabil.
– Nie bylo innej kobiety.
– Wiec dlaczego pani postanowila sie rozwiesc?
– Po prostu… juz go nie kochalam.
– Ale dawniej go pani kochala.
– Tak. Ale nie byl juz tym mezczyzna, za ktorego wyszlam.
– W jaki sposob sie zmienil? Laura westchnela.
– Nie zmienil sie. Nigdy nie byl tym mezczyzna, za ktorego wyszlam. Tylko tak mi sie zdawalo. Pozniej stopniowo dotarlo do mnie, jak bardzo od samego poczatku go nie rozumialam.
Haldane przestal chodzic, oparl sie o blat i skrzyzowal ramiona, wciaz trzymajac dziennik.
– Pod jakim wzgledem pani go nie rozumiala?
– No… po pierwsze, musi pan wiedziec o mnie jedno. W szkole i na studiach nigdy nie bylam specjalnie popularna dziewczyna. Nigdy nie chodzilam na randki.
– Trudno mi w to uwierzyc.
Zarumienila sie, chociaz probowala to opanowac.
– To prawda. Bylam straszliwie niesmiala. Unikalam chlopcow. Unikalam wszystkich. Nigdy tez nie mialam bliskiej przyjaciolki.
– Nikt pani nie powiedzial o odpowiedniej plukance do ust i szamponie przeciwlupiezowym?
Usmiechnela sie, poniewaz usilowal ja rozsmieszyc, ale nigdy nie potrafila swobodnie mowic o sobie.
– Nie chcialam, zeby ludzie mnie poznali, bo wyobrazalam sobie, ze mnie nie polubia, a nie moglabym zniesc odrzucenia.
– Dlaczego mieliby pani nie lubic?
– Och… bo nie bylam dostatecznie ladna, bystra czy dowcipna jak na ich wymagania.
– No, trudno mi powiedziec, czy pani jest dowcipna, ale w tym domu nawet David Letterman nie moglby sypac zartami. Ale na pewno nie brakuje pani inteligencji. W koncu zrobila pani doktorat. I nie rozumiem, jak pani moze patrzec w lustro i nie widziec, ze jest pani piekna.
Podniosla wzrok znad zasypanego okruchami stolu. Spojrzenie porucznika bylo bezposrednie, ujmujace, cieple, wcale nie zuchwale czy prowokujace. Zachowywal sie jak policjant dokonujacy obserwacji, stwierdzajacy fakt. Lecz pod powierzchnia profesjonalizmu wyczula gleboko skrywane zainteresowanie. Poczula sie nieswojo.
Skrepowana, wpatrujac sie w niewyrazne srebrzyste smugi deszczu na ciemnej szybie, powiedziala:
– Mialam wtedy okropny kompleks nizszosci.
– Dlaczego?
– Rodzice.
– Jak zawsze.
– Nie. Nie zawsze. Ale w moim przypadku… glownie matka.
– Jacy byli pani rodzice?
– Nie maja nic wspolnego z ta sprawa – odparla. – Zreszta oboje juz odeszli.
– Zmarli? – Tak.
– Przykro mi.
– Niepotrzebnie. Mnie nie jest przykro.
– Rozumiem.
Wyrazila sie dosc ostro. Ze zdziwieniem uswiadomila sobie, ze nie chciala zrobic na nim zlego wrazenia. Z drugiej strony wolala nie opowiadac mu o swoich rodzicach i dziecinstwie pozbawionym milosci.
– Co do Dylana… – zaczela, ale zgubila watek.
– Mowila pani, dlaczego od poczatku zle go pani ocenila – podsunal Haldane.
– Widzi pan, tak dobrze umialam odpychac ludzi, tak gruntownie ich zniechecalam i zamykalam sie w mojej przytulnej skorupie, ze nikt nigdy nie zblizyl sie do mnie. Zwlaszcza chlopcy… czy mezczyzni. Wiedzialam, jak ich szybko splawic. Az do Dylana. On nie zrezygnowal. Ciagle zapraszal mnie na randki. Niewazne, jak czesto odmawialam, on zawsze wracal. Nie odstraszala go moja niesmialosc. Chlod, obojetnosc, szorstka odmowa – nic go nie powstrzymalo. Uganial sie za mna. Przedtem nikt nigdy za mna nie latal. Nie jak Dylan. Byl uparty. Opetany. Ale nie jakos niebezpiecznie, nie ten rodzaj opetania. To bylo takie staroswieckie, kiedy probowal mi zaimponowac, zrobic na mnie wrazenie. Przez caly czas zdawalam sobie sprawe, ze to staroswieckie, ale i tak skutkowalo. Przysylal kwiaty, wiecej kwiatow, slodycze, znowu kwiaty, nawet wielkiego pluszowego misia.
– Pluszowy mis dla mlodej kobiety pracujacej nad doktoratem? – zdziwil sie Haldane.
– Mowilam panu, ze byl staroswiecki. Pisal wiersze i podpisywal sie: „Tajemniczy wielbiciel”. Banalne, wiem, ale to dzialalo na dwudziestoszescioletnia kobiete, ktora wlasciwie nigdy sie nie calowala i spodziewala sie zostac stara panna. On byl pierwszym mezczyzna, przy ktorym poczulam sie… doceniona.
– Przelamal pani opory.
– Cholera, zawrocil mi w glowie.
W trakcie opowiadania tamte wyjatkowe chwile i uczucia powrocily, bolesnie silne i wyrazne. Wraz ze wspomnieniami naplynal smutek, zal za zmarnowana szansa, niemal przytlaczajace poczucie utraconej niewinnosci.
– Pozniej, kiedy sie pobralismy, dowiedzialam sie, ze Dylan nie rezerwowal swoich namietnych uczuc wylacznie dla mnie. Och, nie chodzilo o inne kobiety. Nie bylo innych kobiet. Ale on gonil za kazdym pomyslem tak zazarcie, jak dawniej gonil za mna. Jego badania modyfikacji behawioralnej, fascynacja okultyzmem, milosc do szybkich samochodow… wkladal w te zainteresowania tyle pasji i energii, ile dawniej wkladal w zaloty.
Pamietala, jak martwila sie o Dylana i o to jaki wplyw moze wywrzec na Melanie jego wymagajaca osobowosc. Zazadala rozwodu czesciowo z powodu obawy, ze Dylan zarazi Melanie swoim obsesyjno – kompulsywnym zachowaniem.
– Na przyklad zbudowal skomplikowany japonski ogrod za domem i poswiecal na to kazda wolna chwile przez wiele miesiecy. Z fanatyczna determinacja dazyl do doskonalosci. Kazda roslina i kwiat, kazdy kamien na kazdej sciezce musial wygladac idealnie. Kazde drzewko bonsai musialo miec tak wspaniale proporcje i harmonijny, niepowtarzalny ksztalt, jak w ksiazkach o klasycznej orientalnej sztuce ogrodowej. Oczekiwal ode mnie, ze bede rownie gorliwie jak on uczestniczyla w tym projekcie… w kazdym projekcie. Aleja nie moglam. Nie chcialam. Poza tym on byl takim fanatycznym perfekcjonista, ze cokolwiek razem robilismy, predzej czy pozniej zmienialo sie w