medycyny sadowej do przeprowadzania sekcji.
Skalpel rowniez zostal umieszczony w plastykowej torebce, obok fartucha, fartuch zas – obok przykrytych juz zwlok.
Minela polnoc, kiedy przeczesano prawie caly kontener, a brakujacego niebieskiego buta wciaz nie znaleziono. Jednakze zostal jeszcze kawalek nie zbadanej przestrzeni i wszyscy byli niemal przekonani, ze zguba znajduje sie wlasnie tam.
9
Rachael miala duzo czasu na myslenie. Gnala przez goraca czerwcowa noc swym czerwonym mercedesem z Riverside Freeway na miedzynarodowa droge numer pietnascie w kierunku wschodnim. Potem zjechala z niej na „dziesiatke”, minela Beaumont i Banning, przejechala wzdluz rezerwatu Indian Morongo do Cabazon i dalej. Mijaly kilometry i zanikal wielkomiejski charakter poludniowej Kalifornii, swiatla cywilizacji stawaly sie mniejsze i slabsze. Samochod sunal coraz glebiej w pustynie, gdzie ze wszystkich stron otwieraly sie olbrzymie polacie pustej ciemnosci, gdzie czesto jedynymi punktami orientacyjnymi wsrod bezkresnej rowniny i wzgorz byly rzadkie kikuty formacji skalnych. Tu i owdzie rosly tez drzewa, ale ukazywaly sie tylko wtedy, gdy blade jak mleko swiatlo ksiezyca wyplywalo zza chmur szerokimi strumieniami zza tych mniejszych i waskimi pasemkami zza tych grubszych i sklebionych. Ten pusty, jalowy krajobraz mowil wszystko, co bylo do powiedzenia na temat samotnosci, i prowokowal introspekcje. Rachael oddala sie jej rowniez, odprezona spokojna jazda, wsluchana w jednostajny warkot silnika i szum obracajacych sie kol.
Benny zaglebil sie w fotelu obok kierowcy i prawie caly czas uparcie milczal, wpatrzony w czarna wstege autostrady skapana w swietle reflektorow. Dwa razy probowali nawiazac rozmowe, ale poruszane tematy byly tak banalne i blahe, ze w obecnej sytuacji wprost surrealistyczne. Mowili wiec przez chwile o kuchni chinskiej, potem zalegla gleboka cisza, a po jakims czasie zaczeli rozmawiac o filmach z Clintem Eastwoodem, by znow – tym razem na dluzej – zamilknac.
Rachael miala swiadomosc, ze Benny odplaca jej teraz pieknym za nadobne. Na pewno wiedzial, ze wprawil ja w zdumienie latwoscia, z jaka rozprawil sie w biurze Erica z Vincentem Baresco. Z pewnoscia zdawal sobie sprawe, ze umierala z ciekawosci, gdzie sie tego nauczyl. Teraz, zachowujac sie tak chlodno i milczaco, dawal jej do zrozumienia, ze niczego sie od niego nie dowie, jesli nie zacznie mowic sama. W przeciwnym razie w samochodzie nadal zalegac bedzie cisza.
Ale ona jeszcze nie mogla. Jeszcze nie teraz. I tak bala sie, ze za bardzo wciagnela Bena w te niebezpieczna gre. Byla zla na siebie, ze do tego dopuscila. Postanowila, ze nie pozwoli, by jej przyjaciel zaplatal sie w ten koszmar jeszcze bardziej. Chyba ze dla jego wlasnego bezpieczenstwa potrzebna bylaby mu pelna wiedza o tym, co sie dzialo i co jeszcze moglo sie wydarzyc.
Zjezdzajac z miedzystanowej „dziesiatki” na sto jedenasta stanowa – zaledwie siedemnascie kilometrow od Palm Springs – zastanawiala sie, czy zdola odwiesc Bena od zamiaru jechania z nia dalej. Przez caly czas po opuszczeniu przez nich siedziby Geneplan w Newport Beach Benny nieugiecie milczal i proba naklonienia go, by zmienil zdanie, zdawala sie miec rowne szanse powodzenia jak usilowanie zatrzymania krzykiem przyplywu oceanu.
Rachael bylo przykro z powodu niezrecznej sytuacji, jaka sie miedzy nimi wytworzyla. Po raz pierwszy od pieciu miesiecy, od czasu, kiedy sie poznali, nie czuli sie ze soba dobrze; po raz pierwszy ich udany zwiazek zostal zaklocony brakiem harmonii, a moze czegos wiecej – zrozumienia i wyrozumialosci.
Wyjechali z Newport Beach o polnocy. O pierwszej pietnascie nastepnego dnia, we wtorek, byli juz w Palm Springs i jechali przez centrum miasta po Palm Canyon Drive. Przez godzine i pietnascie minut przebyli az sto szescdziesiat kilometrow, jadac ze srednia predkoscia stu trzydziestu kilometrow na godzine. Ale ta predkosc nie zadowalala Rachael, ktorej wydawalo sie, ze wlecze sie jak slimak, a kontrola nad przebiegiem wypadkow wymyka jej sie z rak.
W lecie, kiedy od pustyni naplywal zar, w Palm Springs bylo o wiele mniej turystow niz w pozostalych porach roku. A juz o pierwszej pietnascie w nocy glowna ulica byla doslownie wyludniona. W te goraca i bezwietrzna czerwcowa noc palmy oswietlone srebrnym blaskiem ulicznych latarni, staly tak nieruchomo jak namalowane na plotnie. Wystawy wielu sklepow mialy wygaszone swiatla. Chodniki byly puste. Sygnalizacja uliczna niezmordowanie pulsowala trzema kolorami: zielonym, zoltym, czerwonym i znow zielonym, zoltym, czerwonym, choc tylko mercedes Rachael znajdowal sie w ruchu.
Wydawalo jej sie, ze jedzie przez wyludniony swiat, ktorego populacja zostala zdziesiatkowana przez jakis kataklizm. Przez dluzsza chwile byla nawet pewna, ze gdyby wlaczyla radio i pokrecila galka, to zamiast muzyki, uslyszalaby jedynie szumy i gwizdy.
Od chwili kiedy poinformowano ja o zniknieciu ciala Erica, Rachael wiedziala, ze dzieje sie cos niedobrego i z godziny na godzine ogarniala ja coraz wieksza trwoga. Teraz nawet ta pusta ulica, ktora u nikogo nie wywolalaby zadnych podejrzen, wyzwolila w niej ponure mysli. Wiedziala, ze przesadza. Poniewaz, niezaleznie od tego, co moglo sie w najblizszych dniach stac, nie byl to jeszcze koniec swiata.
Z drugiej strony, pomyslala Rachael, to jednak moze byc moj koniec, koniec mojego swiata.
Wyjechala z przemyslowo-handlowej czesci miasta i znalazla sie na obszarze zabudowanym porzadnymi jednorodzinnymi domami. Tu juz w ogole nie bylo zadnych oznak zycia. Rachael skrecila na podjazd do Futura Stone i zaparkowala przed niskim, niezwykle starannie utrzymanym budynkiem o plaskim dachu, ktory stanowil standardowy przyklad prostej pustynnej zabudowy. Ale bujna roslinnosc w ogrodzie nie byla bynajmniej pustynna – fikusy, migdalowce, niecierpki, begonie, klomby nagietek i gerber. Mnostwo kwiatow i zieleni, a wszystko to delikatnie podswietlone ogrodowymi reflektorami. Bylo to zreszta jedyne zrodlo swiatla. W willi nie palila sie zadna lampa.
– To jeszcze jeden z domow Erica – powiedziala Rachael, ale nie wyjasnila, po co tu przyjechali.
Zgasila swiatla w samochodzie i wtedy odezwal sie Benny:
– Ladne miejsce do spedzania urlopow.
– Nie. On tutaj trzymal swoja kochanke – rzekla Rachael.
Blask padajacy z oswietlonych trawnikow i podjazdu byl wystarczajaco silny, by z twarzy Benny’ego wydobyc malujace sie na niej zdumienie.
– Skad o tym wiesz?
– Niewiele ponad rok temu, tydzien przedtem, zanim go rzucilam, ta jego kochanka – Cindy Wasloff – zadzwonila do Villa Park. Eric zabronil jej dzwonic do naszego jeszcze wowczas domu, chyba zeby dzialo sie cos bardzo waznego. Ale nawet wtedy, gdybym odebrala ja lub sluzba, miala przedstawiac sie jako sekretarka jakiegos wspolnika. Ale wtedy Cindy byla wsciekla na Erica, bo minionej nocy porzadnie ja zbil. Postanowila, ze odejdzie od niego, i chciala, zebym najpierw ja sie o niej dowiedziala.
– Podejrzewalas Erica o cos takiego?
– Ze Eric ma kochanke? Nie. Ale to bylo bez znaczenia. Wtedy juz wiedzialam, ze go zostawie. Wysluchalam Cindy i wyrazilam jej wspolczucie. Potem wzielam adres tego domu, bo pomyslalam sobie, ze gdyby Eric robil mi jakies trudnosci z uzyskaniem rozwodu, to bede miala dowod jego niewiernosci. Ale dzieki Bogu, choc nie bylo przyjemnie, to jednak nasze stosunki nie pogorszyly sie na tyle, bym musiala z tego skorzystac. A sprawa, gdyby dostala sie do wiadomosci publicznej, moglaby naprawde wywolac skandal. Bo ta dziewczyna miala tylko… szesnascie lat.
– Kto? Ta kochanka?
– Tak. Szesnascie. Uciekinierka z domu. Jedno z tych straconych dzieci, ktore w szkole zaczynaja brac narkotyki i… jakby im powypalalo wszystkie komorki mozgowe. Wiesz, o czym mowie. Albo nie… Narkotyki nie tyle wypalaja komorki mozgowe, ile… wyzeraja dusze, pozbawiaja tych ludzi sensu i celu zycia. Czynia z nich puste kukly.
– Chyba masz racje – powiedzial Benny. – Niektorzy narkomani sa naprawde przerazajacy. Znudzone, zobojetniale na wszystko dzieciaki, ktore probowaly juz wszystkiego. Staja sie niebezpiecznymi jak grzechotniki, wyzutymi z wszelkiej moralnosci przestepcami, albo tez same padaja czyjas ofiara. Z tego, co mowisz, wnioskuje,