Wlasciwie to sprawy wygladaly marnie, a nawet, mozna powiedziec, gorzej niz kiedykolwiek. Biedny Pietia ciagle siedzial zamkniety na siedem spustow – po rozlewie krwi pod Plewna zlowrogi Kazantzakis mial co innego na glowie niz szyfranta, ale grozba sadu polowego nie minela. A i wojenna fortuna okazala sie zmienna – ze zlotej rybki zmienila sie w klujacego jazgarza i pomknela w glebiny, obdzierajac Rosjanom dlonie do krwi.

Ale z drugiej strony – Waria wstydzila sie przyznac do tego nawet sama przed soba – nigdy jeszcze nie zylo jej sie tak… ciekawie. No, wlasnie: „ciekawie” to najodpowiedniejsze slowo.

A przyczyna, szczerze mowiac, byla nieprzyzwoicie prosta. Po raz pierwszy w zyciu Waria miala tylu wielbicieli naraz, i to jeszcze jakich! Gdzie tam do nich znajomym z pociagu czy skrofulicznym studentom z Petersburga. Przekleta babska natura, mozna ja w sobie tlamsic, ile sie chce, ta zawsze wychynie z glupiego, proznego serca, wypusci pedy jak jaki chwast. Nieladnie.

O, wlasnie rankiem osiemnastego lipca, dnia donioslego i pamietnego – o czym pozniej – Waria obudzila sie z usmiechem. Na dobra sprawe nawet sie nie obudzila, tylko przez zamkniete powieki poczula, ze swieci slonce, i rozkosznie sie przeciagnela, a juz zrobilo sie wesolo, radosnie, swiatecznie. Dopiero kiedy w slad za cialem ocknal sie i umysl, przypomnial jej sie Pietia i okropnosci wojny. Wysilkiem woli udalo sie Warii sposepniec i pomyslec o smutnych rzeczach, ale do niesfornej po przebudzeniu glowy pchalo sie cos zupelnie innego, w duchu rozwazan bohaterki Ozenku: gdyby wziac oddanie Pieti, dodac slawe Sobolewa, nonszalancje Zurowa, talenty Charles’a i spojrzenie spod przymknietych oczu Fandorina… Chociaz nie, Erast Pietrowicz tu nie pasowal, bo nawet mocno naciagajac, nie dalo sie go zaliczyc do wielbicieli.

Z panem radca tytularnym wszystko wygladalo jakos niewyraznie. Jak przedtem Waria byla jego pomocnica wylacznie nominalnie. Fandorin nie dopuszczal jej do swoich tajemnic, a tymczasem jakimis sprawami sie zajmowal, moze nawet wcale nie blahymi. To znikal na dlugo, to przeciwnie, siedzial w palatce i nigdzie nie wychodzil, a przybywali don jacys bulgarscy chlopi w pachnacych baranich czapkach. To z Plewny – domyslala sie Waria, ale dumnie o nic nie pytala. Coz w tym dziwnego – mieszkancy Plewny nie tak znowu rzadko zjawiali sie w rosyjskim obozie. Nawet McLaughlin mial wlasnego informatora, ktory przekazywal korespondentowi cenne wiadomosci o zyciu garnizonu tureckiego. Co prawda Irlandczyk nie dzielil sie tymi wiesciami z dowodztwem rosyjskim, powolujac sie na „etyke dziennikarska”, za to czytelnicy „Daily News” znali porzadek dnia Osman-paszy i wiedzieli o poteznych redutach, ktorymi juz nie co dzien, tylko co godzine porastalo oblezone miasto.

Ale tym razem i w zachodnim ugrupowaniu wojsk rosyjskich solidnie szykowano sie do bitwy. Szturm zostal wyznaczony na dzisiaj i wszyscy mowili, ze teraz „plewnienskie nieporozumienie bez watpienia zostanie wyjasnione”. Wczoraj Erast Pietrowicz patykiem na ziemi narysowal Warii wszystkie tureckie umocnienia i powiedzial, ze wedlug posiadanych przezen wiarygodnych danych Osman-pasza ma dwadziescia tysiecy askarysow i piecdziesiat osiem dzial, general-lejtnant Krudener zgromadzil zas wokol miasta trzydziesci dwa tysiace zolnierzy i sto siedemdziesiat szesc dzial, a jeszcze powinni nadciagnac Rumuni. Plan bitwy jest sprytny, scisle tajny, z ukrytym manewrem i pozorowanym atakiem. Fandorin tlumaczyl tak dobrze, ze Waria od razu uwierzyla w triumf rosyjskiego oreza i nawet nie bardzo sluchala – glownie patrzyla na radce tytularnego i zgadywala, kim jest dlan ta blondynka z medalionu. Kazantzakis mowil cos dziwnego o ozenku. Czy to nie przypadkiem jego slubna? Strasznie mloda jak na zone, zupelna dziewczynka.

A jak sie o tym Waria dowiedziala? Trzy dni temu, po sniadaniu, zajrzala do palatki Erasta Pietrowicza i zobaczyla go na lozku, w ubraniu i brudnych butach, spiacego kamiennym snem. Przez caly poprzedni dzien go nie bylo, wrocil najwidoczniej dopiero nad ranem. Chciala sie po cichu oddalic, ale spostrzegla nagle srebrny medalion na piersi spiacego. Pokusa byla zbyt wielka. Waria na paluszkach podkradla sie do Fandorina, nie odrywajac wzroku od jego twarzy. Radca tytularny oddychal miarowo, usta mial lekko otwarte i byl teraz podobny do chlopca, ktory dla zartu napudrowal sobie skronie.

Ostroznie, dwoma palcami, uniosla medalion, odemknela wieczko i zobaczyla miniaturowy portret. Taka laleczka, madchen-gretchen: zlote kedziorki, oczka, buzka, policzki. Nic szczegolnego. Waria z nagana spojrzala na spiacego i oblala sie rumiencem – spod dlugich rzes patrzyly na nia powazne oczy, jasnoblekitne, z czarnymi zrenicami.

Tlumaczyc sie bylo glupio, totez Waria po prostu uciekla, co takze nie wypadlo zbyt madrze, ale przynajmniej obeszlo sie bez przykrej sceny. Jakkolwiek to dziwne, pozniej Fandorin zachowywal sie tak, jak gdyby ow incydent w ogole sie nie zdarzyl.

Zimny, nieprzyjemny czlowiek, ubocznymi tematami sie nie zajmuje, a jesli juz sie zajmie, to na pewno palnie cos takiego, ze Warie malo nie rozniesie. Wezmy chocby spor o parlament i ludowladztwo, ktory rozgorzal w czasie pikniku (pojechali spora kompania na wzgorza i zabrali ze soba Fandorina, chociaz ten wyrywal sie do swojej nory).

D’Evrait zaczal opowiadac o konstytucji, ktora w ubieglym roku wprowadzil w Turcji byly wielki wezyr Midhat-pasza. To bylo interesujace. Bo tez prawda – dzika azjatycka kraina, a ma parlament, nie to, co Rosja.

Potem zaczeli sie klocic, ktory system parlamentarny jest lepszy. McLaughlin byl za brytyjskim, d’Evrait, chociaz Francuz, za amerykanskim, Sobolew upieral sie przy jakims szczegolnym, czysto rosyjskim, szlachecko- chlopskim.

Kiedy Waria zazadala prawa wyborczego dla kobiet, zgodnie ja wysmiano. Zoldak Sobolew jal sie z niej natrzasac.

– Oj, pani Warwaro, jak tylko wy, kobiety, zaczniecie glosowac, to powybieracie do parlamentu samych slicznych chlopaczkow. Jak przyjdzie damskiemu plemieniu wybierac miedzy panem Fiodorem Dostojewskim i naszym rotmistrzem Zurowem, to na kogo oddacie glos, co? No, wlasnie.

– Panowie, chyba do parlamentu nie kaza poslowac pod przymusem? – przerazil sie huzar i wszyscy jeszcze bardziej sie rozweselili.

Na prozno Waria opowiadala o rownych prawach i o amerykanskim stanie Wyoming, gdzie kobietom wolno glosowac i nic strasznego Wyomingowi od tego sie nie stalo. Nikt jej slow nie traktowal powaznie.

– A pan co tak milczy? – zaapelowala do Fandorina, a ten dopiero sie popisal! Powiedzial cos takiego, ze lepiej juz bylo siedziec cicho.

– Ja, pani Warwaro, jestem w ogole przeciwnikiem d-d-emokracji – rzekl i zaczerwienil sie. – Z natury rzeczy jeden czlowiek nie jest rowny drugiemu i nic sie na to nie poradzi. Zasada demokracji ogranicza prawa tych, ktorzy sa madrzejsi, zdolniejsi, p-pracowitsi, i uzaleznia ich od bezmyslnej checi glupich, niezdolnych i leniwych, bo takich w s-spoleczenstwie jest zawsze wiecej. Niech nasi rodacy najpierw skoncza z dranstwem i z-zasluza na miano obywateli, a dopiero wtedy bedzie mozna pomyslec i o parlamencie.

Warie zbilo z tropu tak nieslychane oswiadczenie, ale z pomoca przyszedl jej d’Evrait.

– Skoro jednak juz w jakims kraju wprowadza sie prawo wyborcze – powiedzial lagodnie (rozmawiano, ma sie rozumiec, po francusku) – to niesprawiedliwe byloby krzywdzic polowe ludzkosci, i to w dodatku piekniejsza.

Kiedy Waria przypomniala sobie te slowa, usmiechnela sie, przekrecila na drugi bok i zaczela myslec o d’Evraicie.

Bogu dzieki, Kazantzakis zostawil go w koncu w spokoju. Czy to general Krudener musial podejmowac strategiczne decyzje na podstawie jakiegos wywiadu?! Biedaczek d’Evrait zadreczal sie i rzucal na kazdego napotkanego czlowieka z wyjasnieniami i usprawiedliwieniami. Taki skruszony i nieszczesliwy podobal sie Warii jeszcze bardziej. Jesli przedtem wydawal sie jej zbytnio zakochany w sobie, zanadto przyzwyczajony do ogolnego podziwu, tak ze Waria specjalnie trzymala go na dystans, to teraz juz tego robic nie musiala; zaczela wiec traktowac Francuza naturalnie i uprzejmie. Byl latwy w obyciu, wesoly, nie to co Erast Pietrowicz, a poza tym strasznie duzo wiedzial – o Turcji, o Dalekim Wschodzie i o historii Francji. A gdzie go tylko rzucila zadza przygod! I jak milo opowiadal swoje recits droles – dowcipnie, zywo, bez zadnego popisywania sie. Waria uwielbiala, kiedy d’Evrait w odpowiedzi na kazde jej pytanie robil znaczaca pauze, usmiechal sie i z tajemnicza mina mowil: Oh, c’est toute une histoire, mademoiselle. No i w odroznieniu od milczka Fandorina od razu opowiadal te historie.

Historie byly przewaznie smieszne, ale niekiedy i straszne.

Jedna Waria zapamietala bardzo dobrze.

„Pomstuje pani, mademoiselle Waria, na Azjatow za pogarde dla ludzkiego zycia i bardzo slusznie (chodzilo o bestialstwa baszybuzukow). Ale przeciez to dzicy ludzie, barbarzyncy, nie zanadto rozniacy sie stopniem rozwoju od tygrysow czy krokodyli. Ja natomiast opowiem pani historie, ktorej scena byl najbardziej cywilizowany z krajow,

Вы читаете Gambit turecki
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

1

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату