Warii.
Myslala, ze pocaluje ja w policzek, jak to zawsze czynil Pietia, ale Zurow celowal w usta, a pocalunek byl dlugi, niezwykly, az jej sie w glowie zakrecilo.
Czujac, ze sie za chwile udusi, Waria odtracila w koncu kawalerzyste i polozyla reke na piersi.
– Oj, bo wlepie panu policzek – pogrozila slabym glosem. – A uprzedzali mnie dobrzy ludzie, ze gra pan nieczysto.
– Za policzek wyzwe pania na pojedynek. I niewatpliwie zostane pokonany. – Hrabia wybaluszal oczy i mruczal.
Zloscic sie na niego nie mozna bylo w zaden sposob…
Do namiotu wsunela sie okragla twarz Luszki, zahukanej i nierozgarnietej dziewczyniny, ktora przy siostrach pelnila obowiazki pokojowki, kucharki, a przy wiekszym naplywie rannych takze sanitariuszki.
– Panienko, jakis wojskowy na pania czeka – wypalila Luszka. – Czarny, z wasami i kwiaty przyniosl. Co mu powiedziec?
O wilku mowa – pomyslala Waria i znowu sie usmiechnela. Niezle ja bawily obleznicze metody Zurowa.
– Niech czeka. Zaraz wyjde – powiedziala, odrzucajac koldre.
Ale przed szpitalnymi namiotami, gdzie wszystko bylo przygotowane na przyjecie nowych rannych, przechadzal sie nie huzar, tylko woniejacy perfumami pulkownik Lucan, jeszcze jeden pretendent.
Waria ciezko westchnela, ale juz nie mozna bylo sie wycofac.
–
Waria skinela glowa, bukietu nie przyjela, spojrzala natomiast na blyszczacy zlotymi galonami mundur sojusznika i sucho spytala:
– Coz pan tak od rana jak na parade?
– Wyjezdzam do Bukaresztu, na rade wojenna do jego wysokosci – obwiescil dumnie pulkownik. – Wstapilem, zeby sie pozegnac i przy okazji zaprosic pania na sniadanie.
Klasnal w dlonie, a zza rogu wyjechala elegancka kolaska. Na kozle siedzial ordynans w spranym uniformie, za to w bialych rekawiczkach.
– Prosze – uklonil sie Lucan, a Waria, mimo woli zaintrygowana, wsiadla do wyscielanej kolaski.
– Dokad jedziemy? – spytala. – Do kantyny oficerskiej? Rumun tylko usmiechnal sie tajemniczo, jak gdyby zamierzal zabrac towarzyszke co najmniej za siodme morze.
W ostatnim czasie pulkownik w ogole zachowywal sie zagadkowo. Cale noce, jak przedtem, spedzal przy stoliku karcianym; o ile jednak w pierwszych dniach niefortunnej znajomosci z Zurowem wygladal na przybitego i nieszczesliwego, to teraz calkiem przyszedl do siebie i chociaz nadal tracil niemale sumy, wcale nie upadal na duchu.
– Jak tam wczorajsza gra? – spytala Waria, przygladajac sie brazowym kregom pod oczami Lucana.
– Fortuna w koncu sie do mnie usmiechnela. – Rozpromienil sie. – Koniec ze szczesciem pani Zurowa. Czy zna pani prawo wielkich liczb? Jesli dzien w dzien stawia czlowiek duze sumy, to predzej czy pozniej niezawodnie sie odegra.
O ile Waria pamietala, Pietia wykladal jej te teorie troche inaczej, ale nie bedzie sie przeciez spierala.
– Hrabiemu sprzyja slepy los, a mnie rachunek matematyczny i olbrzymi majatek. O, niech pani popatrzy. – Odchylil maly palec. – Odzyskalem pierscien, pamiatke rodzinna. Indyjski diament, jedenascie karatow. Przywieziony przez jednego z moich przodkow z wyprawy krzyzowej.
– Czyzby Rumuni brali udzial w krucjatach? – nieopatrznie zdziwila sie Waria i wysluchala calego wykladu o genealogii pulkownika, ktory, jak sie okazalo, wywodzil sie od rzymskiego legata, Mauritiusa Tullusa Lucana.
Tymczasem kolaska wyjechala za granice obozu i zatrzymala sie w cienistym gaju. Pod starym debem bielil sie nakryty krochmalonym obrusem stol, a na nim stalo tyle roznych frykasow, ze Waria momentalnie zglodniala. Byly tu i sery francuskie, i owoce, i wedzony losos, i rozowa szynka, i purpurowe raki, a butelka Lafitte znalazla przytulne schronienie w srebrzystym wiaderku.
Mimo wszystko, Lucanowi tez nie mozna bylo odmowic pewnych zalet.
Kiedy wzniesli pierwszy kielich, w oddali glucho zagrzmialo, a Warii scisnelo sie serce. Jak mogla sie az tak zapomniec! To zaczal sie szturm. Tam padaja teraz zabici, jecza ranni, a ona…
Skruszona, odsunela waze z wczesnymi szmaragdowymi winogronami i powiedziala:
– Boze, oby wszystko poszlo zgodnie z planem.
Pulkownik wypil duszkiem wino i od razu nalal sobie jeszcze. Jedz, mowil:
– Plan jest oczywiscie dobry. Jako osobisty przedstawiciel jego wysokosci zostalem wtajemniczony w ow plan i nawet w pewnym sensie bralem udzial w jego opracowaniu. Szczegolnie inteligentny jest manewr oskrzydlajacy pod oslona pasma wzgorz. Kolumny Szachowskiego i Wieliaminowa atakuja Plewne od wschodu. Na poludniu nieduzy oddzial Sobolewa sciaga na siebie uwage Osman-paszy. Na papierze wyglada to pieknie – Lucan osuszyl kielich. – Ale wojna, mademoiselle Warwara, to nie papier. Nic a nic zatem pani rodacy nie wskoraja.
– Ale dlaczego? – jeknela Waria.
Pulkownik usmiechnal sie i postukal palcem w skron.
– Jestem strategiem, mademoiselle, i widze dalej niz wasi sztabowcy. Tutaj – zrobil ruch glowa w strone swojego mapnika – mam kopie raportu, ktory jeszcze wczoraj wyslalem do jego wysokosci. Przepowiadam Rosjanom calkowite fiasko i jestem przekonany, ze ksiaze Karol nalezycie oceni moja przenikliwosc. Wasi dowodcy sa pyszalkowaci i zadufani w sobie, przeceniaja swoich zolnierzy i lekcewaza Turkow. A takze nas, rumunskich sojusznikow. To nic, po dzisiejszej lekcji car sam poprosi nas o pomoc, zobaczy pani.
Pulkownik odlamal solidny kawal sera
Czarnowidztwo Lucana okazalo sie uzasadnione.
Wieczorem Waria i Fandorin stali na poboczu drogi do Plewny, a przed nimi niekonczacym sie sznurem jechaly wozy z rannymi. Nie podliczono jeszcze wszystkich strat, ale w szpitalu mowili, ze zabitych i rannych jest najmniej siedem tysiecy. Powiadano, ze odznaczyl sie Sobolew, ktory sciagnal na siebie kontratak Turkow – gdyby nie jego kozacy, kleska bylaby po stokroc dotkliwsza. Zdumienie budzili tez artylerzysci tureccy, ktorzy zademonstrowali szatanska celnosc i ostrzelali kolumny jeszcze podczas marszu, zanim bataliony zdazyly sie rozwinac i ruszyc do ataku.
Waria wszystko przekazywala Erastowi Pietrowiczowi, a tamten milczal – czy sam to wszystko wiedzial, czy byl tak wstrzasniety, trudno zgadnac.
Kolumna utknela, bo w jednym z wozow odlecialo kolo. Waria, ktora starala sie jak najmniej patrzec na okaleczonych, spojrzala na okulaly woz i jeknela – twarz rannego oficera, ktora metnie bielala w letnim jasnym zmierzchu, wydala sie jej znajoma. Podeszla troche blizej – i rzeczywiscie: to byl pulkownik Sablin, jeden z klubowych bywalcow. Lezal nieprzytomny, przykryty zakrwawionym szynelem. Jego cialo wydawalo sie dziwnie krotkie.
– To znajomy? – spytal towarzyszacy pulkownikowi felczer. – Pocisk oberwal mu nogi az po pachy. Nie mial szczescia, proszpani.
Waria stanela z powrotem kolo Fandorina i spazmatycznie poszlochiwala.
Plakala dlugo, az lzy obeschly; potem zrobilo sie zimno, a rannych wciaz wiezli i wiezli.
– Lucana uwazaja w klubie za glupca, a okazal sie madrzejszy od Krudenera – powiedziala Waria, bo dluzej milczec nie miala juz sily.
Fandorin spojrzal pytajacym wzrokiem, totez wyjasnila:
– Jeszcze rankiem mi oznajmil, ze ze szturmu nic nie wyjdzie. Powiedzial, ze plan jest dobry, tylko dowodcy marni. I zolnierze tez nie bardzo…
– Tak powiedzial? – odrzekl pytaniem Erast Pietrowicz. – Aha. To zmienia…
Nie dokonczyl, zmarszczyl brwi.
– Co zmienia?
Milczenie.
– Co zmienia? No?
Warie zaczelo to zloscic.