Dwie cmy, wiedzione desperackim, samobojczym pragnieniem oddania sie na pastwe plomieni, zaciecie tlukly kosmatymi skrzydlami o zawieszone pod sufitem lampy jarzeniowe. Ale lampy byly zimne. Powiekszone cienie owadow skakaly po scianach garazu, karoserii starego forda i grzbiecie dloni Rachael, ktora uniosla wlasnie do twarzy.
Z otwartego bagaznika wydobywal sie mdly odor krwi. Ben cofnal sie, by nie czuc nieprzyjemnego zapachu.
– Skad wiedzialas? – spytal.
– O czym? – Rachael miala zamkniete oczy i glowe pochylona do przodu, tak ze rudawe wlosy o miedzianym odcieniu opadaly jej na twarz, zakrywajac ja do polowy.
– O tym, co znajdziemy w bagazniku.
– Nie wiedzialam. Ale balam sie, ze bedzie tam… cos innego. Cos zupelnie innego.
– Co takiego?
– Cos duzo gorszego.
– A konkretnie?
– Nie pytaj.
– Juz zapytalem.
Miekkie cialka owadow uderzaly glucho o szklane obudowy wypelnionych gazem lamp. Pac, pac, pac…
Rachael otworzyla oczy, potrzasnela glowa i zaczela oddalac sie od zdezelowanego forda.
– Chodzmy stad.
Benny zlapal ja za reke.
– Musimy teraz zadzwonic po gliniarzy. A im bedziesz musiala powiedziec wszystko, co wiesz na temat tego, co tu zaszlo. Dlatego powinnas najpierw zdradzic to mnie.
– Zadnej policji – odrzekla, nie chcac lub nie mogac spojrzec mu w twarz.
– Zamierzalem ci pomagac, az do teraz.
– Zadnej policji – powtorzyla.
– Ale tu zamordowano kobiete!
– Jezu, czy nie dosyc juz krwi?!
Odwrocila sie w strone przyjaciela i nareszcie ich oczy sie spotkaly.
– Prosze cie, Benny, prosze. Nie sprzeczaj sie ze mna. Nie mamy czasu na klotnie. Gdyby cialo tej nieszczesnej kobiety nie zniknelo z bagaznika, sytuacja wygladalaby inaczej i wtedy dzwonienie po policje mialoby sens. Ale teraz… na czym policja mialaby sie oprzec w swoim dochodzeniu? Nie majac zwlok, zadawaliby w nieskonczonosc rozne pytania, nie wierzyli mi… Zwykla strata czasu. A ja nie moge pozwolic sobie na marnowanie czasu, kiedy juz wkrotce beda mnie szukac… niebezpieczni ludzie.
– Kto?
– O ile juz mnie nie szukaja. Ale nie sadze, zeby tak szybko dowiedzieli sie o zniknieciu ciala Erica. Jednakze gdy tylko dotrze do nich ta wiadomosc, przyjda tu. Musimy jechac.
– Ale kto?! – nalegal wyprowadzony z rownowagi Benny. – Kim sa ci ludzie? Czego od ciebie chca? Na czym im zalezy? Rachael, na milosc boska, zacznij mowic!
Pokrecila przeczaco glowa.
– Ustalilismy, ze pojedziesz ze mna, ale nie bylo mowy o tym, ze bedziesz o wszystko wypytywal.
– Nic takiego nie obiecywalem.
– Benny, cholera jasna, tu chodzi o moje zycie!
Mowila powaznie, nie zartowala. Naprawde obawiala sie o swe zycie, i to wystarczylo, zeby Ben przestal sie upierac i zaczal jej pomagac.
– Ale policja moglaby zapewnic ci ochrone – dodal jednak placzliwie.
– Przed tymi ludzmi nikt mnie nie uchroni.
– Mowisz tak, jakby cie przesladowaly zle moce.
– Zeby tylko!
Objela go szybko i delikatnie pocalowala w usta. Dobrze czula sie w jego ramionach. A Benny byl wyraznie zdruzgotany mysla, ze mogloby jej zabraknac.
– Jestes cudowny, ze chcesz przy mnie zostac – powiedziala. – Ale teraz jedz do domu. Pozwol, ze sama to zalatwie.
– Wiesz, ze tego nie zrobie.
– No, to nie przeszkadzaj. A teraz chodzmy!
Odsunela sie od niego i zaczela isc przez garaz w strone drzwi prowadzacych do domu.
Spod sufitu spadla mu na twarz kosmata cma, jak gdyby to, co czul do Rachael, emanowalo jasniejszym blaskiem niz swiatla lamp. Odegnal ja czym predzej. Potem docisnal pokrywe bagaznika, pozwalajac, by krew wewnatrz zakrzepla, a przykry odor jeszcze sie nasilil.
Nastepnie podazyl za Rachael.
Juz przy drzwiach, ktore prowadzily przez pralnie na pokoje, kobieta zatrzymala sie i spojrzala na cos, co lezalo na podlodze. Gdy Ben podszedl, zobaczyl, ze jest to zwiniete w kacie ubranie, ktorego zadne z nich nie zauwazylo, gdy wchodzili do garazu: workowate, jasnozielone bawelniane spodnie ze sciagaczem w pasie, takiego samego koloru obszerna koszulka z krotkimi rekawami i para lekkich butow z bialego sztucznego tworzywa, na bialych gumowych spodach i z bialymi szerokimi sznurowkami.
Benny podniosl wzrok znad ubrania i spostrzegl, ze twarz Rachael nie jest juz blada niczym z wosku, lecz szara. Wygladala jak pokryta warstwa popiolu.
Ben jeszcze raz spojrzal na pozostawione rzeczy. Dopiero teraz zdal sobie sprawe, ze tak ubiera sie personel medyczny, zwlaszcza lekarze na bloku operacyjnym. Kiedys obowiazywal stroj bialy, ale obecnie przewazal jasny odcien zieleni. Nie nosili go wylacznie lekarze – rowniez wiekszosc pozostalego personelu szpitali wolala ten standard. Co wiecej, Benny uswiadomil sobie, ze tak byli ubrani lekarze sadowi w kostnicy i ich asystenci.
Rachael ze swistem wciagnela powietrze przez zacisniete zeby, wzdrygnela sie i weszla do domu.
Ben byl niezdecydowany. Uwaznie przygladal sie lezacemu w nieladzie ubraniu i butom, jakby zauroczony szpitalnymi barwami, jakby na wpol zahipnotyzowany ich bogatymi w mozliwosci interpretacyjne formami. Mozg wprost gotowal mu sie, serce dygotalo, a w plucach brakowalo powietrza, gdyz pojal, co oznacza obecnosc tu tego stroju.
A kiedy wreszcie przyszedl do siebie i dogonil Rachael, poczul, ze pot zalewa mu twarz.
Rachael, jadac do siedziby Geneplan w Newport Beach, prowadzila zdecydowanie za szybko. Niewatpliwie swietnie opanowala umiejetnosc kierowania pojazdem, ale mimo to Ben cieszyl sie, ze istnialy pasy bezpieczenstwa. Jezdzil z nia juz wczesniej i wiedzial, ze prowadzenie samochodu stanowilo dla niej jedna z najwiekszych przyjemnosci. Predkosc ekscytowala ja, a zwrotnosc sportowego mercedesa wprawiala w zachwyt. Dzisiaj jednak zbytnio sie spieszyla, by z jazdy czerpac jakakolwiek przyjemnosc. Choc nie byla lekkomyslna, to jednak w zakrety wchodzila na duzej predkosci, a pasy ruchu zmieniala tak gwaltownie, ze trudno by ja posadzic o bojazliwosc.
– Czy jest cos, co nie pozwala ci skontaktowac sie z policja? – spytal. – Czy o to chodzi?
– Masz na mysli cos, czego moglabym sie bac z ich strony?
– A nie boisz sie?
– Nie – odpowiedziala bez wahania, tonem, ktory wydawal sie szczery.
– No, bo jesli kiedys zadalas sie z niewlasciwymi ludzmi, to nigdy nie jest za pozno, zeby sie wycofac.
– Alez o czym ty mowisz?!
– W porzadku, to wlasnie chcialem uslyszec.
Odbicie przycmionego swiatla z deski rozdzielczej w samochodzie bylo dosyc silne, by ukazac jej twarz, ale zbyt slabe, by odslonic jej napiecie i niezdrowa szarosc wywolana strachem. Wygladala wiec teraz tak, jak ja Ben zawsze widzial w wyobrazni, kiedy nie przebywali razem: zapierala dech w piersiach.
W innych warunkach bylaby to cudowna chwila, niczym z marzen albo jednego z tych wspanialych starych filmow. W koncu, coz moze byc bardziej radosnego i podniecajacego niz jazda eleganckim sportowym samochodem z reprezentacyjna kobieta? Nietrudno byloby sobie teraz wyobrazic, ze daza w jakies romantyczne miejsce, gdzie mogliby porzucic profilowane fotele i zamienic je na swieza, chlodna posciel, a szybka jazda stanowilaby preludium do pelnego namietnosci aktu milosnego.
– Nie zrobilam nic zlego, Benny – powiedziala.