– A jesli sie nie wycofaja?
– To wtedy i za nich sie wezmiemy – odrzekl Sharp i kciukiem wsunal magazynek na miejsce.
Lodowka pracowala halasliwie. Duszne powietrze wciaz smierdzialo stechlizna z domieszka odoru gnicia.
Siedzieli pochyleni nad kuchennym stolem jak dwojka konspiratorow ze starych filmow wojennych o ruchu oporu w Europie. Pistolet Rachael lezal w zasiegu reki na podziurawionej papierosami ceracie. Kobieta nie liczyla sie jednak z koniecznoscia jego uzycia, przynajmniej nie tej nocy.
Whitney Gavis wysluchal jej zwiezlej opowiesci z widocznym zaskoczeniem, ale bez sceptycyzmu, co ja bardzo zdziwilo. Nie wygladal na latwowiernego. Nie wygladal na kogos, kto uwierzy w pierwsza lepsza historyjke. A jednak uwierzyl w jej niesamowite przygody. Moze ufal jej wylacznie dlatego, ze kochal ja Ben?
– Benny pokazywal ci moje zdjecia? – spytala.
– Tak, moje dziecko. Ostatnio nie potrafil rozmawiac o niczym innym tylko o tobie.
– A wiec wiedzial, ze miedzy nami jest cos wiecej niz tylko przyjazn, wiedzial o tym, zanim ja wiedzialam…
– Nie. On mowil, ze wiesz, tylko na razie boisz sie do tego przyznac. Mowil, ze na wszystko przyjdzie czas, i nie mylil sie.
– Jesli pokazywal ci moje zdjecia, to dlaczego mnie nie pokazal nigdy ciebie? Dlaczego, az do dzisiaj, nigdy mi o tobie nie mowil? Przeciez jestescie najlepszymi przyjaciolmi!
– Benny i ja jestesmy sobie szczerze oddani. Od powrotu z Wietnamu zyjemy jak bracia, moze nawet blizej niz bracia – wiemy o sobie wszystko. Do niedawna nie bylas z nim rownie blisko, wiec nie mogl dzielic sie z toba wszystkimi informacjami. Nie win go za to. To Wietnam nauczyl go nieufnosci.
To zapewne rowniez z powodu Wietnamu Gavis uwierzyl w te nieslychana historie, nawet w te jej czesc, w ktorej wystepuje zmutowana bestia na pustyni Mojave. Ktos, kto przezyl szalenstwo wojny w Wietnamie, niczemu sie chyba nie dziwi.
– Ale nie masz pewnosci, ze te weze go usmiercily? – spytal Whitney.
– Nie – przyznala Rachael.
– Jesli po tym, jak wpadl pod ciezarowke, wrocil do zycia, zapewne istnieje tez mozliwosc, ze zmartwychwstal po smierci od ukaszen wezy.
– Mysle, ze tak.
– A jesli zmartwychwstal, to nie mozesz byc pewna, ze przeistoczyl sie w cos, co juz na zawsze zostanie tam na pustyni.
– Racja – odparla. – Nie moge byc pewna.
Whit zmarszczyl brwi, a zeszpecona czesc jego poza tym przystojnego oblicza pokryla sie czyms na ksztalt pajeczej sieci.
Z dworu dobiegaly zlowrogie odglosy, ale wszystkie wywolane burza: liscie palmowe drapaly o dach, hustany przez wiatr szyld motelu skrzypial na skorodowanych srubach, a rynna miotala sie w swych obejmach. Rachael wytezyla sluch, lecz nie dobiegly jej zadne nienaturalne dzwieki. Nie uspila jednak czujnosci.
– Najbardziej niepokoi to, ze Eric musial podsluchac wasza rozmowe i wie o tym motelu – powiedzial Whitney.
– Chyba tak – westchnela Rachael.
– Jestem pewien, ze tak jest, moje dziecko.
– W porzadku. Ale wziawszy pod uwage jego wyglad, kiedy ostatni raz go widzialam, nie zdolalby utrzymac sie na nogach, zeby zlapac jakas okazje. Poza tym zdaje sie, ze on cofa sie w rozwoju nie tylko fizycznie, ale i umyslowo. To znaczy… Whitney, gdybys go wtedy widzial z tymi wezami, zrozumialbys, ze to wysoce nieprawdopodobne, azeby mial on dosc wladz umyslowych na wydostanie sie z pustyni i na dojechanie do Vegas.
– Nieprawdopodobne nie znaczy niemozliwe – odrzekl mezczyzna. – Nic nie jest niemozliwe, moje dziecko. Kiedy w Wietnamie wdepnalem na mine, powiedzieli mojej rodzinie, ze jest wysoce nieprawdopodobne, iz przezyje. Ale ja przezylem. Potem orzekli, ze raczej nie odzyskam na tyle sily w miesniach twarzy, by mowic bez przeszkod. A ja mowie. Kurcze, oni tam ulozyli cala liste wysoce nieprawdopodobnych rzeczy, z ktorych zadna nie okazala sie niemozliwa. I wszystko to bez jakichkolwiek genetycznych sztuczek twojego meza.
– Marne to sztuczki – powiedziala Rachael, majac w pamieci okropna narosl na czole Erica, tworzace sie rogi, dzikie spojrzenie, nieludzkie lapy…
– Musze ci znalezc inne schronienie.
– Nie – odparla, blyskawicznie. – Benny tu wlasnie po mnie przyjedzie. Jesli nie bedzie mnie tutaj…
– Nie martw sie, moje dziecko. Wtedy zadzwoni do mnie.
– Nie. Ja chce tu byc, kiedy Benny przyjedzie.
– Ale…
– Chce tu byc! – Rachael nie ustepowala, zdecydowana nie zmieniac planow. – Jak tylko Benny sie tu pojawi, chce… musze… go zobaczyc. Tak, musze go zobaczyc.
Whitney Gavis patrzyl na nia przez chwile. Mial przenikliwe, zbijajace z tropu spojrzenie. Wreszcie odezwal sie:
– Boze, ty go naprawde kochasz, prawda?
– Tak – odparla Rachael drzacym glosem.
– To znaczy naprawde go kochasz.
– Tak – powtorzyla, starajac sie uniknac zalamania glosu. – I martwie sie o niego… Tak bardzo sie martwie.
– Nic mu nie bedzie. Nie takie rzeczy juz przezyl.
– Jesli cos mu sie stanie…
– Nic mu sie nie stanie. I mysle, ze na jedna noc mozesz tu zostac. Nawet jesli twoj maz… nawet jesli Eric dostanie sie do Vegas, to chyba nie bedzie chcial rzucac sie w oczy i zacznie powoli i ostroznie szukac motelu. Moze nawet poswieci na to kilka dni…
– O ile w ogole tu dotrze.
– A wiec poczekamy do jutra, a potem znajdziemy ci nowa kryjowke. Mozesz tu dzisiaj zostac i czekac na Bena. On na pewno przyjedzie. Wiem, ze on przyjedzie, Rachael.
W oczach kobiety zalsnily lzy. Bala sie, ze nie zdola wydobyc z siebie glosu, wiec tylko kiwnela glowa.
Whitney taktownie udal, ze nie widzi jej lez i nie staral sie jej pocieszac. Wstal od stolu i powiedzial:
– Tak. No… to co? Nawet jesli chcesz spedzic w tym chlewie tylko jedna noc, musimy tu zrobic troche porzadku. Posciel i reczniki sa na pewno w szafie, ale z pewnoscia zakurzone, wilgotne – po prostu wylegarnia chorob. Musze wiec na chwile wyskoczyc i kupic czyste. Moze przy okazji cos do jedzenia…?
– Umieram z glodu – odrzekla. – Jadlam tylko rano kanapke, a potem troche slodyczy i wszystkie kalorie zdazylam juz spalic sto razy. Zatrzymalam sie na chwile w Baker, ale to bylo zaraz po spotkaniu Erica i nie mialam apetytu. Kupilam tylko szesc puszek coli, bo czulam, ze mam odwodniony organizm.
– A wiec przyniose tez walowke. Czy masz jakies specjalne zyczenia, czy zdajesz sie na moj smak?
Rachael wstala od stolu i powoli przeciagnela drzaca blada dlonia po wlosach:
– Zjem wszystko, z wyjatkiem rzepy i kalamarnicy.
Mezczyzna usmiechnal sie.
– Masz szczescie, ze jestes w Vegas. W kazdym innym miescie o tej porze otwarty bylby tylko sklep z rzepa i kalamarnicami. Ale w Vegas prawie wszystko czynne jest non stop. A moze pojedziesz ze mna?
– Nie powinnam sie za bardzo pokazywac.
Skinal glowa.
– Masz racje. Dobrze, powinienem wrocic za godzine. Dasz sobie rade?
– Oczywiscie – odrzekla. – To jest najbezpieczniejsze miejsce, w jakim przebywam od wczoraj rano.
W aksamitnej ciemnosci pokoju numer pietnascie czolgal sie po podlodze ten, ktory byl Erikiem; najpierw w jedna strone, potem z powrotem. Jego cialo drgalo spazmatycznie, wilo sie i miotalo chaotycznie, bez celu, jak niedokladnie rozgnieciony karaluch.
– Rachael…
Uslyszal, ze mowi do siebie to slowo, tylko to jedno slowo, ale za kazdym razem z inna intonacja, jak gdyby na nim konczyl sie jego slownik. Choc glos wiazl mu w gardle, te dwie sylaby pozostawaly zawsze wyrazne. Czasami wiedzial, co znaczy to slowo, pamietal, kim jest Rachael, ale czasami wyraz ten nie mial dlan desygnatu.