szedl otoczony adiutantami ksiaze Mikolaj. Jego konska, obramowana bokobrodami twarza wstrzasal nerwowy tik.
Wszyscy szeptali o olbrzymich stratach – wychodzilo na to, ze polegla czwarta czesc wojska, ale na glos mowiono o bohaterstwie przejawionym przez zolnierzy i oficerow. Zwlaszcza przez oficerow.
O pierwszej w nocy ponury Fandorin odnalazl Warie.
– Idziemy, Warwaro Andriejowno. P-przelozony nas wzywa.
– Nas? – zdziwila sie.
– Tak. Caly oddzial specjalny, w pelnym skladzie, mnie i pania takze.
Szybkim krokiem doszli do lepianki, gdzie miescil sie resort podpulkownika Kazantzakisa.
W znajomej izbie zebrali sie oficerowie, zatrudnieni w oddziale specjalnym zachodniego ugrupowania armii, szefa jednakze wsrod nich nie bylo.
Za stolem za to, groznie nasepiony, siedzial sam Lawrientij Mizinow.
– A, pan radca tytularny i pani sekretarka raczyli przybyc – powiedzial zjadliwie. – No, swietnie, pozostalo teraz tylko doczekac sie jasnie wielmoznego pana pulkownika i mozna zaczynac. Gdzie Kazantzakis?! – warknal general.
– Iwana Charitonowicza nikt wieczorem nie widzial – niesmialo odpowiedzial najstarszy ranga oficer.
– Swietnie. Umiecie strzec tajemnic.
Mizinow zerwal sie, glosno tupiac, i przeszedl sie po izbie.
– To nie wojsko, tylko cyrk objazdowy! Zabawa w chowanego! O kogo spytasz, odpowiadaja: nie ma. Znikli! Bez sladu!
– Wasza ekscelencjo, m-mowi pan zagadkami. O co chodzi? – spytal Fandorin.
– Nie wiem, Erascie Pietrowiczu, nie wiem! – krzyknal Mizinow. – Mialem nadzieje, ze obaj z Kazantzakisem mi to wyjasnicie. – Zamilkl i z duzym trudem sie opanowal, ale potem mowil juz spokojniej. – Dobrze, prosze panstwa. Wiecej na nikogo nie czekamy. Przybywam prosto od cesarza. Bylem swiadkiem arcyciekawej sceny: general-major swity jego cesarskiej mosci, Sobolew Drugi, darl sie i na jego cesarska mosc, i na jego cesarska wysokosc, a najjasniejszy pan i glownodowodzacy tlumaczyli sie przed nim.
– Nie moze byc! – jeknal ktos z zandarmow.
– Milczec! – szczeknal general. – Milczec i sluchac! Okazuje sie, ze o czwartej po poludniu oddzial Sobolewa frontalnym uderzeniem zajal redute Kriszynska i przebil sie na poludniowe przedmiescie Plewny, zachodzac na tyly glownych sil wojsk tureckich, jednakze z powodu niedostatecznej liczby bagnetow i dzial zmuszony byl sie zatrzymac. Sobolew niejednokrotnie posylal goncow po posilki, ale baszybuzucy ich przechwytywali. W koncu o szostej adiutant Zurow z pol setka kozakow zdolal przebic sie do miejsca dyslokacji grupy srodkowej. Kozacy wrocili z powrotem do Sobolewa, bo tam kazdy czlowiek sie liczyl, a Zurow pocwalowal sam do kwatery glownej: Posilkow czekano z minuty na minute, ale na prozno. I nic dziwnego, poniewaz Zurow do kwatery glownej nie dotarl i nie dowiedzielismy sie o sukcesie lewego skrzydla. Wieczorem Turcy przegrupowali swoje wojska i ruszyli na Sobolewa z cala sila, tak ze przed polnoca, straciwszy wiekszosc ludzi, cofnal sie na wyjsciowe pozycje. A przeciez Plewne mielismy juz w kieszeni! Pytanie do obecnych: gdzie sie mogl podziac adiutant Zurow – w bialy dzien, w samym centrum naszych pozycji? Kto moze odpowiedziec?
– Najpewniej podpulkownik Kazantzakis – odezwala sie Waria i wszyscy zwrocili sie w jej strone.
Zmieszana, opowiedziala to, co uslyszala od McLaughlina. Po przedluzajacej sie przerwie szef zandarmow zwrocil sie do Fandorina:
– Panskie wnioski, Erascie Pietrowiczu?
– Bitwa jest p-przegrana, rwac wlosy za pozno; to emocje, ktore przeszkadzaja w sledztwie – odrzekl sucho radca tytularny. – A teraz trzeba: podzielic na kwadraty terytorium miedzy punktem obserwacyjnym prasy a kwatera glowna – to p-pierwsze, co nalezy zrobic. Jak tylko wzejdzie slonce, przeczesac kazdy k-kwadrat – to drugie. W razie znalezienia trupa Zurowa albo Kazantzakisa niczego nie dotykac i nie deptac ziemi wokol ciala – to trzecie. Na wszelki wypadek poszukac jednego i drugiego po lazaretach wsrod ciezko rannych – to czwarte. Na razie, Lawrientiju Arkadjewiczu, nic w-wiecej zrobic nie mozemy.
– Jakie wnioski? Co zameldowac najjasniejszemu panu? Zdrada?
Erast Pietrowicz westchnal.
– Raczej: d-dywersja. Zreszta jutro sie dowiemy.
Noca nie spali. Bylo wiele roboty: pracownicy oddzialu specjalnego dzielili na mapie rejon na polwiorstowe kwadraty, formowali druzyny poszukiwaczy, a Waria objechala wszystkie szesc szpitali i lazaretow – sprawdzala oficerow, ktorych przywieziono bez przytomnosci. Napatrzyla sie takich rzeczy, ze przed switem wpadla w stan dziwnego odurzenia, nieczulosci, ani Zurowa jednak, ani Kazantzakisa nie znalazla. Za to miedzy rannymi zobaczyla niemalo znajomych, miedzy innymi Pieriepiolkina. Kapitan tez usilowal sie przedrzec, zeby sprowadzic pomoc, ale i tym razem nie mial szczescia do baszybuzukow, bo dostal cios krzywa szabla w poprzek obojczyka. Lezal na lozku, blady, nieszczesliwy, a zapadniete czarne oczy patrzyly prawie tak smutno jak w niezapomnianym dniu pierwszego spotkania. Waria rzucila sie ku niemu, ale on odwrocil sie i nic nie powiedzial. Za co jej tak nie lubi?
Pierwszy promien slonca zastal Warie na lawce kolo oddzialu specjalnego. Fandorin usadzil ja niemal sila, kazal odpoczac, a Waria ciezkim, zdretwialym cialem przylgnela do sciany i pograzyla sie w metnym, meczacym polsnie. Nudzilo ja, lamalo w kosciach; nie ma co sie dziwic – nerwy i bezsenna noc.
Druzyny poszukiwawcze jeszcze po ciemku rozeszly sie po kwadratach. Za kwadrans osma przycwalowal umyslny z czternastego odcinka, wbiegl do chaty, z ktorej zaraz, zapinajac w biegu mundur, wyszedl Fandorin.
– Jedziemy, Warwaro Andriejowno, znaleziono Zurowa – rzucil krotko.
– Zabity? – chlipnela.
Erast Pietrowicz nie odpowiedzial.
Huzar lezal na wznak, z przekrecona w bok glowa. Jeszcze z daleka Waria zauwazyla srebrna rekojesc kaukaskiego kindzalu, wbitego w lewa lopatke. Zsiadla z konia i zobaczyla profil: otwarte ze zdziwieniem oko mienilo sie pieknym szklanym blaskiem, zdruzgotana kula skron miala czarna otoczke prochowej oparzelizny.
Waria znowu wydala krotki szloch i odwrocila sie, zeby na to nie patrzec.
– Niczego nie ruszalismy, panie Fandorin, tak jak pan kazal – meldowal kierujacy druzyna zandarm. – Ledwie jednej wiorsty do celu mu zabraklo. Tu jest parow, wiec nikt nie mogl tego widziec. A strzal, przy takiej palbie, jaka byla… Wszystko jasne: cios kindzalem w plecy, znienacka. Potem dobili go strzalem w lewa skron, z bliskiej odleglosci.
– No, no – odrzekl niewyraznie Erast Pietrowicz, nachylajac sie nad trupem.
Oficer znizyl glos:
– Kindzal Iwana Charitonowicza, od razu poznalem. Pokazywal, opowiadal, ze to prezent od gruzinskiego ksiecia…
Na to Erast Pietrowicz powiedzial:
– Znakomicie.
A Waria poczula sie jeszcze gorzej, przymknela oczy, zeby odegnac mdlosci.
– Jak slady k-kopyt? – zapytal Fandorin, siadajac w kucki.
– Niestety. Sam pan widzi, wzdluz strumienia same otoczaki, a wyzej wszystko stratowane – widac wczoraj szwadrony tedy przejezdzaly.
Radca tytularny wyprostowal sie, z minute postal obok lezacego ciala. Twarz mial nieruchoma, szara; pasowala do siwawych skroni. A ma ledwie ponad dwadziescia – pomyslala Waria i wzdrygnela sie.
– Dobrze, poruczniku. P-przewiezie pan zabitego do obozu. Jedziemy, Warwaro Andriejowno.
Po drodze spytala:
– Czyzby Kazantzakis byl tureckim agentem? Nieprawdopodobne! Wstretny jest, oczywiscie, ale mimo wszystko…
– …nie az tak? – niewesolo chrzaknal Fandorin.
Na krotko przed poludniem znalazl sie i podpulkownik – po tym, jak Erast Pietrowicz kazal jeszcze raz, tylko staranniej, przeczesac zagajnik i zarosla wokol miejsca smierci biednego Ipolita.
Jak opowiadano (sama Waria nie pojechala), Kazantzakis na wpol siedzial, na wpol lezal za gestym krzakiem, oparty plecami o glaz. W prawej rece mial rewolwer, w czole dziurke.