zdrajca zdazyl zwerbowac kogos jeszcze. Panskim zadaniem bedzie ustalenie, czy w sztabie albo gdzies w poblizu nie pozostal jaki smoczy zab. Majorze – zwrocil sie do najstarszego ranga. Ten zerwal sie i wyprostowal. – Tymczasowo mianuje pana szefem oddzialu specjalnego. A zadanie to samo. Okazac wszechstronna pomoc radcy tytularnemu.

– Rozkaz!

Nagle ktos zastukal.

– Czy mozna, ekscelencjo? – Zza uchylonych drzwi wyjrzala glowa w niebieskich okularach.

Waria wiedziala, ze to sekretarz Mizinowa, cichy urzednik o trudnym do zapamietania nazwisku, ktory nie wiadomo czemu budzil we wszystkich obawe i niechec.

– Co znowu? – nasrozyl sie szef zandarmerii.

– Na odwachu zdarzyl sie wypadek. Zameldowal sie komendant i mowi, ze aresztant sie powiesil.

– Czys pan zwariowal, Przybyszewski?! Ja mam tu wazna narade, a pan przychodzi z takimi drobiazgami!

Waria polozyla dlon na sercu, a w nastepnej sekundzie sekretarz wypowiedzial wlasnie te slowa, ktorych bala sie uslyszec:

– Ale to szyfrant Jablokow sie powiesil, nikt inny. Zostawil list majacy bezposredni zwiazek… no wiec sie osmielilem… Ale jak nie w pore, prosze wybaczyc, juz ide. – Urzednik z uraza pociagnal nosem i udal, ze chce zniknac za drzwiami.

– Dawaj pan list! – warknal general. – A komendanta do mnie!

Wszystko plywalo Warii przed oczami. Probowala wstac, ale nie mogla, skuta dziwacznym odretwieniem. Zobaczyla nachylonego Fandorina, chciala mu cos powiedziec, ale tylko zalosnie poruszyla ustami.

– Teraz wiadomo, jak Kazantzakis przerobil rozkaz! – krzyknal Mizinow, przebiegajac oczami notatke. – Sluchajcie: „Znowu tysiace zabitych i wszystko przez moja nieopatrznosc. Tak, ponosze straszliwa wine i dluzej nie bede sie wypieral. Popelnilem niewybaczalny blad – zostawilem na stole szyfrowana depesze z rozkazem zajecia Plewny, a sam wyszedlem w prywatnej sprawie. Podczas mojej nieobecnosci ktos zmienil jedno slowo w depeszy, a ja odnioslem zaszyfrowany tekst, nawet nie sprawdzajac! Cha, cha, zbawca Turcji wcale nie jest Osman-pasza, jestem nim ja, Piotr Jablokow. Nie trudzcie sie, panowie sedziowie, roztrzasaniem mojej sprawy, sam wymierzam sobie sprawiedliwosc”. Ach, jakie to wszystko prosciutkie! Kiedy chlopczyna pobiegl w swoich sprawach, Kazantzakis szybciutko poprawil depesze. Kwestia jednej chwili!

General zmial notatke i cisnal na podloge, pod nogi wyciagnietego jak struna komendanta odwachu.

– Er… Erascie Pietrowiczu, coz… to? – z trudem wymamrotala Waria. – Pietia!…

– Kapitanie, co z Jablokowem? Nie zyje? – spytal Fandorin komendanta.

– Gdzie tam nie zyje! Petli nie umial zacisnac jak trzeba – prychnal tamten. – Zdjeli Jablokowa, zaraz go ocuca!

Waria odepchnela Fandorina i rzucila sie do drzwi. Uderzyla sie o futryne, wybiegla na ganek, gdzie oslepilo ja slonce. Musiala sie zatrzymac. Obok niej znowu wyrosl Fandorin.

– Pani Warwaro, prosze sie uspokoic, wszystko w porzadku. Zaraz oboje tam pojdziemy, tylko najpierw musi pani ochlonac, bo zle pani wyglada.

Ostroznie chwycil ja za lokiec, ale to calkiem delikatne dotkniecie wydalo sie Warii nie do zniesienia. Zgiela sie wpol i zwymiotowala prosto na buty Erasta Pietrowicza. Nastepnie usiadla na schodku i starala sie zrozumiec, czemu ziemia stoi ukosnie, a nikt z niej nie spada.

Na czole poczula cos milego, lodowatego; az zamruczala z zadowolenia.

– Ladne rzeczy – rozlegl sie gluchy glos Fandorina. – Przecie to tyfus.

Rozdzial dziesiaty,

w ktorym Najjasniejszy Pan otrzymuje w podarunku zlota szable

„Daily Post”

9 grudnia (27 listopada wg kalendarza rosyjskiego) 1877 roku

Przez ostatnie dwa miesiace oblezeniem Plewny faktycznie kieruje stary i doswiadczony general Totleben, dobrze znany Brytyjczykom z kampanii sewastopolskiej. Bedac nie tyle dowodca, co inzynierem, Totleben porzucil taktyke frontalnych atakow i poddal armie Osman-paszy regularnej blokadzie; Rosjanie stracili mnostwo drogocennego czasu, skutkiem czego Totlebena ostro skrytykowano, ale teraz trzeba ostroznemu inzynierowi przyznac racje. Po miesiacu, odkad Turkow odcieto ostatecznie od Sofii, w Plewnie zaczal sie glod i brakuje amunicji. Totlebena coraz czesciej nazywa sie drugim Kutuzowem (rosyjski feldmarszalek, ktory wyczerpal sily Francuzow niekonczacym sie odwrotem w 1812 roku – red.). Lada dzien spodziewana jest kapitulacja Osmana z calym piecdziesieciotysiecznym wojskiem.

W paskudny zimny dzien (szare niebo, lodowata mzawka, chlupoczace bloto) Waria wracala fiakrem wynajetym przez wojsko. Caly miesiac przelezala w szpitalu zakaznym w Tyrnowie i wcale duzo nie brakowalo, by umarla, bo na tyfus umieralo wielu, ale jakos jej sie upieklo. Potem jeszcze przez dwa miesiace konala z nudow, czekajac, kiedy jej odrosna wlosy – przeciez nie pojedzie ogolona jak Tatarzyn. Przeklete wlosy odrastaly powoli i teraz nie tyle lezaly, co sterczaly. Widok byl po prostu okropny, ale cierpliwosc Warii juz sie konczyla – jeszcze tydzien takiego nierobstwa, a oszalalaby od widoku stromych uliczek obrzydlego miasteczka.

Raz jeden Pietia wyrwal sie, zeby ja odwiedzic. Ciagle jeszcze trwalo sledztwo w jego sprawie, ale juz nie siedzial w pace, tylko pelnil sluzbe – armia sie rozrosla, a szyfrantow brakowalo. Pietia mocno sie zmienil: zapuscil rzadka brodke, bardzo mu niepasujaca, schudl i bez przerwy mowil albo o Bogu, albo o sluzbie ludowi. Najbardziej wstrzasnelo Waria to, ze na powitanie pocalowal ja w czolo. Coz to znowu, jak nieboszczke w trumnie? Czyzby az tak zbrzydla?

Szosa tyrnowska byla zatloczona taborami, wiec kolaska jechala bardzo wolno, dlatego Waria, jako znawczyni tutejszej okolicy, kazala skrecic stangretowi na polna droge, ktora omijajac oboz, wiodla na poludnie. Tak bedzie dalej, ale szybciej sie dojedzie.

Na pustej drodze konik drobil zwawiej, a i deszcz prawie przestal padac. Jeszcze godzina, dwie i – w domu. Waria parsknela. Ladne mi „w domu”. W wilgotnym, wiatrem podszytym namiocie!

Za Lowcza zaczeli pokazywac sie pojedynczy jezdzcy – przewaznie furazerzy i adiutanci z meldunkami, a wkrotce Waria zobaczyla pierwszego znajomego.

Tyczkowata figura w cylindrze i redingocie, niezgrabnie siedzaca na smetnej rudej kobyle – nie sposob sie pomylic. McLaughlin! Waria miala wrazenie deja vu: podczas trzeciego szturmu dokladnie tak samo wracala na pole bitwy i dokladnie tak samo po drodze napatoczyl sie jej Irlandczyk. Tyle ze bylo goraco, a teraz jest zimno, a pewnie i lepiej wtedy wygladala.

Nawet szczesliwie sie skladalo, ze pierwszy mial ja zobaczyc wlasnie McLaughlin. To czlowiek bezposredni, prostoduszny, z jego reakcji od razu sie domysli, czy bedzie mogla pokazac sie w towarzystwie z takimi wlosami, czy lepiej byloby zawrocic. A i nowin znowu sie czlowiek dowie…

Waria meznie zerwala kapelusik, obnazajac haniebnego jezyka. Jak sprawdzian, to sprawdzian.

– Mister McLaughlin! – Kolaska zrownala sie z korespondentem, a Waria podniosla sie i glosno zawolala: – To ja! Dokad pan zmierza?

Irlandczyk obejrzal sie i uchylil cylindra.

– O, mademoiselle Waria, bardzo sie ciesze, ze widze pania w dobrym zdrowiu. To ze wzgledow higienicznych tak pania ostrzygli? Zupelnie nie mozna poznac.

Waria byla po prostu zalamana.

– Co, okropnie? – spytala z rezygnacja.

– Nie, skadze – zapewnil ja pospiesznie McLaughlin. – Ale teraz znacznie bardziej przypomina pani chlopca niz podczas naszego pierwszego spotkania.

– Jedziemy w tym samym kierunku? – spytala. – To niech pan siada do mnie, pogadamy. Konia ma pan cos

Вы читаете Gambit turecki
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

1

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату