Anglia. O, to cala historia… Brytyjczycy do tego stopnia cenia ludzkie zycie, ze za najgorszy z grzechow uwazaja samobojstwo – za probe odebrania sobie zycia karza smiercia. Na Wschodzie czegos takiego jeszcze nie wymyslili. Kilka lat temu, kiedy bylem w Londynie, w tamtejszym wiezieniu mieli wieszac wieznia. Dopuscil sie strasznego przestepstwa – w jakis sposob zdobyl brzytwe, sprobowal poderznac sobie gardlo i po czesci nawet mu sie to udalo, ale w pore zostal odratowany przez lekarza wieziennego. Logika sedziego mna wstrzasnela, uznalem przeto, ze koniecznie powinienem zobaczyc egzekucje na wlasne oczy. Wykorzystalem swoje koneksje, zdobylem przepustke i nie pozalowalem.

Skazaniec uszkodzil sobie struny glosowe tak, ze mogl tylko syczec, dlatego trzeba bylo zrezygnowac z ostatniego slowa. Dosyc dlugo spierano sie z lekarzem, ktory oswiadczyl, ze owego czlowieka nie mozna wieszac, bo rana sie rozszerzy i wisielec bedzie mogl oddychac wprost przez tchawice. Prokurator i naczelnik wiezienia naradzili sie, po czym nakazali katu przystapic do egzekucji. Lekarz wszakze mial racje: pod naciskiem petli rana natychmiast sie otwarla, a dyndajacy na stryczku zaczal ze straszliwym swistem wsysac powietrze. Wisial piec, dziesiec, pietnascie minut i nie umieral – tylko coraz bardziej sinial na twarzy.

Postanowiono wezwac sedziego, ktory wydal wyrok. Poniewaz kazn odbywala sie o swicie, sedziego budzono dlugo. Przyjechal po godzinie i orzekl niczym Salomon: zdjac skazanca z szubienicy i znowu powiesic, ale teraz zawiazac petle nie powyzej, tylko ponizej rozciecia. Tak wlasnie uczyniono. Tym razem wszystko sie powiodlo. Ma pani owoce cywilizacji”.

Powieszony ze smiejacym sie gardlem przysnil sie potem Warii w nocy. „Nie ma zadnej smierci – powiedzialo gardlo glosem d’Evraita i zaczelo broczyc krwia. – Jest tylko powrot na start”.

Ale o powrocie na start – to juz od Sobolewa.

– Ach, Warwaro Andriejowno, cale moje zycie to skoki przez przeszkody – mowil mlody general i rozgoryczony krecil ostrzyzona krotko glowa. – Tylko na moim parcours sedzia nieustannie mnie zawraca i kaze zaczynac na nowo. Niech pani sama powie. Zaczynalem jako kawalergard, odznaczylem sie w wojnie z Polakami, ale wdalem sie w glupia historie z polska panna – i z powrotem na start. Ukonczylem akademie sztabu generalnego, dostalem przydzial do Turkiestanu, a tam – idiotyczny pojedynek, zakonczony smiercia przeciwnika, i znowu trzeba bylo na start. Ozenilem sie z ksiezna, myslalem, ze bede szczesliwy – gdzie tam… Znowu sam, z nosem na kwinte. Uprosilem, zeby wyslali mnie na pustynie, tam nie oszczedzalem siebie ani ludzi, cudem przezylem – i znowu zostalem z niczym. Wegetuje na laskawym chlebie i czekam na nowy start. Tylko czy sie doczekam?

Sobolewa, w odroznieniu od d’Evraita, Waria nie zalowala. Po pierwsze, z tym startem Michel robil z siebie biedaczka, kokietowal – a przeciez w wieku trzydziestu trzech lat byl generalem swity, mial dwa Ordery Swietego Jerzego i zlota szpade. No i po drugie, zbyt jawnie juz domagal sie wspolczucia. Widocznie jeszcze jako junkrowi starsi towarzysze wyjasnili mu, ze milosna wiktorie odnosi sie na dwa sposoby: albo szarza kawaleryjska, albo ryciem podkopu do wspolczujacego kobiecego serca.

Sobolew ryl podkopy dosyc niezgrabnie, ale jego zaloty pochlebialy Warii – mimo wszystko to prawdziwy bohater, chociaz z idiotyczna miotla wokol twarzy. Na delikatne sugestie, by zmienil ksztalt brody, general zaczynal sie targowac: gotow jest te ofiare poniesc, ale tylko w zamian za okreslone gwarancje. Waria jednak nie zamierzala udzielac mu gwarancji.

Piec dni wczesniej Sobolew przyszedl uszczesliwiony: dostal w koncu wlasny oddzial, dwa pulki kozackie, i mial wziac udzial w szturmie Plewny, oslaniajac poludniowa flanke korpusu. Waria zyczyla mu udanego startu. Na szefa sztabu Michel wzial sobie Pieriepiolkina, w taki sposob wypowiadajac sie o kapitanie-nudziarzu:

– Chodzil, naprzykrzal sie, zagladal w oczy, no to go wzialem. I co pani mysli, Warwaro Andriejowno? Jeriemiej Jonowicz, chociaz nudziarz, jest zupelnie do rzeczy. Zawszec to ze sztabu generalnego. Znaja go w oddziale operacyjnym, przekazuja uzyteczne wiesci. A poza tym widze, ze jest mi osobiscie oddany; nie zapomnial o wydarciu z rak baszybuzukow. A ja, grzeszny czlowiek, szczegolnie cenie tych podkomendnych, ktorzy sa mi oddani.

Chociaz Sobolew mial teraz dosyc klopotow, to trzeciego dnia ordynans Sierioza Bierieszczagin przyniosl wspanialy bukiet jasnoczerwonych roz od jego ekscelencji. Roze staly dzielnie jak wojsko pod Borodinem i nie zamierzaly opadac. Caly namiot wypelnil sie ich gestym, oleistym aromatem.

W luke, jaka powstala po rejteradzie Sobolewa, szybko rzucil sie Zurow, goracy zwolennik szarzy kawaleryjskiej. Waria parsknela, kiedy sobie przypomniala, jak gracko rotmistrz przeprowadzil wstepny rekonesans.

– Coz za bellevue, mademoiselle. Natura! – rzekl pewnego razu, wychodzac z zadymionego klubu w slad za Waria, ktora zapragnela nacieszyc sie zachodem slonca. Po czym, nie tracac tempa, zmienil temat. – Wspanialy czlowiek z tego Erazma, prawda? Dusza czysta jak przescieradlo. No i swietny kompan, choc tez, co prawda, dziwadlo.

Tutaj huzar zrobil pauze, wyczekujaco patrzac na panne pieknymi, nachalnymi oczami. Waria czekala, co teraz nastapi.

– Przystojny, poza tym brunet. Jakby go ubrac w mundur huzarski, dopiero bylby z niego zuch – ciagnal swoje Zurow. – To teraz chodzi jak zmokla kura, ale gdyby pani znala dawnego Erazma! Plomien! Huragan afrykanski!

Waria patrzyla na lgarza z niedowierzaniem, bo wyobrazic sobie radce tytularnego w roli „huraganu afrykanskiego” bylo absolutnie niemozliwe.

– Skadze taka zmiana? – spytala w nadziei, ze dowie sie czegokolwiek o zagadkowej przeszlosci Erasta Pietrowicza.

Ale Zurow tylko wzruszyl ramionami.

– A diabli go wiedza. Rok sie z nim nie widzialem. Nic innego, tylko fatalna milosc. Przeciez wy nas, mezczyzn, uwazacie za balwanow bez serca, a my serca mamy gorace, latwo je zranic. – Spuscil glowe ze smutkiem. – Kiedy czlowiekowi serce zlamia, moze zostac starcem, nawet jak ma dwadziescia lat. Waria prychnela.

– E tam, dwadziescia. Nie wypada az tak sie odmladzac.

– Nie o sobie mowie, tylko o Fandorinie – wyjasnil huzar. – Przeciez ma ledwie dwadziescia jeden lat.

– Kto, Erast Pietrowicz? – omal nie krzyknela Waria. – Niech pan da spokoj, przeciez ja mam dwadziescia dwa.

– O tym wlasnie mowie – ozywil sie Zurow. – Pani pasowalby ktos powazniejszy, pod trzydziestke.

Ale ona nie sluchala, zdumiona ta wiadomoscia. Fandorin ma tylko dwadziescia jeden lat? Dwadziescia jeden?! Nieprawdopodobne! Dlatego Kazantzakis przezwal go „wunderkindem”. To znaczy, oczywiscie, radca tytularny ma chlopieca twarz, ale ta jego sztywnosc, to spojrzenie, te siwe skronie! Erascie Pietrowiczu, czemuz pana tak zamrozilo?!

Huzar na swoj sposob zrozumial jej roztargnienie, totez prostujac sie, oswiadczyl:

– No, bo o co mi idzie. Jesli szelma Erazm mnie wyprzedzil, zaraz podam tyl. Niech tam niezyczliwi gadaja, co chca, mademoiselle, Zurow jest czlowiekiem z zasadami. Nigdy nie nastaje na to, co nalezy do przyjaciela.

– Pan mowi o mnie? – dotarlo do Warii. – Nie nastaje pan na mnie, jesli jestem „tym, co nalezy do Fandorina”, a jesli „nie tym”, to zacznie pan nastawac? Czy dobrze zrozumialam?

Zurow dyplomatycznie poruszal brwiami, ani troche, nawiasem mowiac, niespeszony.

– Naleze i zawsze bede nalezala tylko do samej siebie, choc mam narzeczonego – surowo powiedziala Waria do natreta.

– Slyszalem. Ale monsieur aresztant nie zalicza sie do moich przyjaciol – odrzekl rozweselony rotmistrz i na tym skonczyl sie rekonesans.

Teraz nastapil wlasciwy atak.

– Zalozymy sie, mademoiselle? Jesli zgadne, kto pierwszy wyjdzie z namiotu, da mi pani calusa. Nie zgadne – ogole glowe na zero jak baszybuzuk. No jak? Naprawde niewiele pani ryzykuje, w namiocie jest dwadziescia osob. Warii mimo woli usta rozciagnely sie w usmiechu.

– I kto wyjdzie?

Zurow zrobil mine, jakby sie zastanawial, i z rezygnacja machnal glowa.

– Ej, zegnajcie, moje kedziory… Pulkownik Sablin. Nie, McLaughlin. Nie… o, bufetowy Siemion!

Odkaszlnal glosno i za chwile z klubu, wycierajac rece o brzeg jedwabnej kapoty, wytoczyl sie bufetowy. W skupieniu popatrzyl na jasne niebo i wymruczal: „Oj, zeby tylko nie bylo deszczu” – po czym zabral sie z powrotem, nawet nie spojrzawszy na Zurowa.

– To cud, znak z nieba! – krzyknal hrabia, przeciagnal reka po wasach i nachylil sie do rozesmianej

Вы читаете Gambit turecki
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

1

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату