– Nie nienawidzilam go – powiedziala Rachael. – Wspolczulam mu. A teraz jest mi go zal. Vincent, czy on… zlamal glowna zasade?

Lysy potrzasnal glowa.

– Tak. Ale… dopiero dzisiaj. To bylo szalenstwo z jego strony.

Ben badal wzrokiem Vincenta i stwierdzil, acz niechetnie, ze wyglada on raczej na doswiadczonego strzelca, ktory wie, co ma w rekach, i nie da sie zaskoczyc sila odrzutu. Zreszta juz sam chwyt, jakim trzymal bron, nie byl przypadkowy: prawa dlon mocno zacisnieta na kolbie. Takze sposob, w jaki celowal, nie wskazywal na amatora: wyciagnieta sztywna reka mierzyla pomiedzy Rachael i Bena. Wystarczylo przesunac muszke kilka centymetrow w prawo lub w lewo, by sprzatnac jedno albo drugie.

Rachael, nieswiadoma, ze w takiej sytuacji Ben moglby okazac sie pomocny – bo przeciez na takiego nie wygladal – powiedziala:

– Daj sobie spokoj z tym rewolwerem, Vincent. Nie potrzebujemy tu broni. Jestesmy po tej samej stronie.

– Nie – odrzekl lysy. – Jesli o nas chodzi, to nie jestesmy z toba po tej samej stronie i nigdy nie bedziemy. My ci po prostu nie ufamy, Rachael. A ten twoj przyjaciel…

Szarobure oczy spoczely teraz na Benie. Spojrzenie Vincenta bylo swidrujace i niepokojace. Choc trwalo tylko sekunde albo dwie, wystarczylo, by Ben oblal sie zimnym potem.

A potem Vincent, ktory najwyrazniej sadzil, ze ma do czynienia z kims duzo mniej niebezpiecznym, niz bylo w rzeczywistosci, odwrocil glowe i znow spojrzal na Rachael.

– To ktos zupelnie obcy. A skoro nie zyczymy sobie ciebie, to tym bardziej nie zamierzamy dopuszczac jego.

Stwierdzenie Vincenta zabrzmialo dla Bena zlowrogo, jak wyrok smierci. I wtedy rzucil sie na niego, zrecznie i predko, niczym atakujacy waz. Zakladajac prawdopodobienstwo, ze rowniez gaszenie swiatla nastepuje na slowna komende, wydal ja. W jednej chwili w pokoju zapanowala calkowita ciemnosc. W tym samym momencie Benny rzucil latarka w glowe Vincenta, ale ten – o Boze! – juz odwracal sie, by wystrzelic do niego. Rozlegl sie krzyk Rachael; Ben mial nadzieje, ze przynajmniej padla na ziemie. Nagly mrok mial wprowadzic zamieszanie, ktore Benny chcial wykorzystac, zeby dopasc Vincenta. Rzucil sie wiec brzuchem na sliski malachitowy blat biurka i przesuwal w kierunku mezczyzny. Teraz nie bylo odwrotu – nalezalo dzialac. A wszystko rozgrywalo sie jak na przyspieszonym filmie, tyle ze nie dotyczylo to czasu. Benowi zdawalo sie, jakby plynal on wolniej, jakby kazda sekunda trwala minute. Byl to dowod na autonomicznosc mozgu, pracujacego niezaleznie od reszty ciala, a ta byla teraz cialem rozjuszonego drapieznika. W nastepnej sekundzie rowniez wydarzylo sie bardzo duzo naraz: Rachael wciaz ochryple krzyczala; Ben sunal po powierzchni biurka; latarka leciala w powietrzu; z lufy rewolweru wydobyla sie blekitno-biala iskierka i przez glosny huk wystrzalu Ben uslyszal jazgotliwe swisniecie kuli kolo ucha; na brzuchu i piersiach czul chlod szlifowanego malachitu. Latarka uderzyla Vincenta w chwili, gdy ten strzelal – Ben sunal wciaz po blacie – i lysy mezczyzna steknal pod wplywem ciosu. Latarka odbila sie od niego i upadla, a strumien swiatla ukazal kawalek dwumetrowej abstrakcyjnej rzezby z brazu. Do tego czasu Ben zdolal pokonac dlugosc biurka i z impetem runal na przeciwnika. Upadli na podloge. Rewolwer wypalil, ale pocisk trafil w sufit. Ben, lezac na Vincencie, doskonale wyczul jego ulozenie i natychmiast wcisnal mu kolano miedzy uda, podniosl je gwaltownym ruchem i rabnal w nie osloniete krocze. Rozlegl sie wrzask glosniejszy niz krzyk Rachael. Benny bezlitosnie – bo nie mogl sobie pozwolic na litosc – powtorzyl cios kolanem i jednoczesnie kantem dloni uderzyl mezczyzne w grdyke. Krzyk ucichl. Ben uderzyl jeszcze raz – w czaszke na wysokosci prawej skroni, i jeszcze raz, tyle ze mocniej, duzo mocniej, az rewolwer wypadl wreszcie z bezwladnej dloni przeciwnika. Wtedy Benny znow wydal komende:

– Swiatlo!

W pomieszczeniu w jednej sekundzie zrobilo sie widno.

Vincent byl zalatwiony na cacy. Slychac bylo tylko ciche rzezenie, kiedy przez zmasakrowane gardlo wciagal powietrze do pluc i wypuszczal je.

Wokol unosil sie nieprzyjemny zapach prochu i rozgrzanego metalu.

Ben wstal i podniosl rewolwer nieprzytomnego mezczyzny. Wzial do reki combat magnum w uczuciem znacznie glebszym niz tylko ulga.

Rachael wychylila sie zza biurka i siegnela po swoj pistolet, ktory takze wypadl Vincentowi z reki. Spojrzala przy tym na Bena, a w jej oczach malowaly sie i szok, i zdumienie, i podziw.

Benny powrocil do ciala mezczyzny i zbadal je. Najpierw kciukiem podniosl jedna, potem druga powieke, sprawdzajac, czy ktoras ze zrenic nie jest bardziej rozszerzona, co wskazywaloby na wstrzas mozgu lub inne powazne obrazenie. Nastepnie delikatnie dotknal miejsca przy skroni, ktore zdzielil silnym ciosem, a pozniej obmacal gardlo. Upewnil sie, ze z Vincentem nie jest najgorzej. Z kolei ujal jego nadgarstek, wyczul puls i zmierzyl go.

Westchnal i powiedzial:

– Bedzie zyl. Cale szczescie. Czasami nie wiadomo, jak dlugo trzeba bic, by nie zabic, tylko ogluszyc. Ale on bedzie zyl. Troche tu polezy, a gdy oprzytomnieje, potrzebny mu bedzie lekarz. Mysle, ze poradzi sobie.

Rachael wpatrywala sie w niego bez slowa.

Zdjal z jednego z krzesel poduszeczke i podlozyl ja pod szyje Vincenta, zeby tchawica byla otwarta na wypadek, gdyby w przelyku nastapilo krwawienie. Nastepnie przeszukal cialo, ale nie znalazl dokumentacji projektu „Wildcard”.

– Na pewno przyjechal tu z innymi. Otworzyli sejf, wzieli zawartosc, a potem on zostal za drzwiami, czekajac na nas.

Rachael polozyla mu reke na ramieniu, a kiedy on podniosl glowe, ich oczy sie spotkaly.

– Benny, na milosc boska, przeciez ty jestes tylko handlarzem nieruchomosciami! – powiedziala.

– Tak – odparl, jak gdyby nie wiedzial, o co jej chodzi. – I mysle, ze jednym z lepszych.

– Ale… jak ty to wszystko… tak szybko… i skutecznie… tak agresywnie… z taka pewnoscia siebie…

Patrzyl na nia z niemala satysfakcja i odczuwal radosc az do bolu, bo widzial, ze Rachael zdala sobie sprawe, iz nie tylko ona ma tajemnice.

Nie okazal sie dla niej bardziej laskawy niz ona dla niego do tej pory. Chcial, by teraz Rachael skrecala sie z ciekawosci.

– Chodz – powiedzial. – Splywajmy stad, zanim znow ktos sie pojawi. Jestem dobry w te klocki, ale bicie sie nie sprawia mi juz przyjemnosci.

8

Kontener na smieci

Stary moczymorda Percy w poplamionych spodniach i podartej koszuli w plamy, zbierajac rozne odpadki, wszedl w zaulek, gdzie stal kontener na smieci. Wdrapal sie na niego, jakby myslal, ze znajdzie tam nie lada skarby. Ze smietnika wyskoczyly dwa szczury. Percy przestraszyl sie i spadl ze swojej prowizorycznej drabinki. Spadajac jednak, katem oka dostrzegl lezace w smieciach zwloki kobiety ubranej w letnia kremowa sukienke z blekitnym paskiem.

Percy nie pamietal swojego nazwiska.

– Nawet nie wiem, czy je kiedykolwiek mialem – zeznal troche pozniej w obecnosci Verdada i Hagerstroma. – Faktem jest, ze nie uzywalem nazwiska tak dlugo, jak tylko potrafie siegnac pamiecia. Mysle, ze kiedys chyba mialem jakies nazwisko, ale moja pamiec przez to cholerne tanie wino nie jest juz taka jak kiedys. A na drozszy alkohol mnie nie stac, musze wiec pic te swinstwa.

– Czy sadzisz, ze zamordowal ja ten lachmyta? – Hagerstrom spytal Verdada tak, jakby stary pijaczyna slyszal tylko wtedy, kiedy mowilo sie bezposrednio do niego.

Verdad spojrzal na Percy’ego z wyraznym obrzydzeniem i odpowiedzial tonem wyrazajacym to samo uczucie.

– Nie sadze.

– Tak. I nawet jesli widzial cos waznego, na pewno nie zwrocil na to uwagi i nic nie pamieta.

Вы читаете Niesmiertelny
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату